„Zarabiam na cały dom i jeszcze masz zarzuty, że cię źle traktuję”. Jak przetrwać kryzys finansowy w związku?

Czułość i Wolność

„Straciłem pracę, a ona ma do mnie pretensje”, „Obcięli mi pensję, a partner mnie nie wspiera, chodzi podirytowany”. Często pani to teraz słyszy?

Zdarza się. Wiele par, rodzin przeżywa w tej chwili prawdziwe dramaty. Boją się, że nie starczy im do pierwszego, tracą pracę, zamykają małe biznesy, sklepiki, salony. Kryzysy finansowe powodują w domach napięcia, a oprócz tego boimy się tego, co na zewnątrz.

Czy kryzys finansowy w jakiś szczególny sposób przyczynia się do kryzysu w związku?

Oczywiście. Możliwość finansowego zabezpieczenia kojarzy nam się z ogólnobytowym oraz psychicznym poczuciem bezpieczeństwa. Finanse mogą wywoływać ciąg negatywnych skojarzeń: nie będziemy mieli za co żyć, nie będziemy mieli gdzie mieszkać. Pytanie, jak para może się z tym obejść. Z tym albo innym kryzysem. Nie możemy jednak rozmawiać bez kontekstu, bez tego, co na zewnątrz. Bo sytuacja zagrożenia epidemicznego generuje dodatkowy lęk. W pewnym sensie to, o czym rozmawiamy, jest połączeniem lęku o życie i zdrowie z lękiem o przetrwanie na powierzchni. Para, która kłóci się o pieniądze, powinna zdawać sobie sprawę z tego, że działają teraz inne, potężne siły, które wywołują w nas lęk o podstawę bytu.

W tej chwili to zagrożenie koronawirusem.

Co nam mówi ten koronawirus? Czym tak łatwo nam się jest zarazić? Co jednocześnie jest tak niebezpieczne dla relacji?

Co to jest?

Gdy jesteśmy pod wpływem silnych emocji, pole świadomości się zawęża. Ważne, żeby ta mobilizacja do walki o przetrwanie nie popchnęła nas do nieliczenia się z innymi osobami, ich punktem widzenia.

Żeby nie pchnęła do egoizmu?

Nie wiem, czy chodzi o egoizm, czy o rodzaj wewnątrzpsychicznej izolacji, zamknięcia się w przekonaniu, że istnieje jakaś „wyższa” – bo moja racja i ona usprawiedliwia wszystko to, co robimy lub zamierzamy zrobić. Widzimy takie postawy u niektórych polityków. Dobrze byłoby się tym nie zarażać. Niemiecka filozofka Hannah Arendt pisała o banalności i zaraźliwości zła w kontekście okrucieństw drugiej wojny światowej. Cezary Żechowski, psycholog, mówił dwa tygodnie temu w „Wysokich Obcasach” o ważności przestrzegania zasad. Jako społeczeństwo całkiem dobrze zdajemy z tego egzamin. Teraz nadchodzi czas spotkania się z finansowymi konsekwencjami przestrzegania zasad wprowadzonych przez rząd.

Dla niektórych to oznacza utratę dochodu z zawieszonej działalności bądź zmniejszenie przychodów. Rząd mówi o „tarczy antykryzysowej”. Słowo „tarcza” nie kojarzy się najlepiej.

Czemu? Tarcza chroni.

Tarcza służy temu, kto ją trzyma w -dłoni, do zasłaniania się. Nam potrzeba teraz dużego parasola albo spadochronu, a właściwie dużo szytych na miarę parasoli i spadochronów. Można by się pocieszać, że to tylko niezręczne sformułowanie. Jednak ojciec psychoanalizy Zygmunt Freud nadawał takim pomyłkom słownym duże znaczenie, mówiące o nieświadomej intencji. Taki nieświadomy przekaz nie podnosi na duchu. Nam teraz trzeba poczucia wspólnotowości, a nie przekonania jednostki, że może bezkarnie użyć wszelkich środków do zdobycia i utrzymania władzy nad innymi ludźmi. To przekonanie zasila ludzi sprawujących władzę, co widać nie tylko w naszym -kraju. I niestety, działa na całe społeczeństwa, jak przykład płynący z góry, który zaraża: bo skoro to postępowanie jest takie skuteczne, przynosi zyski, to czemu nie wykorzystać tych zachowań we własnym życiu? Ta siła instaluje pewien konflikt wewnętrzny w każdym z nas, a ten konflikt jest potem rozgrywany w parze. Społeczny przekaz nie jest bez znaczenia dla relacji w związku.

