Zarabiam, on sprząta

Katarzyna
Wysoka blondynka, szczupła, nie wygląda na 40 lat, wypoczęta, choć od godz. 5 na nogach.
– Aleks przed 5.30 musi być na miejscu zbiórki, skąd auto zabiera go na budowę. Wstałam, żeby zrobić mu kanapki. Woli sam przygotować sobie śniadanie, bym nie pomyślała, że mnie wykorzystuje. Nadal nie wierzy w to, co do niego czuję.
Kiedy 24 lata temu poznała Grześka, była przekonana, że to miłość. Starszy o trzy lata, jedynak z dużego gospodarstwa. Mamusia spełniała zachcianki. Markowe buty, dżinsy, używany volkswagen golf. Podobał się dziewczynom. Miał przejąć gospodarstwo rodziców, ale wolał kolegów, piwko, dyskoteki. Zapewniał, że kocha. Z oporami, ale zgodziła się na seks. – Auto w lesie, tylna kanapa. A potem mdłości.
– Kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście, świat mi się zawalił. Miała 16 lat. Pierwsza myśl? Usunąć. Ale jak, gdzie, kto pomoże? Poszła do… taty.
– Wziął głęboki oddech i mnie przytulił. Powiedział tylko: – Kaśka, pamiętaj, że teraz nie decydujesz już jedynie o swoim życiu.
Tata powiedział matce o ciąży. – Moja Kaśka nie pójdzie do ołtarza z wielkim brzuchem! – wykrzyczała ojcu. Nie zapytała, jak córka się czuje. Pobiegła do matki Grześka planować ślub.
Kasia: – Nawet sukienkę mi wybrały. Proboszcz zgodził się na ślub, bo właścicielom zakładu kamieniarskiego się nie odmawia. Zawsze coś trzeba w kościele poprawić, ulepszyć.
Ślub i rozwód
Zamieszkali z rodzicami Kasi. Wyszykowali młodym piętro. Nawet o pokoju dla dziecka pomyśleli. Grzesiek nie przestał balować. Jak przeholował z alkoholem, odbierała go mamusia.
Po porodzie tata ją odbiera, bo Grzesiek przez cztery dni dochodzi do siebie po pępkowym. Syna widzi dopiero w domu. Na ręce go nie wziął. – Niech trochę podrośnie. Jeszcze mi wypadnie – powtarza. Częściej nocuje u mamusi. Płacz Wojtka go irytuje.
Robi się agresywny, przeklina, pije codziennie. Teść wyrzuca go z domu po szarpaninie. Kasia ma dość, a ojciec nie da krzywdy zrobić i załatwia adwokata do rozwodu.
– To wszystko działo się obok mnie. Szybki ślub, poród, rozwód po roku. Byłam bezwolna. Mama przestała się do mnie odzywać. Rzuciła tylko: „Nie umiałaś przy sobie chłopa utrzymać, to cierp”. Gdyby nie Wojtuś i tata, chyba wylądowałabym w psychiatryku. Myślę, że to były początki depresji, ale wtedy nie chodziło się do psychiatry czy psychologa.
Po rozstaniu z Grześkiem pracuje w zakładzie taty, kończy wieczorowe liceum, zdaje maturę. W nagrodę dostaje od ojca prawie hektarową działkę. – Zbyszka poznałam w naszym zakładzie. Był właścicielem firmy zajmującej się elektryką. Nigdy nie widziałam tak przystojnego faceta, 26 lat. Jego rodzice zginęli w wypadku, gdy miał 19 lat, więc na ślub zaprosili tylko tatę Kasi i siostrę Zbyszka.
– Lubiłam Zbyszka, ceniłam za podejście do mojego dziesięcioletniego syna, który zaczął do niego mówić „tata”. Grzegorz nie kontaktował się Wojtkiem, a alimenty przelewała jego mama. Zamieszkaliśmy u mnie. Zajmowałam się domem, odrabiałam z Wojtkiem lekcje, Zbyszek wracał z pracy. Było rodzinnie, miło – wspomina Kasia.
