Kto przychodzi na kozetkę do seksuolożki?
– Moi klienci to ludzie, którzy mówią, że coś jest nie w porządku, bo nie mają ochoty na seks albo np. w swoim przekonaniu za szybko dochodzą, albo chcieliby spróbować seksu analnego, ale się boją, więc im pomagamy zrozumieć, skąd ten strach. Czasem klienci mówią mi, że np. uwielbiają wąchać majtki i pytają mnie, czy to jest w porządku. Ja jestem osobą, która ich uspokaja, edukuje, tłumaczy, co jest w porządku, a co jest przekroczeniem granicy, bo jeśli są to majtki osoby, która nie zgodziłaby się na to, by je wąchać, to już nie jest to OK.
Moimi klientami są osoby z niepełnosprawnościami ruchowymi, niedowidzące, niedosłyszące, osoby nieheteronormatywne albo doświadczające przemocy. Coraz częściej, i to mnie bardzo cieszy, słyszę od klientów, że chcą popracować nad tym, żeby ich seks był jeszcze lepszy. Mój najmłodszy klient ma sześć lat, najstarszy 86, więc przedział wiekowy na mojej kozetce jest duży.
Jesteśmy w podobnym wieku, po trzydziestce. Podobnie jak wiele twoich klientek i klientów. Jesteśmy pokoleniem, które ani w domu, ani w szkole nie słyszało za wiele o ciele, seksie, miesiączce.
– Jedna z klientek opowiadała mi, jak przyszła do domu po spotkaniu z chłopakiem. Była zapłakana, bo się pokłócili. Położyła się do wanny, a jej matka weszła bez pukania do łazienki i bez słowa zajrzała jej między nogi. Wszystko odbyło się w totalnej ciszy. To odcisnęło się mocnym piętnem na jej psychice. Wpłynęło na jej postrzeganie ciała. Dopiero po latach okazało się, że matka chciała sprawdzić, czy córka nie została zgwałcona. Babcie i mamy nie rozmawiały z nami o sprawach związanych z ciałem.
Dzisiejsze 20-latki mają wiedzę o ciele, ale ta wiedza jest inna. Ta inność polega na tym, że dużo więcej mówi się o ciele i dla nich wszystko, co z tym związane, jest oczywiste. To ważne dla rozwoju ich świadomości. Jest jednak "ale", młodsze osoby traktują ciało jako coś, czego mogą użyć, jako produkt. 30-latki podchodzą do ciała inaczej. Służy im do stawiania granic, chcą o nim decydować, decydować o tym, kto będzie go dotykał. Ciałopozytywność daje 30-letnim kobietom możliwość cieszenia się ciałem.
Jeśli już coś mówiły te nasze babcie i mamy, to co to było?
– Przestrzegały nas: jak zaczniesz uprawiać seks, to nie wracaj do domu z brzuchem. Napominały, jak się wygląda albo nie wygląda. Jedna z moich klientek, gdy jako nastolatka chciała wyjść z domu w rozpuszczonych włosach, usłyszała od rodziców, że wygląda jak prostytutka i pod żadnym pozorem nie wyjdzie w takiej fryzurze. To klimat Gilleadu z "Opowieści podręcznej". Niepokazywanie zbyt dużo ciała, niedocenianie go, a jednocześnie zwracanie uwagi na ładny wygląd.
Kiedyś usłyszałam od swojej cioci, że ładni ludzie mają w życiu łatwiej.
– Myślę, że to przekonanie pokutuje do dziś. Przekaz transgeneracyjny rzuca się długim cieniem na życiu kolejnych pokoleń kobiet – matek, córek, wnuczek.
Moja znajoma, gdy wyjeżdżała z chłopakiem nad jezioro, usłyszała: "Tylko żebyście nie wrócili we trójkę". W tym zdaniu zamykała się cała edukacja seksualna, jaką dostała w domu od rodziców.
– Niemówienie o seksie, niepomaganie w ekspresji ciała, w znajdowaniu tożsamości, może owocować tym, że dopiero na jakimś etapie życia, np. po trzydziestce, seksualność zaczyna wybuchać. Gdy kobiety były młodsze, ich seksualność była chowana. Jak się nie mówi o ciele, to tak, jakby to ciało nie istniało. Nie zwraca się wtedy uwagi, jak moje ciało funkcjonuje, czy dobrze funkcjonuje, co mi daje, nie zwraca się uwagi na cykliczność procesów zachodzących w ciele. Wszystko jest tematem tabu.
Do niedawna takim tematem była menstruacja. Z jaką reakcją na pierwszą miesiączkę spotykały się i spotykają dziewczynki?