Co chce pani przez to powiedzieć? Że my w związku możemy się kłócić − chociażby o pieniądze − tak jak to robią politycy?

Wszyscy mamy swój wewnętrzny świat, jakąś historię, międzypokoleniowy przekaz. Ale wszyscy jesteśmy też zanurzeni w tym, w czym żyjemy. Proszę spojrzeć, jesteśmy teraz w sytuacji, w której czy poszlibyśmy na wybory prezydenckie, czy nie, postąpilibyśmy źle. To sytuacja bez wyjścia, która może się też zainstalować w parze. Bo można postawić bliską osobę, na której nam zależy, w takiej samej sytuacji. Użyć szantażu, brania na litość, przekupstwa. Gloryfikować własne straty i epatować tym, lekceważąc uczucia innych osób. To jest pewien tryb działania, coś, co się może rozprzestrzenić. Ważne jest ja, a nie reszta. Może się to manifestować w skali mikro i makro. A bez tego kontekstu nie da się porozmawiać chociażby o kryzysie finansowym w związku.

Bo to nie jest odklejone od rzeczywistości, w której się znaleźliśmy.

Nie jest.

To jak rozmawiać o problemach, które pieniądze wywołują w związkach?

Dobrze wiedzieć, że tym wszystkim zawiadują jakieś uczucia, głównie lęk, bezsilność, które się budzą, gdy coś wymyka się spod kontroli. Bo nie mamy wpływu ani na tę epidemiologiczną sytuację, ani na to, że kondycja naszej firmy jest teraz taka, a nie inna. I że brak możliwości wyrażenia tych gniewnych uczuć sprawia, iż łatwo przelać nam emocje na kogoś, kto jest pod ręką. Dlaczego na partnera? Bo to przynosi ulgę i daje jakąś nadzieję, że on da radę pomieścić w sobie te uczucia i zapanować nad nimi, a wtedy nam będzie łatwiej się ogarnąć. Jednak gdy obie strony naraz działają w trybie „przelewania”, robi się naprawdę ciężko.

I to stanowi zagrożenie dla tej pary?

Tak, to może doprowadzić do eskalacji konfliktu w związku.

Powiedzmy, że jedna osoba traci pracę, a druga przeżywa to równie mocno. Nie mówi jednak wprost, czuje wściekłość i wybucha w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Robi awantury o przysłowiową pietruszkę. Nie radzi sobie.

A w tle jest nieprzeprowadzona rozmowa o pieniądzach. Mamy tu dwie osoby, które są w trudnej sytuacji, obie przeżywają trudne uczucia, i bardzo łatwo sobie wyobrazić, że zaatakują się nawzajem, zamiast współpracować. To jest moment na stop klatkę, na refleksję, a do rozmowy można wrócić, jak emocje nieco opadną.

Podobno u 13 proc. par kryzys finansowy w związku powoduje separację i rozstanie. Co zrobić, by tego uniknąć? Jak powinna wyglądać współpraca w parze?

W każdej będzie wyglądała inaczej, bo ludzie się różnią zdolnością do zapanowania nad uczuciem lęku, kontenerowania swoich i cudzych uczuć, czyli pomieszczania ich w sobie, panowania nad własną impulsywnością czy skłonnością do panikowania. Ale wyobraźmy sobie, że mamy dwie spanikowane osoby. To na pozór źle wróży.

Jednak jeśli każda z tych osób miałaby umiejętność zaopiekowania się tą paniką w drugim, to ta sytuacja niekoniecznie musi być taka zła.

Jak to może wyglądać?

