Ciało pełne wstydu

Artykuły

Pantone Color Institute zaprezentował właśnie nowy odcień czerwieni – period, kolor krwi menstruacyjnej.

I już słychać komentarze, że to głupie, obrzydliwe i kto by pomalował taką farbą ściany.

Piszą w ten sposób nie tylko mężczyźni, ale też kobiety. Z czego to wynika?

Sądzę, że wciąż nie akceptujemy i wstydzimy się naszej fizjologii. Kiedy zakładałam fanpage Pani Miesiączka, za którym obecnie stoi Basia Pietruszczak, słyszałam – właśnie ze strony kobiet – podobne reakcje: że to bez sensu, nie do pomyślenia, że fizjologia nie powinna być tematem publicznym. Te kobiety nigdy nie pisały o sobie: to ja mam z tym problem, mnie to dotyka. Zawsze powoływały się na oburzenie – w gruncie rzeczy anonimowego – ogółu: „Przecież nikt tego nigdy nie polubi”, „Wiadomo, że wszyscy uważają to za odstręczające”. Dlaczego tak mówią? Zapewne ile kobiet, tyle odpowiedzi, które mogłyby tłumaczyć opór przed opowiadaniem o miesiączce czy akceptacją tego tematu w przestrzeni publicznej. Ale jakby spojrzeć na to z punktu widzenia społecznego, to fizjologia kobieca, chociażby krwawienie związane z miesiączką, jest cały czas uznawana za brudną, nieestetyczną, niechcianą.

W ten sposób o miesiączce opowiada się od wieków.

I od wieków kobiecą „nieidealną” fizjologię porównuje się z „wzorcową” fizjologią męską. Jest to doskonale przedstawione w książce „Niewidzialne kobiety” Caroline Criado Perez, która pisze, że kobieta była traktowana trochę jak mężczyzna odwrócony na lewą stronę. Męskie ciało stanowiło ideał, któremu kobietom nie udało się dorównać. Zawsze byliśmy wychowywani i wychowane tak, że normą jest męskie ciało, a wszystko, co kobiece, to odstępstwo. Myślę, że wieki wmawiania nam, iż jesteśmy „niedorobionymi” mężczyznami, położyły się ogromnym cieniem na narracji o kobiecych ciałach i na tym, jak nasza fizjologia jest traktowana przez same kobiety.

Na szczęście widzę wreszcie przestrzeń na nowy feminizm, tzw. feminizm darwinowski – jak go z kolei określa dr Martie Haselton – który szanuje naszą biologię, dąży do jej zbadania i mówi, że nasza fizjologia to siła, potencjał i nasz zasób.

Ponad połowa kobiet w Polsce wstydzi się z powodu miesiączki: plama krwi na spodniach staje się tragedią, podpasek na biurku w pracy nie położymy, przemykamy z podpaską do toalety, żeby nikt nie zauważył. Co trzecia kobieta nie chce, by ktokolwiek wiedział, że ma miesiączkę. Kiedy pobrudzimy ręcznik, wkładamy go od razu do pralki, ukrywając przed domownikami. Niby już wiemy, że nie ma się czego wstydzić, ale ciągle staramy się menstruację ukryć, wyprzeć.

I ja też nie jestem od tego wolna! Powiem szczerze, że czasem samej jest mi trudno uchwycić granicę, kiedy za moim zachowaniem stoi wstyd, a kiedy troska o komfort drugiej osoby, która zauważywszy zakrwawiony ręcznik, mogłaby się zaniepokoić, bo krew w pierwszym odruchu kojarzy się z krzywdą, raną, skaleczeniem. Wciąż się zastanawiam, czy kobiece zachowania wynikają z wdrukowanego wstydu, czy z chęci bycia grzeczną, z myśli, żeby nikomu nie przysparzać problemów, żeby nikt nie miał kontaktu z naszymi płynami ustrojowymi.

Nawet jeśli mówimy o miesiączce otwarcie, z tyłu głowy mamy to, że kogoś może to krępować. Czyli tak naprawdę wstydzimy się nieustannie?