– Z różną, ale to naprawdę różną. Od wręczania kwiatów po sytuacje, w których dziewczynki wstydzą się powiedzieć, że dostały miesiączkę. Znam historię o tym, jak dziewczyna przez ponad dwa lata ukrywała, że już menstruuje, i wkładała sobie w majtki papier toaletowy, żeby nikt nie zauważył. Tym, z czym dziewczynki spotykały się i spotykają najczęściej, jest stwierdzenie: "Teraz to będziesz miała przechlapane, będziesz co miesiąc cierpiała". To jest bardzo dalekie od doceniania kobiecego ciała.
Jak słowa: "Teraz to będziesz miała przechlapane" mogą się odbić na dorosłym życiu tych dziewczynek?
– Przede wszystkim te dziewczynki dostają komunikat, że są gorsze. Jak bardzo silne poczucie wartości miałby człowiek, to jeśli co chwilę słyszy, że jest gorszy, zaczyna w to wierzyć. Dziewczyny nie tylko ukrywają miesiączkę i ból, ale też podpaski czy tampony, np. na szkolnym korytarzu, żeby tylko nikt nie zauważył. To tworzy chęć bycia niewidzialną, a to bardzo "jedzie" po poczuciu własnej wartości. Dotykające wiele kobiet ubóstwo menstruacyjne tylko pogłębia to poczucie gorszości.
Znam historię dziewczyny, którą matka szantażowała i nie dawała jej pieniędzy na podpaski.
– To klasyczna przemoc – psychiczna i ekonomiczna. To może dać informację, że inni mają władzę nad moim ciałem, nade mną. Takiej osobie będzie bardzo trudno wyznaczać granice. Matka, czyli osoba, która powinna jej wskazywać, jak ma o siebie zadbać, nie dała jej dobrych wzorców, wprost przeciwnie. I tu mamy piękne pole do wszelkich nadużyć seksualnych, do przemocy seksualnej, do gwałtów, ale też do gwałtów nieuświadomionych, no bo jeśli ktoś chce uprawiać ze mną seks, to ma do tego prawo.
Dla wielu kobiet i mężczyzn krew menstruacyjna jest problemem w łóżku.
– To jest szerszy problem związany z tym, jak odbieramy wydzieliny ludzkiego ciała. Dzisiaj używamy dezodorantów, płynów do higieny intymnej o bardzo silnym zapachu. Ostatnio usłyszałam od jednego z moich klientów, że pocałunek rano przed umyciem zębów to pocałunek smoka. Ludzie boją się tego, bo się nagle wyda, że brzydko mi pachnie z ust. Krew menstruacyjna od dawna była uważana za coś brudnego, ale ja powtarzam, że krew nie śmierdzi.
Czy wydzieliny ciała są problemem? Z mojej perspektywy nie. To jest kwestia mocno zakorzenionego przekazu kulturowego. Ale seks podczas miesiączki wymaga pewnego przygotowania – trzeba użyć ręcznika, dodatkowego prześcieradła, później trzeba się umyć. W łóżku nie da się ukryć miesiączki.
Wiele osób może też zwyczajnie tego nie lubić. I co wtedy?
– Może nie lubić, ale my nadal boimy się o pewnych rzeczach mówić. Boimy się zadać pytanie: "Czy masz ochotę na seks?". I boimy się usłyszeć odpowiedź: "Nie, dzisiaj nie mam ochoty". Nie wiemy, co z taką odmową zrobić. A ja jestem za tym, żeby jak najwięcej ze sobą rozmawiać. Im więcej rozmawiamy, tym swobodniej się czujemy. To jednak wymaga pewnych umiejętności komunikowania się.
Często słyszę od swoich klientów i klientek, że lubią seks, że jest im przyjemnie, gdy to robią, ale z drugiej strony czują presję, że muszą uprawiać seks. Używamy swoich ciał, nie umiemy wyznaczyć sobie i innym granic, powiedzieć: "Nie mam ochoty na seks". No bo przecież seks musi być często.
O masturbacji też raczej niewiele się mówi, a jeśli już, to w negatywnym kontekście, że to grzech.
– Na warsztatach rodzice osób z penisami mogą ode mnie usłyszeć, że kiedy ich dzieci mają zmazy nocne i się masturbują, to powinni im wcześniej pokazać, gdzie jest komplet czystej pościeli, żeby nastolatki nie musiały angażować całego domu w zmianę pościeli. Rodzice nie zdają sobie sprawy, jak upokarzające jest zwracanie się w takiej sytuacji do dorosłych, żeby zmienili pościel.
