Prezent od natury

Artykuły

Menopauza to koniec czy początek?

Zdecydowanie początek. Wbrew temu, co przez lata słyszymy, menopauza służy przedłużeniu naszej młodości, zdrowia i życia. Mało kto wie, że najszybciej starzejemy się nie w trakcie menopauzy, ale w okresie rozrodczym!

To dlaczego tak się tej menopauzy boimy?

Bo wciąż patrzymy na siebie oczami mężczyzn, którzy nie rozumieją istoty kobiecości. Patriarchat przez wieki z jednej strony wmawiał nam, że wszystko to, co jest związane z kobiecością, jest niebezpieczne, a z drugiej – sprowadzał rolę kobiet przede wszystkim do seksualności i rodzenia dzieci. To wpłynęło na nasze postrzeganie kobiecości, którą patriarchat sobie zawłaszczył.

Niektórzy mężczyźni stawiają często znak równości między naszą zdolnością do prokreacji a atrakcyjnością.

Kobiety dały się przekonać, że są atrakcyjne tylko wtedy, kiedy jeszcze mają owulację. Ile kobiet, które mają problem z zajściem w ciążę, przyznaje, że nie czują się w pełni kobietami? Ale jesteśmy czymś więcej niż tylko osobami, które mają wydać na świat potomstwo. Zresztą kobieta po menopauzie nie przestaje być piękna! Dla wielu z nas to nowe rozdanie po menopauzie jest czasem, kiedy czujemy się nawet bardziej atrakcyjne niż kiedyś, bardziej spełnione. Już nie musimy zabiegać o akceptację innych, rozumiemy siebie, dbamy o własne potrzeby.

Pięknie pani podsumowała ten moment w swojej książce: „Kiedy kończy się owulacja, zaczyna się ewolucja”.

Bo dla mnie wejście w menopauzę to był moment, gdy zaczęłam się zastanawiać nad istotą mojej kobiecości. I okazało się, że ja w tej kobiecości dopiero teraz w pełni rozkwitam. Dla mnie to początek czegoś nowego i przede wszystkim świadomego.

Te społeczne przekłamania i stereotypy to, niestety, dzieło naszej zachodniej cywilizacji. Przecież są kultury, które menopauzę traktują inaczej.

Są takie, które w ogóle jej nie zauważają. W wielu kulturach nie istniały nawet słowa na określenie tego stanu. Nasze myślenie o menopauzie jako o czymś złym, czymś, co trzeba leczyć, czego należy się wstydzić, to specyfika naszych czasów i miejsca. Kiedyś kobiety ceniło się za doświadczenie i mądrość wynikającą z wieku. Starsze kobiety były przewodniczkami młodszych. Ta nasza menopauza w wielu kulturach była więc ukoronowaniem, a nie końcem kobiecości. Tę różnicę w postrzeganiu zauważyłam też, rozmawiając ze znajomymi joginkami. Dla nich menopauza była tylko jednym z etapów podróży, nie cierpiały z jej powodu tak jak kobiety wychowane w kulturze Zachodu. Współcześnie postawiliśmy wszystko na głowie. I to, co powinno być naszą wielką siłą, jest uznawane za coś niebezpiecznego. Niestety, świat zachodni ma tendencję do egocentryzmu, zapominamy, że nasze postrzeganie rzeczywistości to tylko jedna z możliwości. Nie zawsze słuszna. Bo czy mądre jest wstydzenie się kobiecości?

Przez ten wstyd menopauza stała się tematem tabu.

Menopauza kulturowo jest wręcz traktowana jak obelga. Przekaz, którym karmi się współcześnie kobiety, jest przytłaczający. W większości publikacji dotyczących menopauzy jesteśmy opisywane jako jednostki wręcz ułomne. Dlatego wstydzimy się przyznać, że już weszłyśmy w ten etap. Same przed sobą czujemy się gorsze, wybrakowane, niepełnowartościowe.

W gronie bliskich pani kobiet to też był temat tabu? Rozmawiała pani o tym, jak przejść ten proces świadomie i bez strachu?

Kiedy byłam młodsza, nie rozmawiałam, bo w moim rodzinnym domu też to tabu było obecne. Zresztą sama odsuwałam ten temat od siebie, wmawiałam sobie, że mnie nie dotyczy, że mam jeszcze mnóstwo czasu. Wierzyłam, że skoro prowadzę zdrowy tryb życia – niedawno siłami natury urodziłam drugie dziecko – to pewnie przyjdzie mi się z tym mierzyć dopiero koło sześćdziesiątki. Kiedy nagle dowiedziałam się, że już tam jestem, nie byłam zupełnie na ten proces przygotowana. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że tak naprawdę dostaję od natury prezent. Wciąż sądziłam, że menopauza to początek końca.