Jeśli nie będziemy mówiły o swoich doświadczeniach, nigdy nie zrobimy dla nich przestrzeni. Z drugiej strony – jak o nich mówić, skoro nie mamy wypracowanego języka, który wszyscy zaakceptują? A może to nierealne, więc po prostu trzeba opowiadać o miesiączce, nie bacząc na opór? Ja mam cieplarniane warunki, pracuję z samymi kobietami, i tak naprawdę nie wiem, jak to by było pracować w korporacji i trzymać pudełko tamponów na biurku. Do tego pracuję w gabinecie osteopatii ginekologicznej, więc poród, połóg czy nietrzymanie moczu omawiamy non stop. Ale poza moją bańką jest zupełnie inaczej i zdaję sobie z tego sprawę. Gdy kobieta mówi mi, że „nie może zrozumieć tej nowej mody na miesiączkę”, że to „obrzydliwe”, to mam dla niej empatię i nawet jeśli nie uda mi się wejść z nią w dialog, umiem sobie wytłumaczyć jej reakcję.

I jak ją tłumaczysz?

Wiekami patriarchatu, wychowaniem – prawdopodobnie przez mamę, która przekazała jej to, co sama dostała od własnej matki – brakiem rzetelnej edukacji seksualnej w szkołach. Mam dużo zrozumienia dla tych kobiet, uważam, że edukacja menstruacyjna została zaniedbana, kiedy były młode. Odnoszę wrażenie, że ich silne reakcje dotyczą tak naprawdę nie samego tematu, nie miesiączki, lecz stosunku do własnej seksualności i ciała. Ale zaznaczam, że nie jest moją rolą zmuszanie kobiet do bycia „bardziej otwartymi”, cokolwiek to znaczy, czy zawstydzanie ich z powodu niechęci do pewnych tematów.

Podczas naszego wystąpienia jako Pani Miesiączka na TEDxWUM Basia Pietruszczak mówi mniej więcej tak: „To, jak opowiadamy o miesiączce, jest papierkiem lakmusowym tego, jakie w ogóle mamy podejście do ciała, kobiecości, płodności, edukacji seksualnej w danym społeczeństwie”. Wciąż się pod nim obie podpisujemy.

Czasem się zastanawiam, czy my nie wstydzimy się po prostu przed mężczyznami. Kiedyś na rowerze zorientowałam się, że mam plamę na spodniach, i pierwsze, co pomyślałam, to czy chłopak jadący za mną to widział. Gdyby jechała dziewczyna, nie miałabym problemu.

Coraz częściej myślę, że ten wstyd jest w oku patrzącego, a potwierdzenie tego widzę w swojej pracy. Kobiety się mnie nie wstydzą, choć same często mówią, że są tym odkryciem zaskoczone, bo na co dzień wstydzą się prawie wszystkiego: tego, jak wygląda ich ciało, fantazji erotycznych, orgazmów lub ich braku. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak jest, i doszłam do wniosku, że to po prostu nie jest ich wstyd – on pochodzi z zewnątrz. To dwie zupełnie różne kategorie – wewnętrzna potrzeba intymności (gdy np. chcę być w toalecie sama) to coś innego niż bycie upokorzoną przez kogoś.

Może kiedyś usłyszały od rodzica, partnera: „Taka nerwowa jesteś, bo masz te dni!”, „Napięcie przedmiesiączkowe?”.

W ten sposób wstyd mógł zostać zasiany i wykiełkował. Mówimy już o period-shamingu, zawstydzaniu z powodu miesiączki.

Czym jeszcze się objawia?

Najbardziej skrajny przykłady: rok temu 14-letnia Jackline Chepngeno z Kenii zabiła się, ponieważ nauczycielka ośmieszyła ją, gdy dziewczynka niespodziewanie dostała pierwszej miesiączki. Została przed całą klasą nazwana m.in. „brudną”.

Kiran Gandhi, sportowczyni, perkusistka, przebiegła maraton bez tamponu, by pokazać, że dla większości kobiet na świecie środki sanitarne to luksus. Krew oczywiście spływała jej po nogach, za co doświadczyła ogromnego hejtu. Natomiast nikt nie hejtuje kolarzy, którzy oddają mocz w trakcie jazdy, albo piłkarzy, którzy smarkają na boisko podczas meczu. Myślę, że krew wydaje się ludziom po prostu brudna, jakbyśmy w tych damskich łazienkach zostawiały po sobie co najmniej górę brudnych, śmierdzących bandaży. Uważam, że ten wstyd dotyczy opowieści o brudzie – przecież nikt nie chce być źle pachnącą, „nieczystą” osobą wśród pachnących, czystych osób. A przecież krew miesięczna nie jest brudna, w pochwie mamy mniej bakterii niż w jamie ustnej, ale mówiąc o menstruacji, używa się zwrotu „macica się oczyszcza”, a skoro się „oczyszcza”, to znaczy, że jest zepsuta. Zdarzyło mi się wyjaśniać dorosłej kobiecie, że nasza krew menstruacyjna nie jest brudna. Gdyby tak było, umarłybyśmy na sepsę.

