Związek z psychofagiem. „Nigdy mnie nie uderzył. Miał inne metody”

Czułość i Wolność

Wiedza jest kluczowa. Mnie zrozumienie, w czym tkwię, zajęło zbyt dużo czasu. Prawie przez 18 lat byłam w relacji z narcyzem, toksykiem, socjopatą. Możesz mówić, jak chcesz. Dla mnie najwłaściwszym określeniem jest psychofag, czyli złodziej dusz. To osoba, która zabiera część ciebie. Gdybym znała mechanizmy, pewnie zdołałabym uwolnić się wcześniej. Jak ci ktoś nos rozkwasi, to wiesz. A ja nie mogłam wiedzieć. Nigdy mnie nie uderzył. Byłam przekonana, że to ze mną jest coś nie tak. Przepraszałam go za swoje emocje, reakcje. To jest jak z chorobą. Dopiero gdy masz świadomość, z czym się mierzysz, możesz zacząć się leczyć. Jestem w trakcie zdrowienia i mam silną potrzebę, żeby pomóc innym znajdującym się w podobnej do mojej sytuacji. Dlatego założyłam stronę surwiwalka.pl. Ma być przewodnikiem, miejscem, w którym będzie można znaleźć wiedzę w pigułce. Bo to był jeden z moich problemów – musiałam długo szukać różnych informacji. Chcę nawiązać współpracę z psychologami i prawnikami, żeby kobiety w kryzysie, które do mnie piszą, mogły skorzystać nie tylko z wiedzy, ale też z profesjonalnego wsparcia. Jak będziesz miała nieodpowiedniego reprezentanta w sądzie, nieznającego tematyki zaburzeń osobowości, nie będzie ci w stanie pomóc. Powie, że masz nie urządzać dramatów. Wiem, bo mnie to spotkało. Ludzie potrafią szybko bagatelizować problem.

Życie z psychofagiem nie zdarza się raz na tysiąc przypadków. A osoby, które są w takich związkach, potrzebują narzędzi, żeby się z nich wydostać.

Idealizacja

2004 rok. Miałam 26 lat, dobrą pracę i fajne auto. W centrum miasta kupiłam mieszkanie. Właśnie się w nim urządzałam, kiedy zadzwonił domofon. To byli niedawno poznani znajomi, powiedzieli, że chcą mnie komuś przedstawić. Ja szorująca coś w żółtych rękawiczkach, a przede mną oni i – jak się potem okazało – starszy o 11 lat facet. Zaprosiłam ich na herbatę.

Wymieniliśmy się z Radkiem numerami, zaczęliśmy pisać. Wpadłam w to bardzo szybko. Na pierwszą randkę zabrał mnie do Kołobrzegu. Przyjechał wielkim autem, wtedy taki jeep to było wow. Bombardował mnie SMS-ami, dzwonił. Dawał mi poczucie, że liczę się tylko ja. Powtarzał, że jesteśmy odnalezionymi połówkami, że tak samo rozumiemy świat. Wspólny był każdy mianownik. Dopiero potem zrozumiałam, że psychofag jest lustrem. Najpierw wyłudza informacje i dowiaduje się, o czym marzysz, a potem przywdziewa dokładnie taki garnitur, jaki chcesz widzieć, i mówi: „Oto jestem". Dlatego jest tak idealnie – bo staje się tym, kim chcesz.

Gdy w to weszłam całą sobą, gdy opowiedziałam mu o całym swoim życiu, o jasnych i ciemnych stronach, zaczął mnie niszczyć.

Dewaluacja

Zrezygnowałam dla niego ze wszystkiego. Uzależnił mnie od siebie. Powtarzał: „twoja matka psychiczna", „przyjaciółki wariatki", więc się od nich odwracałam, bo bezgranicznie mu wierzyłam. Studiowałam zaocznie prawo. Przed każdym zjazdem stwierdzał, że „znowu jadę się kurwić". W końcu, po czwartym roku, zrezygnowałam ze studiów. Zaczęłam tracić poczucie własnej wartości.

Uwielbiał powtarzać, że dramatyzuję, histeryzuję, jestem przewrażliwiona. Jego ulubionym hasłem było: „Wyłącz te komplikatory". A ja to wszystko chłonęłam i brałam na klatę. Za wszystkie niepowodzenia naszego związku winiłam siebie. To się nazywa gaslighting – partner tak długo wmawia ci, że z tobą jest coś nie tak, że zaczynasz w to wierzyć.