Starają się o dziecko. Zaczynają się wizyty u specjalistów. Jeden z profesorów diagnozuje endometriozę. Przestają się starać. Zbyszek wraca coraz później z pracy, śpi na kanapie. – Nie chciałem cię budzić – odpowiada, gdy Kasia docieka, dlaczego nie kładzie się w sypialni.
– Zajęłam się ogrodem. Im bardziej rozkwitał, tym mniej zostawało z małżeństwa. Zbyszek wyjechał do pracy w Irlandii. Miał wracać co dwa tygodnie. Udało mu się to dwa razy i kontakt się urwał.
Życie ogrodu
Zadzwonił po pół roku. Przepraszał. Poprosił, żebym zgodziła się na rozwód. Poznał młodą Irlandkę, spodziewają się dziecka. Nie zamierzała robić mu kłopotów.
Jej syn miał 15 lat, zbliżył się do dziadka, wciągnął w pracę w zakładzie. Nikt nie miał do niej pretensji, że zamiast siedzieć w zakładzie, zajmuje się ogrodem.
– Nie chciało mi się chodzić do pracy, a ojciec i tak przelewał mi co miesiąc kilka tysięcy na konto. Skończyłam kurs florystyczny, czytałam o roślinach, szukałam nowych odmian, gatunków. Wstawałam rano i szłam do ogrodu, jak rolnik idzie na swoje pole. Później obiad i znów do ogrodu. U mnie od wczesnej wiosny do późnej jesieni ogród kwitnie. Czasami jakiś babski wieczór z koleżankami, ale rzadko, bo „o grzebaniu w ziemi” nie bardzo chciały gadać. Faceci przestali mnie interesować. Tak mi zleciało prawie osiem lat. Ale gdyby nie ogród, nie poznałabym Aleksa.
Ma 42 lata, pochodzi spod Stanisławowa, jego babcia była Polką. Rzucił pracę woźnego w szkole i przyjechał do Polski. Pomaga mamie i owdowiałej siostrze z dwójką dzieci.
Kasia: – Dostał u nas pracę w ekipie remontowej. Dbał o ogród właściciela firmy budowlanej. Przyjaźnię się z jego żoną. To ona poleciła mi Aleksa, gdy chciałam zrobić oczko wodne.
Aleks zaczął przychodzić codziennie. Trawę skosił, krzewy przyciął, zrobił murek oporowy. – Nie mogę powiedzieć, że rozmawialiśmy, bo to ja mówiłam. Intrygowała mnie jego skrytość. Któregoś wieczoru powiedziałam mu to, a on odparł: „Mnie też tu dobrze”. „To zostań” – wyrzuciłam z siebie i nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam. Może to przez te lata samotności? A może to facet dla mnie?
Ona nie kochała się od ośmiu lat, on nie był z kobietą od ponad trzech. – Nawet teraz, jak to wspominam, mam gęsią skórkę. Mieszkamy ze sobą prawie siedem miesięcy, ani razu się nie pokłóciliśmy. Kiedy wraca z pracy, jemy obiad, popołudnia spędzamy w ogrodzie. Tata i Wojtek kibicują nam. Z mamą nie rozmawiałam od rozwodu z Grześkiem i nie zmierzam tego zmieniać. Nie mogę jej wybaczyć, że zmusiła mnie do ślubu, nie wspierała.
Aleks zarabia miesięcznie tyle, ile jej udaje się wydać na nawozy do ogrodu.
– Chętnie mu dokładam, gdy wysyła pieniądze na Ukrainę, choć nie prosi. Moja mama, która całe życie była na garnuszku taty, nie wyobraża sobie, żeby facet nie był w stanie utrzymać kobiety.
Joanna
Praca to dla niej liczby, księgowość.
– Wiek też. Czuję się na 30 lat i tak żyję – mówi mi 45-latka. Krótko ścięte włosy, zgrabna, długie nogi. Ciało wytrenowane na siłowni.
– Nie mam czasu na rozczulanie się. Rozwód dał mi kopa do działania.