To jak wyglądał pani proces wejścia w stan pełnej świadomości?

Problem tkwił w tym, że wcześniej też wydawało mi się, że jestem kobietą świadomą, że skoro nie lubię stereotypów, to jestem od nich wolna. A dopiero kiedy przyszła menopauza, poczułam, jak głęboko te wszystkie narzucone mi kody kulturowe są jednak we mnie zakorzenione. Że na przykład wcale nie muszę malować paznokci, bo kto powiedział, że będę wtedy atrakcyjniejsza? Musiałam więc przejść cały proces „rozpakowania” siebie, przyjrzenia się temu procesowi z różnych stron. Musiałam znaleźć odpowiedź, skąd to się we mnie wzięło, bo podskórnie czułam, że to uczucie zniewolenia zupełnie do mnie nie pasuje. Wtedy zrozumiałam, jak wiele rzeczy, które wcale nasze nie są, przyjmujemy bezrefleksyjnie z pokolenia na pokolenie. Menopauza stała się więc dla mnie przede wszystkim przyjrzeniem się sobie i zdefiniowaniem na nowo swojej kobiecości.

I tej „kobiecości nie należy leczyć, należy ją uszanować i zrozumieć”, jak wielokrotnie pani podkreślała. Skoro ten proces jest tak ważny i naturalny, to dlaczego próbujemy go sztucznie korygować?

Bo patriarchat nie tylko demonizuje menopauzę, ale też z naturalnego etapu życia stworzył jednostkę chorobową. Wpojono nam, że menopauza nierozerwalnie łączy się z ułomnością, dysfunkcją, z męką, którą musimy przetrwać, a skoro to męka, to najlepiej ukoić ją jakąś cudowną tabletką. Kiedy dowiedziałam się, że wchodzę w menopauzę, zaczęłam dużo na ten temat czytać. Czułam się dobrze, ale nie dawało mi to spokoju, skoro tyle książek mówi, że powinnam cierpieć. Tyle tylko że wszystkie te książki skupiały się jedynie na naszej fizjologii, brakowało im szerszego, holistycznego spojrzenia. Dlatego zaczęłam szukać innych źródeł. I gdy zagłębiłam się w to, co na temat menopauzy mówi medycyna wschodnia, zobaczyłam, jak inne jest to podejście. Nasza medycyna traktuje człowieka jako istotę słabą, niepełnowartościową, którą należy naprawiać coraz to nowymi medykamentami, bo ta ułomna istota sama sobie nie poradzi. Ajurweda mówi, że człowiek jest z natury mocny i jedyne, co należy robić, to przestać mu przeszkadzać. A jeśli organizm nie jest w pełni zdrowy, to oznacza, że gdzieś po drodze zaburzyliśmy jego naturalną harmonię. Należy więc tylko znaleźć źródło, moment, kiedy to się stało.

A tymczasem od lat słyszymy, że hormonalna terapia zastępcza to jedyny sposób na łagodne przejście menopauzy.

Medycyna Zachodu skupia się jedynie na liczeniu hormonów i jak tylko jakaś liczba się nie zgadza, od razu podaje syntetyczne leki. Warto jednak pamiętać, że liczne badania naukowe pokazują, że HTZ niesie ze sobą mnóstwo poważnych skutków ubocznych. Decyzja o stosowaniu terapii powinna być więc podjęta przez nas z pełną świadomością i znajomością każdego jej aspektu, bo podawanie hormonów jest dużą ingerencją w nasz organizm i zaburza całą naturalność tego procesu, jakim jest menopauza. Zamiast leczyć menopauzę, możemy się zastanowić, co sprawiło, że dana osoba znosi ją w tak trudny sposób, a więc znaleźć faktyczną przyczynę, która zwykle ma związek ze stylem życia, a nie samym faktem przechodzenia menopauzy. To z natury powinien być proces łagodny. Menopauza wcale nie musi być równoznaczna ze złym samopoczuciem i przykrymi dolegliwościami. Ale jeśli przez lata praktykowałyśmy złe nawyki, to teraz poczujemy tego skutki, bo organizm nie będzie w stanie przyjąć kolejnego obciążenia, jakim są zachodzące podczas menopauzy zmiany.

Jak zatem możemy się do tego przygotować?

To zalecenia, które wszyscy znamy. Dbajmy o siebie. Wysypiajmy się, jeśli możemy. Bądźmy uważne na swoje emocje, nauczmy się je rozpoznawać, poznajmy nasze reakcje na nie i szukajmy sposobów, które pozwolą nam je najlepiej przeżywać. Zwróćmy uwagę na to, jakie sytuacje wywołują w nas stres, a także zastanówmy się, co najlepiej pomaga nam sobie z nim radzić. I odstawmy wszelkie używki. Pamiętajmy też o diecie. Są już badania, które jasno wykazały, że samo wyeliminowanie mięsa z jadłospisu kobiet wchodzących w okres menopauzy sprawiło, że czuły się zdecydowanie lepiej. Bardzo polecam też wszystkim kobietom jogę.