Często mnie prowokował. Na przykład na imprezie dostał SMS-a od byłej i śmiał się: „Ona chyba nadal mnie kocha. Co ty taka rozhisteryzowana? To nie są normalne reakcje". I wszyscy w towarzystwie zwracali uwagę na mnie.

Myślałam o sobie jako o dziewczynce z zatrzaskami. Te zatrzaski to wszystkie moje wady, wszystko to, co zarzucał mi Radek. Zaczęłam spisywać swoje przeżycia pod pseudonimem „Dziewczynka z Zatrzaskami". Kiedy teraz, po 15 latach, przeczytałam te zapiski, widzę w nich rozpacz i przeczucie, że nie powinniśmy być razem. Jest w nich tęsknota pomieszana z wyczerpaniem i nielubieniem siebie.

Odrzucenie

W 2007 roku mieliśmy jechać w Alpy. Podekscytowana kupowałam z rodzicami kurtkę narciarską. Byłam już spakowana, gdy nagle zadzwonił Radek i powiedział: „Ty nie jedziesz". Krzyczałam, płakałam, miotałam się po mieszkaniu jak lwica po klatce. A on jeszcze w trakcie wyjazdu pisał: „Co tam, kotek?", „Kocham cię". Byłam szczęśliwa, że znowu zasłużyłam na jego uwagę.

Mieszkał ulicę dalej. Prawie od początku naszej znajomości powtarzał, że musimy jak najszybciej zamieszkać razem, że szkoda czasu. Ale jednocześnie nie robił nic, żeby wcielić ten plan w życie. Chodziłam do niego, zostawałam na kilka dni, ale wystarczyło, że rzucił: „Wracasz do siebie", a ja pokornie pakowałam kosmetyczkę i szłam z nią do domu. Jak pytałam, dlaczego mnie wygania, odpowiadał tylko: „Przestań dramatyzować".

Komuś, kto tego nie przeżył, pewnie trudno to zrozumieć – że można dać się tak poniżać. Sama w to nie wierzę. To tak, jakbym w ogóle nie miała godności.

Hoovering

Pisałam do Radka listy, których nigdy mu nie dałam. Mam je wszystkie do dziś, poukładane w teczce. Dużo tu żalu, że traktuje mnie jak obiekt seksualny, a nie jak życiową partnerkę. Poza tym takie miotanie się – raz kajam się przed nim i za wszystko przepraszam, innym razem mu wyrzucam, że mnie krzywdzi, i wątpię, że kiedykolwiek będzie między nami dobrze. Kwiecień 2005: „Winna Ci jestem przeprosiny. Mało tego, ja chcę Cię przeprosić. Za brak pokory, za muchy w nosie i przede wszystkim za butność". Październik 2005: „Zdarzyło się zbyt dużo złego, zbyt dużo słów wypowiedzianych, by próbować udawać, że nam się uda". Wrzesień 2006: „Nie potrafię funkcjonować w wariancie kontaktów, który proponujesz. (…) Spokojniej jest, kiedy Ciebie nie ma – żyję po swojemu, żyję innymi sprawami niż Twoje mnie niechcenie". Marzec 2007: „Niszczysz mnie i moje najlepsze lata życia".

Zachowałam też list od sąsiadki. „Naiwna jesteś z tym afiszowaniem się radością i dumą, że masz ochłapy po innej kobiecie", tak się zaczyna. Pomiędzy którymś odrzuceniem mnie i przed kolejnym powrotem miał z nią romans, w ogóle się z tym nie kryli. Napisała, jak już zakończyli tę relację. Cieszyła się, że tak szybko się zorientowała, z kim ma do czynienia. I mimo że list jest niemiły i sporo w nim pogardy, to trochę próbowała mnie też ostrzec. Powtórzyła, co o mnie opowiadał, podkreślała, że mnie nie szanuje. A do listu dołączyła zdjęcie Radka z jej majtkami na głowie.