Po skończeniu liceum ekonomicznego trafia do pracy w skarbówce. Po pięciu latach na studia zaoczne. Tam poznaje Bogdana, urzędnika. – Był po trzydziestce. Starszy, stateczny, zawsze pod krawatem. On rzadko się odzywał, ja trajkotałam. Byłam zaskoczona, gdy na trzecim roku zaprosił mnie na sylwestra. Tam był rozgadany, uśmiechnięty, świetnie tańczył. Zakochałam się. Wprowadza się do jego dwupokojowego mieszkania.
– Przed Bogdanem nie prowadziłam bujnego życia seksualnego. Cnotę straciłam na wakacjach po maturze: namiot, alkohol, ognisko.
Bogdan zachwycił ją w łóżku. – Otwarty na moje potrzeby, nie bał się eksperymentów, a niby flegmatyczny urzędnik.
Po ślubie Joanna zostaje księgową u dużego dilera samochodów, zarabia trzy razy więcej niż Bogdan, ale to mu nie przeszkadza.
Półtora roku po ślubie rodzi się Maciek. Kiedy ma miesiąc, Joanna wraca do pracy. Dzieckiem zajmuje się jej mama. – Nie mogłam sobie pozwolić na dłuższy odpoczynek, szef wymagał. Do domu wracaliśmy z Bogdanem o tej samej porze, ale on zabierał się za czytanie gazety, a ja za dziecko.
– Tylko bym przeszkadzał. Ty jesteś niezastąpiona – powtarzał, gdy robiła mu wyrzuty.
Ten dzień
Gdy Maciek kończy cztery miesiące, Joanna orientuje się, że znów jest w ciąży. Przerażona. – Ledwo dawałam radę z jednym. Bałam się, że stracę pracę, a wizja życia z urzędniczej pensji Bogdana mnie dobijała.
Po urodzeniu Marysi musi przekazać dodatkowych klientów koleżance. Nie daje rady ogarnąć księgowości w salonie i dwójki dzieci. – Dałam sobie trzy lata na odchowanie dzieci. Wszystko było na mojej głowie. Troje dzieci, bo Bogdana trzeba było oprać, nakarmić.
Maciek idzie do przedszkola. Joanna bierze dodatkowe zlecenia w biurze podatkowym. Jest bystra, świetnie zna przepisy, klienci ją cenią. Zdarza się, że po pracy w salonie samochodowym od razu jedzie do biura po papiery. Nie zawsze ma czas, żeby odebrać Maćka.
– Pamiętam ten dzień. Kilka razy powtarzałam Bogdanowi, że musi odebrać Maćka z przedszkola. Zapewniał, że to zrobi. A po godz. 17 zadzwoniła wychowawczyni, że Maciusia nikt nie odebrał. Pomyślałam, że Bogdanowi coś się stało. Kiedy zadzwoniłam do niego, odebrał po trzecim dzwonku.
– Co tam, kochanie? – spytał.
– Dziecka nie odebrałeś, gnoju! Czeka od godziny w przedszkolu! – wrzeszczę.
Zapomniał. Tego dnia skończyło się nasze małżeństwo. I tak byłam samotną matką, tyle że z mężem zachowującym się jak duże dziecko. Nie chciałam już być z życiową fajtłapą.
Przeprosiny Bogdana nie pomagają, Joanna wynajmuje mieszkanie, zabiera dzieci.
– Chyba spodobał mu się spokój w domu, bo nawet nie protestował, gdy mój adwokat zadzwonił do niego w sprawie rozwodu. Zgodził się na wszystko. Spotkania z dziećmi co drugi weekend, miesiąc wakacji, wysokość alimentów. Wkurzyło mnie, że tak łatwo poszło. Mógł trochę pobiadolić, żebym mogła się nad nim poznęcać. Nie dał mi tej satysfakcji.
Układ
Po rozwodzie Joanna otwiera swoją kancelarię podatkową.
– Stać mnie na markowe ciuchy dla dzieci, zagraniczne wakacje dwa razy w roku. Zdecydowałam się także na dom. Nie szukałam znajomości z mężczyznami, do seksu wystarcza mi były mąż – mówi bez ogródek.