Chodzi o to, żeby zobaczyć tę drugą osobę nie jako źródło swoich trudnych uczuć, ale jako kogoś, kto sam przeżywa w tym momencie trudne uczucia. To oczywiście nie jest łatwe, ale warto dostrzec, że obok jest ktoś, kto czuje podobnie.

A jeśli to nie są dwie osoby spanikowane, tylko różnie podchodzące do sprawy?

Powiedzmy, że bardzo się różnią – jedna panikuje, druga jest spokojna. Na pozór może to wróżyć parze lepiej, ale tylko na pozór. Najistotniejsze jest to, jak para będzie umiała obejść się z różnicą. Czy to będzie pretekst do wzajemnych osądów typu: „Ty się niczym nie przejmujesz, zawsze wszystko jest na mojej głowie”, „A ty robisz z igły widły”. To może być początek wymiany, która oddali ludzi od siebie. Wypowiedzi zaczynające się od „ty zawsze”, „ty nigdy” napędzają negatywne emocje i wróżą awanturę lub zerwanie rozmów.

A może ta różnica będzie się wiązać z możliwością usłyszenia tej drugiej osoby, tego, co ona prognozuje, jakie widzi wyjścia z sytuacji? W takim wypadku mogą się po-jawić pomysły, na które każdy z osobna by nie wpadł, rozwiązania, których jedna osoba pozostawiona sama sobie by nie wygenerowała.

Otwarta rozmowa może prowadzić do rozwiązań.

Otwartość i tolerancja na różnicę idą w parze. Co nie jest łatwe, zwłaszcza kiedy się boimy. Wtedy mamy tendencję do zawężenia pola widzenia i wszystko, co nasze, wydaje nam się właściwe, a wszystko inne postrzegane jest jako źródło zagrożenia.

Osoba, która traci pracę, może czuć się winna, mówić: „Wiem, że to przeze mnie jest nam ciężko, nie pociągniemy tak, nie damy rady”. Podkreślać, że źródłem problemów jest to, że straciła pracę.

Najlepszym rozwiązaniem jest uświadomienie tej osobie, że to nie jej wina, że istnieje zewnętrzny powód utracenia przez nią pracy. Jeśli ktoś widzi przytomnie, to nie będzie podążał tym tropem i podtrzymywał poczucia winy u partnera czy partnerki.

Wyobraźmy sobie dwie osoby, które zarabiają w związku różnie. Obydwie muszą pracować zdalnie z domu. Mają dzieci, więc trudno im to pogodzić. I jedna z nich używa argumentu: „Ja muszę pracować więcej, bo moja praca jest ważniejsza, ona nas utrzymuje”. Jak sobie radzić z takim wartościowaniem?

Różnica jest w tym wypadku połączona z oceną, że coś jest ważniejsze, a coś mniej ważne, że ktoś jest ważniejszy, a ktoś mniej ważny. Ktoś ma pierwszeństwo, a ktoś jest na drugim miejscu. To łatwo będzie się nakręcać w taki negatywny sposób.

Jak to przerwać?

Usłyszeć drugą osobę, jeśli jest płaszczyzna do tego. Porozmawiać: „No to co zrobimy? Mamy jeden komputer, musimy się nim podzielić. Mamy dzieci, one też muszą jakoś funkcjonować. Zaplanujmy coś, żebyśmy nie stracili swoich prac, które są dla nas ważne”. I zorganizujmy to tak, by ta druga osoba nie ucierpiała. To jest największe wyzwanie: że-by lęk – czasem niewyrażony – o utratę pracy nas nie nakręcał, bo to będzie prowadzić do wzajemnych pretensji, tworzenia złego klimatu, poczucia niedocenienia. Pojawią się urazy w rodzaju „Uznałeś moją pracę za mniej ważną tylko dlatego, że mniej zarabiam”. Pojawią się i zostaną, gdy kryzys minie. Można się z tym jednak obejść inaczej.

Jak?