Oczywiście wybaczyłam mu, że z nią sypiał, bo znów zaczął roztaczać przed nami wizję pięknej przyszłości i zapewniać o swoich uczuciach. Takich rozstań i powrotów było wiele, nie umiem tego zliczyć. I nigdy nie było schematu. Jak mnie porzucał, potrafiliśmy nie być razem pół roku. I gdy już mi się wydawało, że się leczę, że odzyskuję siebie i znajomych, nagle wszystko się sypało. Zaczynał pisać jakby nigdy nic i cała spirala uruchamiała się od nowa. Potem się dowiedziałam, że to się nazywa hoovering – wciąga cię z powrotem, jak widzi, że wymykasz mu się z rąk. A ty zaczynasz wierzyć, że się ułoży, bo znowu na chwilę on jest do rany przyłóż.

Po którymś zerwaniu mijało już kilka miesięcy, zaczynałam czuć się dobrze, lepiej też wyglądałam. Wyjechałam ze znajomymi do Świnoujścia. To był chyba najwspanialszy wyjazd w moim życiu. Nie wiem, jak Radek się dowiedział, że tam jestem. Zaproponował, że do nas dobije. Wszyscy byli źli, że się zgodziłam, ale mnie już wciągało na nowo. Myślałam: może teraz nam się uda.

Stopniowo zaczął mnie ubezwłasnowolniać. Zaproponował na przykład, żebym przepisała swój numer telefonu na jego firmę. Stwierdziłam: „Czemu nie? Będzie mógł sobie wrzucić w koszty". To był bardzo fajny numer, łatwy do zapamiętania. Gdy się ostatecznie rozstaliśmy, nie miałam już do niego prawa. Przejął moją kartę, a jak ktoś dzwonił, opowiadał, że telefon został mi odebrany za długi. To działo się w momencie, gdy zakładałam działalność.

Oczywiście, że rodzice próbowali mnie ratować. Ale za każdym razem, gdy dochodziłam do siebie, Radek na nowo mnie wsysał. W końcu mama postawiła ultimatum: „Albo on, albo ja". Nie muszę mówić, co wybrałam.

Jego wpływ na moje życie rozciągał się na wiele lat po rozstaniu. Ucięłam to dopiero w momencie, gdy musiałam zawalczyć o dziecko.

Tak, mamy razem córkę. W 2007 roku wydawało mi się, że od niego odeszłam, a rok później braliśmy ślub.

Pola

Kupiliśmy dom, urządzaliśmy go, staraliśmy się o dziecko. Ale jak już zaszłam w ciążę i chciałam być tą, na której skupia się uwaga, znowu zaczęło się między nami psuć.

Po porodzie Pola mu przeszkadzała. Ja zajmowałam się dzieckiem i domem. I nawet jak padałam na twarz, musiałam dzielić Radka entuzjazm, jeśli akurat wrócił czymś podekscytowany. Jak byłam w połogu, pojechał do Łodzi na zakupy. Przywiózł całą torbę wypchaną ciuchami. Włożył kamizelkę i przeglądał się w lustrze z uznaniem, podkreślał, że kosztowała siedem stów. Jak zobaczył, że nie cieszę się z nim, wpadł we wściekłość. Zaczął mi robić wyrzuty, że wiecznie jestem niezadowolona. A ja przy 170 cm wzrostu ważyłam 43 kilo. Brakowało mi sił.

Latem 2013 roku byłyśmy z Polą chore. Miałam anginę, ona ospę. Wyrzucił nas z domu. Powiedział, żebyśmy wróciły, jak wyzdrowiejemy. Pojechałyśmy do moich rodziców i więcej do tamtego domu nie weszłam. Ale cały czas byłam przekonana, że to się tak potoczyło, bo nie umiałam sprostać jego wymaganiom.

Ratunkiem okazały się fotografia i dziecko. Zostałam pierwszą w mieście fotografką rodzinną i dziecięcą i poświęcałam się tej pasji całą sobą. Rodzice posprzedawali wszystko, co mieli, wzięli kredyt i kupili mnie i Poli mieszkanie. Mama dopiero teraz kończy je spłacać.

Radek do ubiegłego roku miał nade mną pełną kontrolę, mimo że od ośmiu lat tworzę udany związek z nowym partnerem Maćkiem i mam z nim dziecko. Jak tylko Radek zobaczył, że w moim życiu pojawił się ktoś nowy, znów zaczął zataczać kręgi.