To stało się po dziewiątych urodzinach Maćka. Dzieci już zasnęły. Bogdan pomaga ogarnąć poimprezowy bałagan. – Gdy skończyliśmy, zaproponowałam kieliszek wina. To znów był ten czarujący Bogdan z imprezy sylwestrowej.
– Wyprosiłam go z domu, nim wstały dzieci. Nie chciałam im mieszać w głowach.
I choć od tej nocy minęło prawie dziesięć lat, dzieci oficjalnie nic nie wiedzą o nietypowym związku swoich rodziców.
– Miałam już faceta na co dzień i nie mogłam z nim wytrzymać. Nie chcę tego powtarzać. Mam wrażenie, że Bogdan jest lepszym dochodzącym ojcem, niż gdyby mieszkał z nami na stałe. Jeśli kobieta ma wytyczone cele, nie może wiązać się z gościem, który za nią nie nadąża. Wolę żyć na swoich zasadach, a dobrym seksem z byłym mężem nie robię przecież nikomu krzywdy.
Jest przekonana, że bardziej skrzywdziłaby siebie i dzieci, gdyby została z Bogdanem. – Dzieci nie powinny dorastać w domu, w którym są wieczne pretensje. Teraz mają mamę i ojca, który bez zmuszania potrafi zabrać je na spacer. Nawet jeśli dla kogoś trąci to patologią, to mnie taka odpowiada.
Lucyna
– Nie wiem, ile kosztuje chleb, mleko, prąd, gaz. Nie interesuje mnie to. Zajmuje się tym mąż. Dzięki temu wiem, jak czują się mężczyźni, których kobiety mają dom na głowie. Mam kura domowego.
Drobniutka 49-latka, krótko ścięte włosy. Krzysztofa poznała w 1995 roku w urzędzie miejskim, gdzie dostała pracę dzięki znajomościom ojca. Krzysztof pyskował szefowi, jej to imponowało, bo ojciec wszystkim przytakiwał, by załatwić jakiś biznes.
– Krzysztof był oczytany, to ja go poderwałam.
Dał jej wiersz „Zakochani” Wisławy Szymborskiej.
– Kino, rozmowy, czas po pracy spędzaliśmy razem.
Ale już wtedy ujawniała się jego upierdliwość. – Robił awanturę kelnerowi za odsłonięte tatuaże. W kinie uwagi pod adresem bileterki, że za wolno obsługuje, na basenie sprawdzał, czy woda na pewno ma 27 stopni.
Lucyna zamienia to w żarty. Pomaga, ale na krótko, bo Krzysztof musi. Gdy jest z Lucyną, to inny człowiek. Dowcipny, troskliwy, pomocny.
Kur domowy
Wzięli ślub, zamieszkali u niego. Odziedziczył po rodzicach duże mieszkanie w centrum miasta. Na początku 1998 roku zostali rodzicami. – Był zachwycony synem. Kąpał, wstawał w nocy, gdy nie miałam siły, chętnie chodził na spacery.
Oboje nadal pracują w urzędzie. Burmistrz lubi Lucynę, docenia jej profesjonalizm. Proponuje szefowanie w jednej z miejskich spółek. Duża odpowiedzialność, której się nie boi, a pieniądze rekompensują zaangażowanie. Krzysztof cieszy się z awansu żony. Sam ma w pracy pod górkę.
– Nowym szefem jego wydziału został bufon, Krzysztof się postawił. Wytknął mu indolencję, ale dodał kilka słów za dużo. Kierownik został, Krzysztofa zwolnili.
Jest koniec 2004 roku. Krzysztof zaczyna szukać nowej pracy. – To był najgorszy okres naszego małżeństwa. Jednego dnia euforia, bo został przyjęty na okres próbny, a za trzy tygodnie dołowanie, bo ekipa durna, bo szef idiota. Najdłużej pracował cztery miesiące w firmie swojego kolegi. Po odejściu z pracy stracił także kolegę.
Rozwiązanie przyniosło życie. We wrześniu 2005 roku syn idzie do pierwszej klasy. Krzysztof proponuje pomoc: „I tak siedzę w domu, zajmę się tym”.