Samo zadbanie o ciało wystarczy?

Oczywiście, że nie, bo nie jesteśmy tylko ciałem, ale również umysłem i duszą. Ogromnie ważna jest samoakceptacja, pokochanie siebie. Wiem, że to pojęcie stało się modne i dlatego przez wielu odbierane jest jako banalne, ale dobra relacja z samą sobą jest konieczna dla odzyskania spokoju. Ważne jest zaakceptowanie, ale też przebaczenie. Bo często nosimy w sobie jakiś nieprzepracowany ból, przecież każda z nas, wchodząc w czas menopauzy, ma już za sobą spory bagaż życiowych doświadczeń, nie zawsze przyjemnych. A kulturowo zostałyśmy nauczone, żeby ten bagaż zostawić, zakopać. O siebie przecież zawsze dbamy na końcu. Tyle tylko że jeśli nie oczyścimy tego bagażu, to będzie nam też trudniej wejść na drogę samoakceptacji. To podstawa, aby zacząć coś nowego i ruszyć do przodu. Tak często się podkreśla, że kobiety podczas menopauzy są bardziej wrażliwe, i tak łatwo zrzuca się odpowiedzialność za to na hormony. A tymczasem to skutek tego, że latami nie przepracowujemy swoich doświadczeń.

Pani je przepracowała i…?

I stałam się kobietą spełnioną. Wejście w okres menopauzy dało mi poczucie siły i godności. Poczułam też, że już nie muszę o nic zabiegać, pozbyłam się wszechogarniającej presji. Menopauza uwolniła mnie z tych wielu aspektów życia, które wcześniej mnie ograniczały. To był moment ulgi i prawdziwego wyzwolenia. Teraz czuję wewnętrzny spokój, który wypływa z pięknej dojrzałości. Stała się dla mnie także czasem wyciszenia. Przez lata co miesiąc zmagałam się z hormonalną huśtawką. Naprawdę ucieszyłam się, że skończyły się napięcia przed miesiączką, w jej trakcie i po niej. Mam wrażenie, że wcześniej całe moje życie krążyło wokół okresu.

A menstruacja miała kiedykolwiek dla pani szczególne znaczenie?

Był po prostu taki czas w moim życiu, kiedy była potrzebna. A kiedy przestała być potrzebna, to znikła. I tylko tak to obecnie postrzegam.

Myśli pani, jak kiedyś będzie o tym rozmawiać z córką?

Ja już z nią rozmawiam. Helenka jest przecież malutką kobietą. Zależy mi na tym, aby rosła wolna od tych wszystkich stereotypów, obciążeń i ograniczeń, z którymi ja musiałam się zmierzyć. Zresztą do rozmów siadłam i z nią, i z mężem. Opowiedziałam im, że nadszedł u mnie czas zmian, że nie wiem, jak będzie wyglądał, że mogę być bardziej nerwowa lub rozchwiana emocjonalnie, bo takie rzeczy o tym okresie słyszałam. Poprosiłam ich więc o cierpliwość i wyrozumiałość, abym mogła ten proces przejść w poczuciu wsparcia, zrozumienia i akceptacji.

Łatwo było o tym rozmawiać z mężem? Kobiety raczej nie chcą się dzielić tymi przeżyciami ze swoim partnerem.

Tworzymy wspaniały, dojrzały i bardzo bliski związek, dlatego zaskoczyło mnie, że dla mnie nie była to taka prosta rozmowa. Poczułam skrępowanie i zrozumiałam, że nie jest moje, że bierze się ze wstydu, który nosimy w sobie jako zbiorowość. Przepracowałam to w sobie, a moje głębsze zrozumienie otworzyło nas na nowy etap naszego związku, jeszcze bardziej dojrzały, intymny, wspaniały.

Kiedy akceptujemy i kochamy siebie, otwieramy się na to, aby inni również nas w pełni akceptowali i kochali.

Nie mam zamiaru wstydzić się tego, kim jestem, ani procesów, przez które przechodzę. Ta moc dojrzałej kobiecości promieniuje ze mnie. Dzięki niej napisałam książkę „Menopauza. Podróż do esencji kobiecości”, która wspiera teraz inne kobiety. Nasze dobre, świadome życie dopiero teraz się zaczyna!

 

 

 

 

 

Agnieszka Maciąg – modelka, dziennikarka, prezenterka i autorka książek, m.in. „Menopauza. Podróż do esencji kobiecości”

Rozmawia: Magdalena Keler

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 

17 kwietnia 2021 r.