A czy przypominasz sobie, jak się mówi na krwawienie, które pojawia się po połogu?

Jak?

Odchody porodowe. Fachowo tak to się nazywa: odchody. Urodziłaś dziecko, dla niektórych kobiet to najpiękniejsza chwila, niesamowite poczucie siły i mocy. Otworzyły się wrota, żeby dziecko wyszło na świat, a od lekarza słyszysz o odchodach macicy i ziejącym sromie. Jakby ktoś mi tak powiedział, to też by mi się niespecjalnie fajnie patrzyło na tę połogową krew. A już na pewno nie sięgnęłabym po lusterko, by obejrzeć swoją wulwę nazwaną przez lekarza „sromem ziejącym”. Język, jaki słyszymy wokół siebie, ma ogromny wpływ na nasze samopoczucie i chęć poznawania własnej fizjologii. Może dlatego mamy taki słaby dostęp do niej na co dzień.

Mężczyźni mają większy dostęp?

Oczywiście. Mają większą samoakceptację oraz akceptację grupy dla tych żartów fekalnych, które sobie opowiadają, dla tych bąków, które puszczają bez skrępowania. Gdy kobiecie przytrafi się coś podobnego, nie daj Boże podczas seksu, to koniec, klęska i wstyd. A ogłaszanie przez chłopców i mężczyzn: „Idę na dwójkę!”? Ile znasz kobiet, które by tak powiedziały w grupie koleżanek? Albo jak często widujesz na ulicy kobiety, które smarkają na chodnik? Mężczyźni nadal to robią! Kobiety u mnie w gabinecie nie wstydzą się rozebrać, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo przepraszają, że burczy im w brzuchu. Kiedy je masuję i słyszymy „bul bul”, to już jest powód, by wciągnąć brzuch i powiedzieć: „Przepraszam cię najmocniej!”. Wyobrażasz sobie, że mężczyzna przeprasza za coś takiego?

Co mówisz wtedy tym kobietom?

„Nie przepraszaj! Jest super, to znaczy, że brzuch się rozluźnił, a jelita pracują, bardzo dobrze, o to chodziło!” Ale kobiety przepraszają za ziewanie, przeciąganie się. Uczę je na spotkaniach między innymi tego, jak głęboko odetchnąć. Kobiety nie umieją się porządnie przeciągnąć, jęknąć, stęknąć, bo to wszystko zostało uznane za niegrzeczne i niekobiece. Jestem przekonana, że także mali chłopcy, nie tylko dziewczynki, słyszeli, że ziewanie jest bardzo niekulturalne, absolutnie nie wolno tak robić w szkole, bo to znaczy, że na lekcji się nudzisz. A przecież to fizjologiczna reakcja, zupełnie normalna, musimy się dotlenić, taka regulacja jest potrzebna naszemu układowi nerwowemu. Przeciąganie się czy ziewanie to normalny odruch każdego człowieka i zwierzęcia.

Niekobiece jest być rozluźnioną, mieć bulgoczący brzuch, a wszystko, co opuszcza nasze ciało, jest nieestetyczne tak bardzo, że powinnyśmy się tego wstydzić.

Niestety, nasze katolickie wychowanie narobiło tu dużo złego. Uważam, że to, jaki mamy stosunek do ciała, bardzo zależy od wiary, w jakiej wzrastaliśmy. Spójrzmy na Duńczyków: na plaży są nadzy, a przecież nie mają wcale idealnych ciał – jak my wszyscy. Jak to jest, że mają taki wyluzowany stosunek do swojego wyglądu? Podobnie Niemcy, Czesi – są bardzo swobodni, jeśli chodzi o ciało, miesiączkę, fizjologię. Ale nie my. My wszystko ukrywamy, robimy ukradkiem, przepraszamy.

Ten wstyd, którego jesteśmy uczone od dziecka, cały czas służy do dyscyplinowania kobiet.

Oczywiście. My same się dyscyplinujemy! I nie podoba nam się, że tracimy kontrolę nad ciałem np. podczas miesiączki, że ono nam się wymyka, że pewne rzeczy dzieją się nie po naszej myśli. Bo nie możesz sobie zaplanować wyjazdu, białej sukienki, bo wszystko cię boli. A do tego ten wstyd, który nam towarzyszy i nie wiadomo, jak go rozbroić.

Ten wstyd ma swoje konsekwencje: powstrzymuje młode dziewczyny od pójścia do lekarza np. z obfitą miesiączką.