W 2018 roku wzięłam z Maćkiem ślub. Kilka miesięcy później dostałam pozew o odebranie praw rodzicielskich. Radek stwierdził, że mam chorobę dwubiegunową i że trzeba mi przydzielić kuratora, bo nie wiem, co wyprawiam. A to dlatego, że pozwoliłam siedmioletniej Poli pójść samej do sklepu u nas na wsi. Czułam się jak mały, zastraszony ptak.

Niestety, nie trafiłam na dobrego pełnomocnika. Prawniczka nie broniła moich interesów, kazała mi na wiele rzeczy się zgadzać. Ostatecznie Radek nie odebrał mi praw, ale dostał wszystkie widzenia, jakich się domagał.

Kiedy Pola była u niego, umawialiśmy się na przykład, że odwiezie ją o 18. Pisał pół godziny wcześniej, że stoi pod domem, i pytał, gdzie jestem, a ja się tłumaczyłam, że wstąpiłam jeszcze do Lidla, że zaraz będę. I czułam się winna, że musi na mnie czekać. Nadal próbowałam sprostać jego wymaganiom.

Pola nie lubiła jeździć do ojca. „Jak sąd mógł kazać, jak ja nie chcę?", pytała. Już kilka dni przed pobytem u Radka zaczynał się płacz. A ja tłumaczyłam, że on ją kocha, że chce dla niej dobrze, że to przecież tata. Nigdy go w jej oczach nie deprecjonowałam. Z czasem zaczęłam nagrywać nasze rozmowy, bo wiedziałam, że przyjdzie moment, gdy mnie oskarży, że buntuję przeciwko niemu dziecko.

W maju Pola miała komunię. Ze względu na pandemię robiliśmy małe przyjęcie w domu. Chciałam, żeby to był jej piękny, szczęśliwy dzień. Ustaliliśmy, że zaprosimy Radka. Już po wszystkim usiadłam zadowolona koło Poli i mówię: „I co, fajnie było?". A ona na to: „Mamuś, dopiero wtedy, jak tata pojechał".

Juhu

Jak przychodził termin, kiedy miała być u Radka, nie było mowy o przekładaniu. Raz tylko zrobił wyjątek, ale to zakończyło się fatalnie. Był piątek 10 września. Poprosiłam, żeby pozwolił Poli zostać z nami, bo mieliśmy zaplanowane ognisko ze znajomymi. Bardzo się na nie cieszyła. Radek był mi winien jeden dzień, więc się zgodził. Następnego dnia Pola miała dać znać, jak wstanie, żeby mógł po nią przyjechać. O 10 wbiega w panice do naszej sypialni i zaczyna płakać: „Tata dzwonił i powiedział, że jestem kłamczuchą, że go oszukałyśmy". Błagałam, żeby nie był na nią zły, bo to moja wina, że zaspałyśmy. Zabrał ją do siebie i nie odzywał się do kolejnego dnia do 12.00. A ja z Polą cały czas siedziałam na Messengerze, pisała: „Mamo, ratuj!".

To był jej ostatni weekend u ojca. Więcej nie chciała do niego jechać. Początkowo zgłaszał sprawę na policję. Przyjechali tylko dwa razy, Pola za każdym prosiła, żeby jej nie zmuszali. Za trzecim razem poinformowali nas jedynie, że było takie zgłoszenie.

12 października po raz ostatni zadzwoniła do ojca, więcej też do niego nie napisała. Nie chciała utrzymywać żadnego kontaktu, a jednocześnie cały czas się martwiła, że będzie na nią zły. Musieliśmy ją przekonywać, że może się przeciwstawić.

To był czas, w którym zaczęłam czytać dużo literatury psychologicznej. I dopiero wtedy zobaczyłam, co Radek nam wszystkim robił. I że Pola stała się dla niego przedłużeniem mnie. Też ją krytykował. Mówił, że ma brudne włosy, że jest nieładnie ubrana. Robił wszystko, by odebrać jej, tak jak mnie, poczucie własnej wartości.

Jej pobyt u niego polegał na tym, że siedziała w pokoju i zajmowała się sobą. Kupował jej ciuchy, które w ogóle jej się nie podobały, ale kazał je nosić, bo takie wybrał. Wszystkie powyrzucała.