To chłopcy. Co do dziewczynek, to odkrywają masturbację coraz śmielej. Otwarcie mówią o gadżetach erotycznych, pytają mnie, które wibratory są najcichsze. Starsze kobiety mają z tym większy problem. Traktują sekszabawki jako heheszki, jako coś, co można w ramach żartu dać na wieczór panieński, a nie po prostu dać, jak kwiaty, jak coś, co ma sprawić przyjemność. Szkoda.
Niemówienie o ciele albo mówienie o nim w sposób restrykcyjny owocuje niechęcią do dotykania się, myśleniem: jestem gorsza, mniej wartościowa, więc nie będę się dotykać, bo jak zacznę, to przypomnę sobie, jak bardzo moje ciało jest niedoskonałe. W kobietach kształtuje się przekonanie, że sfera od pasa w dół jest brudna, zwłaszcza w czasie miesiączki, że to obszar, którego się nie dotyka.
A kiedy się dotykają, np. używając do tego wibratora, to mają poczucie winy?
– Kobiety, które są w związkach, żyją w przekonaniu, że nie mogę używać wibratora, skoro mam obok siebie żywego człowieka, który ma mnie zaspokajać, z którym powinnam mieć seks. Wytłumaczę to na przykładzie lodów. Jeśli ja mam ochotę na lody, a mój partner czy moja partnerka nie ma ochoty, to przecież nie zmuszę jego lub jej do jedzenia tych lodów. Zjem je sama bez poczucia winy. Dlaczego nie podchodzimy tak do seksu?! Nie mamy prawa dla własnej satysfakcji czy rozluźnienia emocjonalnego zmuszać kogoś do seksu. To jedna z najgorszych rzeczy, jakie możemy sobie i innym zafundować.
Znam kobiety, które nie są w związku i mają poczucie winy, że używają wibratora, zamiast mieć kogoś.
– Też takie znam, ale to, na szczęście, powoli się zmienia, i to nie tylko w dużych miastach. W mniejszych też jest coraz większa otwartość na to. Jest coraz więcej kobiet, które mają za sobą doświadczenia bycia w związkach, ale mówią, że teraz chcą być same i chociaż dobrze byłoby mieć z kim iść do łóżka, to mają swój wibrator i jest im z tym dobrze, w tej chwili najlepiej na świecie. Same wiedzą, co jest dla nich najlepsze, nie muszą nikomu niczego tłumaczyć, same sobie robią dobrze.
To pomówmy teraz o orgazmie. Nasze babki i matki spełniały małżeński obowiązek. My chcemy w łóżku mieć orgazm.
– Coraz więcej kobiet dąży do orgazmu. I bardzo dobrze. Problem w tym, że często wyobrażenie na temat orgazmu jest napompowane, bardzo różne od rzeczywistości. Znamy z literatury opisy, że kobietą miotał tajfun, że latała po ścianach itp. I potem kobiety przychodzą do mojego gabinetu i mówią: „Niech pani coś zrobi, bo ja nie mam orgazmu". I jak zaczynamy rozmawiać, drążyć temat, okazuje się, że te kobiety doświadczają regularnie orgazmów, ale innych od tych wyobrażonych. Nie wszystkie muszą być od razu wow, mogą być ciche i to też jest OK. Z drugiej strony orgazm nie jest najważniejszy, a my żyjemy w przekonaniu, że jak kogoś nie doprowadzimy do orgazmu, to seks był kiepski.
I kobiety, i mężczyźni stresują się, że nie dochodzą.
– No właśnie. Czują presję, że w łóżku nie osiągają orgazmu, i chcą pracować nad tym, by to zmienić. Jeśli u osoby z penisem raz czy drugi dojdzie do zaburzenia erekcji, to wpada w spiralę strachu i wyjście z tego staje się bardzo trudne, strach, że znowu się nie uda, zaczyna mieć ogromne rozmiary.
Czy kobiety wstydzą się w łóżku swojego ciała?
– Tak, choć na szczęście to już się zmienia. Nadal w głowach wielu kobiet siedzi myślenie, że moje ciało jest niedoskonałe, że w łóżku nie będę seksowna, że nie będę się podobać drugiej osobie, że czar pryśnie, jak tylko zobaczy mnie bez ubrania. Pod osłoną nocy ciało staje się czymś bezkształtnym. I znowu, używam ciała, ale źle o nim myślę, nie chcę go pokazywać. Odcinam się od ciała, a to sprawia, że trudniej jest mi osiągnąć przyjemność, orgazm. To jest samonapędzająca się machina, perpetuum mobile.
Jest nam trudniej osiągnąć orgazm, bo wciągamy brzuch?