I nie tylko z tym! Nam się w gabinecie zdarzają pacjentki, które są np. po trzydziestce, nie odbyły stosunku seksualnego waginalnego i wstydzą iść do ginekologa – właśnie z tego powodu. Bo były wcześniej przez lekarza ośmieszane. Poszły np. z nieregularnym cyklem, a ginekolog, zorientowawszy się, że pacjentka nie współżyje waginalnie, komentował: „A ile pani ma lat? Na co pani czeka?”.

Gdybym nie zaczęła pracować z kobietami z tak różnych środowisk, nie wiedziałabym, jak bardzo jesteśmy w tym kagańcu wstydu wszystkie, bez względu na to, jaką mamy ekspresję seksualną, jak wyglądamy, czy mamy dzieci, czy ich nie mamy. Zawsze byłam w feministycznej bańce i myślałam, że problemem jest slut-shaming, wymierzony w aktywne seksualnie kobiety. Po czym zaczęłam spotykać osoby, które mówią: „Czekam z inicjacją seksualną do ślubu, mam 32 lata”. I słyszę od nich o identycznym zawstydzaniu! A więc czy jesteś aktywna seksualnie, czy wręcz przeciwnie, zawsze ktoś będzie cię shamingować. Nie ma możliwości, żeby zadowolić ludzi, którzy nas oceniają.

A oceniają za wszystko. Nie będziesz karmić piersią – usłyszysz, że jesteś złą matką. Będziesz – powiedzą ci, że za długo albo za krótko. Masz plamy na bluzce, gdy karmisz swoim mlekiem – jesteś zaniedbana.

Za plamy na bluzce to się dostaje kobietom nie tylko z powodu karmienia piersią, ale także za ślady pod pachami. Jakiś czas temu plotkarskie portale obiegły zdjęcia prezenterki, która podniosła w telewizji rękę i na bluzce widać było pot. Zrobiono zbliżenie, a na prezenterkę wylał się hejt, że jest zaniedbana, nie myje się, nie używa skutecznych dezodorantów, że to nieestetyczne. To znowu oko patrzącego zawstydzało. Chciałabym zobaczyć np. takiego Jacka Nicholsona, który się wstydzi, bo ma plamy potu na T-shircie.

U faceta to jest odbierane jako coś męskiego.

Tak, testosteron, seks i podniecenie. Kobieta na każdym kroku musi się pilnować. I wstydzi się absolutnie wszystkiego: tego, że ma dołki w pośladkach, albo tego, że pod paskiem stanika robią się jej wałeczki. Nie odpuszcza nawet w sytuacjach, w których wstyd bardzo utrudnia rozwój sytuacji.

Na przykład?

Podczas porodu. Kobiety wstydzą się wydawać głośne dźwięki, bo dosłownie i w przenośni jesteśmy wiecznie uciszane. Słyszymy, że kobieta nie powinna być za głośno, nie powinna śmiać się donośnie, więc nagle ten krzyk podczas porodu jest często pierwszym razem, kiedy kobieta tak naprawdę słyszy moc swojego głosu.

Gdy prowadzę warsztaty o miednicy, rozmawiamy o odgłosach w trakcie porodu i seksu, czasem imituję kobietom różne dźwięki. Mówię: „Zobaczcie, w filmach porno kobiety wydają odgłosy z zaciśniętym gardłem. Tak samo rodzące w filmach. To nie brzmi jak prawdziwy jęk z głębi brzucha”. My często nawet nie mówimy swoją prawdziwą wartością głosu, bo nie rozluźniamy brzucha ani gardła, więc nie jesteśmy przyzwyczajone, by słyszeć swój donośny, ostry, mocny głos.

Kobiety nie wydają dźwięków, wstydzą się, więc czasem trenuję z moimi klientkami przed porodem jęki i stękanie potrzebne, żeby „pchnąć” głosem i oddechem dziecko w kierunku wyjścia.

Często się zdarza, że już po porodzie opowiadają: „Wow, to było niesamowite, nauczyłam się krzyczeć”, ale potem dodają żartem: „Co prawda myślałam, że mąż się ze mną rozwiedzie po tym wszystkim, ale się udało”. Rozumiem, że to żart, ale co to za myśl? Czy facet by pomyślał: „Ojej, jak będę za głośny, to ona się ze mną rozwiedzie”?

Czego jeszcze wstydzą się kobiety w czasie porodu?