Kontrolował w nocy jej telefon. Pola ma teraz różne flashbacki. Przypomina jej się na przykład, jak w nocy, gdy spała, przykładał jej kciuk, żeby odblokować smartfon.

Raz zabrał ją na wakacje za granicę. Była tam też jego nowa partnerka. Zamknęli Polę w pokoju i nie powiedzieli, dokąd idą. To była kara za to, że wcześniej biegała z dziećmi koło basenu i nie wiedział, gdzie jest.

Jak do siebie pisali, nie uznawał wiadomości, które nie zaczynały się albo nie kończyły „juhu". „Juhu, tatusiu, już jestem". A jak zapomniała to dodać, od razu było: „Może jakieś juhu?". W ciągu dnia wymieniali bardzo dużo SMS-ów, przypominały raportowanie – od momentu, gdy się przebudziła, aż po wieczór. To była forma kontroli nad nią, ale też pośrednio nade mną. Mam to wszystko – screeny wiadomości, billingi telefoniczne.

W liście do Mikołaja Pola napisała ostatnio: „Poproszę iPhone’a X i szczęśliwe życie bez ojca". Złożyliśmy pozew o ograniczenie Radkowi praw rodzicielskich.

Maciek zamontował w domu kamery, żeby w sądzie nie było słowo przeciwko słowu. Jest cierpliwy jak słoneczny zegar. Podczas mojego rozwodu i podziału majątku z Radkiem przejął całą dokumentację. Teraz daje mi poczucie spokoju i wiarę, że się uda.

Ale nabieram jej też dlatego, że widzę, jak sama się zmieniam. Kiedyś przed Opiniodawczym Zespołem Sądowych Specjalistów, gdzie spotykamy się z Radkiem na kilka godzin twarzą w twarz, by dyskutować o naszej sprawie, ulegałam każdej jego prowokacji. Na ostatni taki wywiad z biegłymi poszłam świetnie przygotowana, ze screenami, pamiętnikami Poli, listem do Mikołaja, zdjęciami. Odnosiłam się spokojnie do każdego jego zarzutu, odpierałam argumenty. Pierwszy raz nie spuszczałam głowy. I pierwszy raz usłyszałam od niego: „Nie mam już nic do powiedzenia".

Nowe życie

Jak zaczęła się walka o Polę, nie mogłam skupić się na niczym innym. Nawet filmów nie oglądałam, bo po kilku minutach przestawałam śledzić akcję. Odkryłam wtedy szydełkowanie. Zrobiłam wielki kolorowy szal. Gdy teraz na niego patrzę, wiem, o czym myślałam przy każdym oczku.

Przestałam dobrze sypiać. Cały czas mieliłam nasze rozmowy. Leżałam i wszystko wałkowałam. Poszłam do psychiatry po leki nasenne, a ona doradziła mi psychoterapię. Po narcyzach jest złożony zespół stresu pourazowego.

Okazało się, że wiele rzeczy wyparłam. Przemoc emocjonalna powoduje duże luki w pamięci. Uczę się teraz hiszpańskiego albo jak czegoś nie pamiętam, nie sprawdzam od razu w internecie, tylko próbuję ćwiczyć mózg. Nigdy nie przeżyłam żałoby po tamtym związku. Uciekłam w fotografię, byłam zajęta dzieckiem. Nie pogrzebałam pewnych rzeczy. Ale jak ostatnio znalazłam w szpargałach te listy, które pisałam do Radka i których mu nigdy nie dałam, nie dotknęły mnie w ogóle. Raczej zszokowały. Jestem zdumiona swoim brakiem czujności. Z drugiej strony uświadomiłam sobie, że nie miałam prawa się zorientować. Może gdybym wcześniej trafiła na jakiś artykuł, książkę.

Zastanawiam się czasem, jak z tego wszystkiego wyszłam. I jestem wdzięczna, że bez większych konsekwencji. Przy Radku byłam śmieciem, najgorszym elementem świata. A teraz mam wspaniałą rodzinę, jestem szczęśliwa. I nie mam poczucia, że straciłam coś na zawsze. Czuję się wartościową osobą. Mam wrażenie, jakby mi ktoś poluźnił pętlę na szyi.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

 

Autorka: Izabela O'Sullivan

Ilustracja: Marta Frej

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 5 marca 2022 r.