– O tak. Bardzo często przekierowuje moje klientki do Kamili Raczyńskiej z Dobrego Ciała, która zajmuje się treningami dna miednicy. Kobiety są bardzo pospinane. Wciągają brzuchy nawet wtedy, gdy mają miesiączkę, a wtedy jest naturalne, że brzuch jest wydęty. Nie można go wciągać, bo wtedy miesiączka jest jeszcze bardziej bolesna. Słyszę od moich klientek: „No ale jak tak może być, że ludzie mi mówią, że jestem w ciąży, kiedy ja nie jestem". Mówię im: no i co z tego?
Mam przeprost, bardzo mocno wypinam odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Ludzie myślą, że jestem w ciąży, bo jak stoję, to mam mocno do przodu wypompowany brzuch. Kiedyś strasznie się tego wstydziłam i robiłam wszystko, żeby nie było tego widać. Dzisiaj, jak mi ktoś ustąpi miejsca w autobusie, bo myśli, że jestem w ciąży, to nie mam z tym najmniejszego problemu, ale to nie przychodzi ot tak, wymaga pracy, bo całe życie uczy się nas, że musimy się ładnie prezentować. To wymaga zmiany dotychczasowych wzorców na temat tego, jak kobieta powinna wyglądać.
Ale wracając do wciągania brzucha w łóżku, jak zaciskamy brzuch, to zaciskamy też mięśnie dna miednicy, a jak one są w ciągłym skurczu, to potem słyszę od klientek, że dochodzą do pewnego momentu i za nic nie są w stanie pójść dalej, czyli osiągnąć orgazmu, choć czują, że są blisko. Orgazm polega na tym, że mięśnie napinają się i rozkurczają, a jeśli cały czas są napięte, to owszem, mogą spiąć się jeszcze mocniej, ale nie mają możliwości, żeby się rozkurczyć, i orgazm nie jest możliwy.
Tyle zachodu z tym orgazmem, że wiele kobiet sobie odpuszcza.
– Co za wielka szkoda! Dbamy o swój wygląd, wklepujemy kremy w twarz i to jest super, ale czemu tak łatwo rezygnujemy z części swojego życia, czyli ze sfery seksualnej. I nie chodzi tu tylko o seks, ale o to, z kim wchodzę w relacje, jak to robię, z kim rozmawiam, kto i co mnie interesuje, jak chcę wyglądać. Seksualność nie kończy się na łóżku, jest formą ekspresji, rzutuje na całość naszego funkcjonowania. Odżywione ciało to ciało sprawnie działające, a seks daje nam balans hormonów. Jeżeli mój mózg może być zalewany dopaminą czy serotoniną, to dlaczego mam z tego rezygnować?
A jeśli nie udaje nam się osiągnąć orgazmu, mamy go sobie po prostu odpuścić?
– Jak najbardziej. Bardzo często słyszę od klientów i klientek, że przyszli do mnie, bo chcą mieć orgazm. Pytam ich: po co? Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? Dlaczego skurcz mięśni ma być wyznacznikiem tego, że jest ci przyjemnie? Wytłumaczę na przykładzie spaghetti. Jeśli jedzenie spaghetti jest dla ciebie przyjemnością, to jedz. Czy jak zamiast trzech listków bazylii będą dwa, to twoja przyjemność będzie mniejsza? Nie. A do orgazmu podchodzimy tak, że jak go nie ma, to odczuwamy mniejszą przyjemność z seksu, to seks jest już wtedy beznadziejny, mniej wartościowy.
Szkoda byłoby ograniczać się tylko do penetracji i orgazmu, skoro przyjemność można znaleźć w samym kontakcie seksualnym. Wchodzę z jakąś osobą w kontakt, chcemy dla siebie fajnie, budujemy jakąś więź, nawet jeśli jest to jednorazowy seks, dbamy, by było uniesienie, adrenalina. Wyznaczników dobrego seksu jest więcej, ale mniej się o nich mówi. Orgazm jest takim Świętym Graalem. Ludzie żyją w przekonaniu, że muszą go zdobyć, żeby mieć udany seks, a tak wcale nie jest.
Patrycja Wonatowska - psycholożka, seksuolożka, terapeutka, edukatorka seksualna, wykładowczyni. Współtworzyła Instytut Pozytywnej Seksualności i podcast Seksozoficznie. Była nominowana przez redakcję "Wysokich Obcasów" do grona Entuzjastek – grupy kobiet wyróżnionych za zaangażowanie w budowanie świadomości społecznej, entuzjazm i skuteczność
Autorka: Anna Dobiegała
Ilustracja: Marta Frej
Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" "Gazety Wyborczej" 17 lipca 2021 r.