Tego, że zrobią kupę. To zupełnie normalne, ale kiedy jest z nimi położna i jeszcze partner – często się krępują. Przez wieki faceci nie byli dopuszczani do porodu, nie widzieli rozwarcia, krwi, potu, fizjologii, mogli zobaczyć tylko czystego, umytego bobaska. Położne wykonują fantastyczną robotę, tłumaczą kobietom, żeby wyluzować, że gdyby nie chciały mieć kontaktu z płynami fizjologicznymi i ciałem, toby poszły pracować do kwiaciarni. Przyznam, że uwielbiam ten jednoczesny podziw i szacunek dla kobiecej fizjologii w porodzie, jaki mają położne, wraz z luźnym i „nieobrzydliwym” podejściem do niej.

A czego wstydzimy się w połogu?

Brzucha! I tego, że jesteśmy „zaniedbane”. Ale brzucha najbardziej, także wiele miesięcy później. Wciąż sporo kobiet nie wie, że po porodzie ich brzuch nie zrobi się od razu płaski, i nikt je na ten brzuch poporodowy nie przygotował. Czasem miną tygodnie, czasem miesiące, a czasem nigdy nie będzie taki sam. Wstydzą się tego brzucha, bo najbardziej na świecie nie chcą usłyszeć: „O, a ty znowu w ciąży”, „Przepuśćmy panią, bo jest w ciąży”. Bardzo mało tych brzuchów popołogowych się ogląda w mediach, na zdjęciach ich nie ma, kobiety nie lubią ich fotografować. Dlatego często mówię, żeby wpisały w Google frazę „postpartum body” i oswoiły się ze zdjęciami, które zobaczą.

To co my z tym wstydem możemy zrobić? Skoro wstydzimy się tak wielu rzeczy – każda być może czego innego – to da się go rozbroić?

Budujące jest to, że widzę zmianę; już słyszę od kobiet 30-, 40-letnich, że chcą swoje dzieci wychowywać zupełnie inaczej. Chcą, by były wolne od tego wstydu wdrukowanego z zewnątrz, wolne od bycia zawstydzanymi. A więc w domu swobodniej pojawia się nagość (coś, czego one same często nie doświadczyły w domu rodzinnym), kobiety powstrzymują się przed komentowaniem swojego ciała przy dzieciach. Mówią mi: „Już miałam ochotę stanąć przed lustrem i powiedzieć: »O rety, jak ja wyglądam?!«, ale nie mogłam, nie przy córce! Wiem, że ona na mnie patrzy i słyszy, co mówię”. Te oczy i uszy dziecka, które widzą i słyszą wszystko, sprawiają, że kobiety zaczynają o sobie mówić dobrze. Pamiętają często swoją matkę, którą słyszały mówiącą wiecznie: „Jestem brzydka, jestem za gruba”. Nie chcą takich wspomnień dla własnych córek. Ale też – co bardzo ważne – matki uczą swoje dzieci asertywności i wpajają im poczucie własnej wartości. Osobę z wysokim poczucie własnej wartości trudno jest zawstydzić czy upokorzyć.

Matki przygotowują córki na miesiączkę?

Nie tylko córki, rozmawiają też z synami. Kiedy dwulatek wejdzie do łazienki, gdy zmieniają podpaskę, tłumaczą: „To krewka, ale ta krewka nie boli, nic się nie stało, to nie »bam«, nie uderzyłam się”.

Cudownie słucha się historii, w których matki przygotowują małe dziewczynki na to, że kiedyś nadejdzie miesiączka, krew. Słyszałam o kilkulatce, która mówi, że jak będzie miała „krewkę”, to zostanie panią, i pytała, czy będzie mogła kupować sobie różowe podpaski, i oczywiście już nie może się tego doczekać.

Naprawdę myślę, że jest światełko w tunelu. Już słyszę od klientek często cudowne rzeczy o młodych, 20-, 25-letnich, chłopakach, naprawdę! Wygląda na to, że wyrosną na mądrych, fajnych mężczyzn. Miesiączka? Naturalna sprawa. Seks w czasie miesiączki, nawet oralny? Normalka. Zakrwawiłaś prześcieradło? Kompletnie się nie przejmuj, wypierzemy. Składają się na antykoncepcję bez proszenia, tak samo na ginekologa. Już są tacy mężczyźni. I oni na pewno nie będą zawstydzać kobiet.

Kamilą Raczyńską-Chomyn rozmawia Monika Tutak-Goll

Grafika: Marta Frej

  • Kamila Raczyńska-Chomyn - edukatorka seksualna, doula, instruktorka treningu mięśni dna miednicy i autorka projektu „Dobre ciało”.

Tekst opublikowany w magazynie „Wysokie Obcasy” 17 października 2020 r.