– Przestał szukać pracy. To on chodzi na wywiadówki, angażuje się w życie szkoły. Wychowawczynie go uwielbiają, jeździ jako opiekun na wycieczki, pomaga przy imprezach klasowych.
Przestaje nalegać, żeby szukał pracy. Proponuje, żeby założył firmę. – Branża nieważna. Chciałam opłacać mu ZUS i ubezpieczenie zdrowotne. Chętnie podpisał wszystkie papiery, nawet pozałatwiał wszystko w urzędach. Zamknęłam także usta rodzicom, którzy co chwilę dopytywali, czy Krzysztof ma już pracę. Jak dostawałam premie i stać nas było na zmianę samochodu czy odnowienie mieszkania, rodzicom wmawiałam, że firma Krzysztofa dobrze prosperuje.
Pięć kontaktów
Lucyna zauważa jednak minusy. Krzysztof z nikim się nie spotyka. Nie ma kolegów, nie lubi w domu gości. Ma też gorsze dni. Dom ogarnięty, ale popołudniami zamyka się w pokoju, nie chce rozmawiać.
– Widziałam, że to nie jest komfortowa sytuacja dla niego. Za jego placami skontaktowałam się z psychiatrą. Zapisałam się na wizytę, ale poszłam w imieniu męża, który nic o tym nie wiedział. Wiem, jak to brzmi, ale tak zrobiłam. Opowiedziałam lekarzowi o naszej sytuacji. Lekarz nie ukrywał, że w przypadku ponad 40-letniego mężczyzny wycofanie się z życia zawodowego i towarzyskiego nie jest normalne. Zasugerował, żebym namówiła męża na wizytę. Po powrocie próbowałam wypytywać, jak się czuje. Czy nie potrzebuje wsparcia? Może pomogłaby mu rozmowa z lekarzem? Wyśmiał mnie. Powiedział, że jest zdrowy, a to, że inni ludzie go drażnią i nie chce ich oglądać, nie jest powodem do rozmów z lekarzami. Więcej nie nalegała.
Od trzech lat Junior studiuje w Gdańsku. Zostali sami. Krzysztof zajmuje się domem, ona zarabia.
– Mój mąż ma teraz w telefonie pięć kontaktów. Do mnie, Juniora, hydraulika, gościa od piecyka gazowego, do przychodni. Było więcej, ale jak syn skończył szkoły, usunął numery do wychowawczyń i dyrektorów. Wiem, że uzależniłam go od siebie, i nie jest to komfortowe. Martwię się, co z nim będzie, gdyby coś mi się stało. Jak to zniesie? Przecież nie odbuduje relacji z ludźmi, których unikał przez lata. Mam tylko nadzieję, że Junior o niego zadba.
Stara się zauważać plusy. – Jedna z moich dwóch przyjaciółek, które znają naszą sytuację domową, powiedziała: „Lucy, ty jednak masz szczęście. Masz męża, który się nie ogląda za innymi kobietami, w domu siedzi i się nim zajmuje”. W naszym społeczeństwie kobieta zajmująca się domem to coś oczywistego. Chyba już czas, by mężczyzna w tej roli też był akceptowany. Jestem przekonana, że urlop tacierzyński to pierwszy poważny krok w tym kierunku.
Teraz, kiedy Junior wybył z domu, spędzają ze sobą jeszcze więcej czasu. Po pracy długi spacer, przynajmniej raz w tygodniu relaksująca kąpiel w wannie, czytanie książek na głos, dużo bliskości, seksu.
– Kiedyś Arkadiusz Jakubik, opowiadając o swojej żonie i małżeństwie, powiedział, że są „towarzystwem wzajemnej adoracji”. Wiem, że pan Jakubik prowadzi zupełnie inne życie, ale też mogę tak powiedzieć o sobie i Krzysztofie. Nie potrzebujemy innych, by czuć się dobrze. Wystarczamy sobie i nikomu nic do tego.
Imiona bohaterek zostały na ich prośbę zmienione.
Autorka: Beata Żurek
Grafika: Marta Frej
Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 22 sierpnia 2020 r.