Pomyśleć: on się przejmuje, bo wie, że jego zarobki są ważne. Jeśli jesteśmy w stanie zatrzymać taką myśl, wysłać sygnał partnerowi czy partnerce, że jesteśmy świadomi, z czego taka reakcja wypływa, podkreślić przy tym, że nie chcemy też zaprzepaścić swojego dorobku zawodowego, to jest szansa, by odbyła się rozmowa zamiast kłótni.

Ktoś może wtedy powiedzieć o swoich uczuciach, że czuje się niesprawiedliwie potraktowany, bo ma mniej czasu na swoją pracę?

Może tak powiedzieć, ale nie wiem, czy to będzie o uczuciach, bo tekst „czuję się niesprawiedliwie potraktowana” będzie usłyszany przez drugą stronę jako „ty mnie traktujesz niesprawiedliwie”. „Ja traktuję niesprawiedliwie? Ja zarabiam na cały dom, a ty jeszcze masz zarzuty, że cię źle traktuję!” Czasami wydaje nam się, że mówimy o swoich uczuciach, ale nieświadomie wyrzucamy coś partnerowi.

A co mówić albo czego nie mówić osobie, która nie zarabia w związku, żeby nie czuła się gorzej?

Przechować iskierkę nadziei, mieć świadomość, że ta sytuacja jest przejściowa i za jakiś czas minie, natomiast rany, które sobie zadamy podczas ostrej wymiany zdań, po-zostaną. Trzeba pamiętać, że nawet najgorsze rzeczy – wojna, epidemia, kryzys – mijają, ale potem wszyscy zostajemy z jakimś bilansem: jak się wtedy zachowaliśmy w stosunku do bliskiej osoby, co powiedzieliśmy, co uczyniliśmy, a czego nie. Czy to będzie wspomnienie o tym, jak się wspieraliśmy? Czy raczej o tym, jak okropnie zostałem potraktowany?

Dobrze mieć świadomość, że jesteśmy kochani, mimo że bywamy trudni, -irytujący – mimo to, a nie za coś, na przykład za to, że przynosimy dużo pieniędzy do domu i ogarniamy wszystko. I to dotyczy stosunku zarówno do siebie samego, jak i do siebie nawzajem. Czasem zapominamy, że człowiek nie jest narzędziem do zarabiania pieniędzy, tylko czującą istotą.

A co w sytuacji, kiedy jedna osoba wydaje więcej, a druga mniej? Ona straciła pracę, ale chce robić zakupy przez internet, chociaż wychodzi drożej, a on woli pójść do hipermarketu, bo wyjdzie taniej, ale nie jest to dziś bezpieczne.

Przydałby się jakiś namysł.

Planowanie wydatków, wspólne wybieranie produktów?

Być może. Ale w tym wypadku różnica w podejściu do pieniędzy, do tego, czy kupować w sklepie czy przez internet, może być przeżywana jako zagrożenie.

Zagrożenie?

Bo nie będę mogła zrobić tak, jak chcę. A może to, co chcę zrobić, wcale nie jest mądre w tej sytuacji? Może lepiej posłuchać kogoś, kto widzi to inaczej? Na tym polega namysł. Zamiast zrobić po swojemu, bez zastanowienia odpychać drugą osobę od siebie. Czasem stawiamy na swoim, bo tak chcemy, a nie staramy się zrozumieć partnera. To sytuacja, gdy jedno ja zagraża drugiemu ja. Nie chcemy słuchać partnera, bo a nuż powie coś, co uniemożliwi przeprowadzenie naszego planu. Bez względu na to, czy jest mądry czy niemądry, ale jest nasz. A chodzi o to, żeby zacząć na tę sytuację patrzeć jak na sprzymierzeńca.

Czyli?

Chyba pomocne jest myśleć, że na każdy temat można mieć różne zdania, i dopuścić je do głosu. Polityczna praktyka pokazuje, jak niebezpieczne jest eliminowanie tych, którzy myślą inaczej. W przyrodzie bioróżnorodność sprzyja życiu. Podobnie jest w życiu publicznym. Nie ma mowy o dialogu, gdy jedna osoba bądź jedna partia chce wyłącznie decydować.

Na przykład ja zarabiam, to ja wydaję?

Chociażby. Pieniądze są, niestety, tylko narzędziem, ale bardzo skutecznym. Mogą służyć do budowania czegoś bądź do niszczenia, przejęcia całej władzy za pomocą przekupstwa lub ubezwłasnowolnienia. To może być wspólne budowanie albo wykluczanie drugiej osoby z jakiejkolwiek decyzyjności. Decyzje podejmujemy wspólnie nawet wtedy, gdy tylko jedna osoba w tej chwili zarabia. Trzeba mieć perspektywę uwzględniającą tę osobę. Oczywiście nie mówimy o sytuacji, kiedy jedna z osób nie zarabia, bo nie chce, bo jej wygodnie, gdy pracuje na nią ta druga. Może dojść do paradoksalnej sytuacji, kiedy jeden zarabia, a drugi wydaje. Mówimy o kryzysie finansowym wywołanym sytuacją na zewnątrz, którego rozmiarów na razie nie jesteśmy w stanie oszacować.

Dobrze jest mieć w głowie, że była jakaś przeszłość i będzie jakaś przyszłość.

To zresztą dotyczy par nie tylko małżeńskich, ale w ogóle. Może być dwóch wspólników w firmie, trzeba ją uratować. I każdy z nich ma inny pomysł, jak to zrobić. Jeden może chcieć sztucznie podbijać ceny, a -drugi będzie uważał, że w interesie tej firmy jest przede wszystkim uczciwość, że trzeba dbać o pracowników. I to jest pytanie – na ile te osoby, które kiedyś mogły przecież założyć spółkę, dadzą sobie radę z tą różnicą. To może mieć różne niuanse, ale istotą jest, na ile jesteśmy w stanie słyszeć tę drugą stronę i wypracować wspólnie coś, co będzie uwzględniało różne racje. Kryzys może nas zmobilizować do współpracy i umocnić albo rozdzielić.

70 proc. par w Polsce kłóci się z powodu pieniędzy, ale 30 proc. jednak nie. Z czego to wynika?

Na pewno nie z tego, że tych 30 proc. nie boryka się z problemami finansowymi. Kłócić się zawsze można, nawet jak się ma bardzo dużo pieniędzy, to zależy od tego, jak para obeszła się z tym tematem. Może w tych 30 procentach są pary, które poustalały ze sobą różne rzeczy i każdy wie, na czym stoi, nie ma niedomówień? A może są to pary, które tak funkcjonują, że się jakoś samo układa i nie budzi poczucia krzywdy, niesprawiedliwości?

Lepiej mieć osobne konta, wspólne czy jedno wspólne i każdy jeszcze swoje?

Jak się nie można porozumieć, to lepiej mieć osobne. Z podejściem do kont, do pieniędzy może być różnie nawet na przestrzeni życia tej samej pary: jak na początku jest mniej pieniędzy, to naprawdę trzeba się bardzo starać, bo nie ma zbyt dużo do dzielenia, ale można się kłócić na każdym etapie. Ważne, żeby z tym tematem się uporać, odpowiedzieć na pytanie: o co właściwie chodzi? Bo często poprzyłączanych jest do tego wiele innych rzeczy: poczucie ważności, niesprawiedliwości, ile ja daję, ile ty.

Kryzys finansowy może zagrażać stałości związku, ale wspomniała pani, że może też go scalać.

Potencjalnie. Taka jest jego właściwość, że może cementować, wzmacniać, ale może i skłócać, dzielić. To jak z nożem: można go użyć do ukrojenia i posmarowania chleba, ale można też użyć go w zupełnie innym celu, do zagrożenia komuś.

Kryzys może scalać na przykład wtedy, gdy dzielnie udaje się przez niego razem przejść. Jedna osoba traci pracę, ale dzięki temu może zająć się teraz dziećmi, ich szkołą, a druga będzie pracowała w tym czasie zdalnie. Gdyby pracowały dwie osoby, było-by trudno ogarnąć dom i obowiązki. Wyciągamy pozytywy z trudnej sytuacji, a poza tym pamiętamy, że to sytuacja przejściowa, że się prędzej czy później odmieni. Możemy też rozładowywać napięcia osoby, która -myśli nieustannie: co teraz z nami będzie! – bo wciąż się zastanawia, ile to potrwa, wyobraża sobie, że te skutki mogą być nieodwracalne, okropne. Jeśli druga osoba ma jakieś narzędzia, żeby to powstrzymać, to na pewno będzie pożyteczne dla związku.

Jak wspólnie planować domowy budżet, żeby nie ponosiły nas emocje, jak do tego usiąść? Zwłaszcza teraz?

Ile domów, tyle rozwiązań. Nie ma tu jednego sposobu dobrego dla wszystkich. Jedni usiądą na początku miesiąca i razem rozpiszą sobie, ile idzie na rachunki, ile na zakupy, inni podzielą się: ja ogarnę rachunki, ty zakupy. Pies jest pogrzebany w sposobie tych ustaleń. Czy to się odbywa w dobrym klimacie, czy może złym? Czy zaczyna się wypominanie, że ja daję tyle, a ty tyle, ty korzystasz, a nie wnosisz.

Czy to jest w przyjaznej atmosferze, kiedy dwie strony mają dobrą wolę się porozumieć? Może mają inne preferencje co do priorytetów? Ale jeśli są gotowe o tym rozmawiać, to już dobrze rokuje. Najgorsze, co może wystąpić, to brak zaufania.

Na przykład kiedy jedna osoba popadła w długi, a nie powiedziała o tym drugiej.

W parze może brakować zaufania do siebie nawzajem i do siebie samego. Ktoś wiedział, że druga osoba się nie zgodzi, więc i tak zrobił po swojemu. Potem jest już równia pochyła. W domu raczej nie powinna działać zasada ograniczonego zaufania. Ukrywanie musi się prędzej czy później wydać. To zawsze ma nogi, które prowadzą donikąd.

A co w sytuacji, kiedy dwie osoby tracą pracę, nie mają żadnych oszczędności, są w sytuacji bez wyjścia? Jak one mogą sobie poradzić z tym napięciem w domu?

Najważniejsze jest poczucie bycia częścią wspólnoty, która potrafi w najtrudniejszych chwilach wspierać się, wypracowywać rozwiązania, szukać pomocy. Istotne jest to, na ile ma się też dobre relacje z rodziną, znajomymi. Z nawet najtrudniejszej sytuacji możemy wyjść mądrzejsi i silniejsi, gdy jesteśmy razem.

Rozumiem, że rozmowy o pieniądzach i kłopotach z nimi nie powinny odbywać się przy dzieciach?

To zależy, jaki jest zakres i klimat tych rozmów. Ogólnie dobrze, żeby dzieci widziały, że ludzie są różni, ale są w stanie coś ze sobą uzgodnić. To, że uwzględniają własne zdanie i coś im się udaje ustalić, to jednak cenna lekcja. Może mieć pozytywny wpływ na dzieci, które widzą, że razem planujemy, ogarniamy. Przecież to ważna część życia, już maluchy mają skarbonki, wrzucają do nich pieniądze, marzą, że na coś uzbierają. Jestem za tym, aby mówić dzieciom także o problemach finansowych. Lepiej powiedzieć dziecku, że czegoś nie dostanie, bo przejściowo nie możemy sobie na to pozwolić, niż: „Nie, nie zgadzam się, bo tak postanowiłem”. Oczywiście rozmowy o pieniądzach mogą toczyć się przy dzieciach, o ile nie zamieniają się w awantury.

Jeśli ojciec albo matka stracili pracę, to też tego nie ukrywać?

Dzieci bardzo szybko wyłapują takie rzeczy. Nasiąkają tym, w czym wyrastają. Jeśli zobaczą, że rodzice potrafią w tak trudnej sytuacji wspierać się, opiekować sobą, to będą wiedziały, jak to robić w przyszłości w swoim własnym życiu.

Barbarą Amanowicz, psychoterapeutką par, rozmawia Monika Tutak-Goll

Tekst opublikowany w serwisie wysokieobcasy.pl 24 października 2020 r.