Wolność, równość, podpaska

Artykuły

Michalina, kandydatka do samorządu uczniowskiego, powiesiła ostatnio w szkole plakat: „Szkoła to nasz drugi dom, dlatego chciałabym, żebyśmy czuli się tutaj jak w czterech ścianach. Wpadłam na kilka pomysłów, które mogłyby sprawić, żeby tak się stało. Oto niektóre z nich: artykuły higieniczne we wszystkich toaletach damskich na terenie liceum. Często się zdarza, że miesiączka przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, a my nie jesteśmy na to przygotowane. Niektóre z nas wstydzą się zapytać koleżanki z ławki o podpaski czy tampon (…).”

To wystarczyło: dyrektorka wezwała dziewczynę na dywanik. „Ten plakat jest wulgarny”, usłyszała. I jeszcze: że przekracza granice prywatności. Oraz że powinna natychmiast zmienić jego treść. I wstydzić się, że pisze o takich rzeczach.

Przecież wiadomo, polska szkoła to miejsce, gdzie o miesiączce się nie rozmawia. Gdzie nie oburza niewiedza uczniów na temat seksualności, wręcz przeciwnie - takie treści wywołują irytację, ich w szkole być nie powinno. Nikogo nie obchodzi, w jaki sposób nastolatki szukają informacji na temat. I że może niektórych z nich nie stać na podpaski ani tampony. Że są w Polsce dziewczynki, które wkładają w majtki pocięte t-shirty albo papier toaletowy. A poplamione spodnie zasłaniają bluzą. Że z tego powodu nie chcą chodzić do szkoły ani wychodzić z domu. Że zaczynają się nie lubić. Mieć kompleksy i niższe poczucie wartości.

Ale są też takie nastolatki, jak Michalina. A Michalina powiedziała dyrektorce, że plakatu nie zmieni. Chce normalizować temat miesiączki, odczarować go i odtabuizować.

Równie dobrze mogłaś powiesić na ścianie zakrwawioną podpaskę” – rzuciła dyrektorka.

Dlaczego mamy tak wielki problem z opowiadaniem o miesiączce w przestrzeni publicznej? Czym tłumaczyć opór samych kobiet?

Bo fizjologia kobieca, krwawienie związane z menstruacją, jest wciąż uznawane za brudne, nieestetyczne i niefajne. Krew na filmach, które wciągają nastolatki, już nikogo nie oburza. Mierzi ślad na spodniach. Albo kropla zostawiona niechcący w łazience.

Ponad połowa kobiet w Polsce wstydzi się z powodu miesiączki. To twoja koleżanka, matka, córka, sąsiadka. Dla nich plama krwi staje się tragedią. 40 proc. z nas przemyka do toalety tak, by nikt nie zauważył, że trzymamy w ręku podpaskę czy tampon. Co trzecia kobieta w Polsce nie chce, by ktokolwiek widział, że ma miesiączkę.

Czego nas nauczono? Plama na spodniach – zasłoń koszulą. Czerwony ślad na prześcieradle – przemknij z nim przez dom tak, by nie zauważył nikt z domowników, jak najszybciej wypierz. Kupujesz tampony? Włóż na dno koszyka, żeby nikt nie zobaczył. W pracy koleżanka pyta szeptem, czy może pożyczyć podpaskę. W domach tampony nigdy nie leżą na widoku. Kubeczki menstruacyjne chowasz w bieliźniarce. Podpaski wyrzucamy do kosza tak, by nikt nie zauważył, co tam wpadło. Znam dziewczynkę, której kazano spalać je w piecu (mieszkała w domu), by bracia nie dowiedzieli się, że ma okres. Kobieta powinna być przecież czysta, zadbana, nie zdarza się jej beknąć, nie mówi za głośno i nikogo nie naraża na widok obrzydliwej krwi, prawda?

Ciągle staramy się miesiączkę wyprzeć, ukryć. Nie rozmawiamy o niej w domu, nie słyszymy w szkole. A na wychowaniu do życia w rodzinie dziewczynkom mówi się, że używanie tamponów to grzech, bo nie wolno mieć kontaktu „z tamtą częścią ciała”, nie można jej dotknąć. I straszy się: chorobami, komplikacjami w ciąży, trudnościami przy porodzie. Wstyd to świetne narzędzie kontroli i dyscyplinowania kobiet. Ciągle pozwala mieć nad nimi władzę.

Marta Majchrzak, socjolożka, prowadziła ostatnio projekty, które dotyczą niepełnoletnich kobiet, ich dojrzewania i menstruacji. Najbardziej wstrząsnęła nią rozmowa z 14-latkami, które powiedziały, że kiedy mają okres, to żałują, że są kobietami. Jest im trudno wtedy nie zazdrościć mężczyznom, bo są tak obolałe, tak zawstydzone, i często upokorzone fizjologią tak bardzo, że jej nie cierpią.

Niektóre nastolatki w Polsce nie wiedzą, czym jest miesiączka (tak, są nadal takie dziewczynki, za tydzień piszemy o nich w „Wysokich Obcasach”). Widzą krew między nogami i przeżywają szok. Jedyne, co przychodzi im do głowy, to ukryć się. I sprawdzić w internecie. Nie wspominają o krwi bliskim, bo nie wiedzą jak. Bo żeby rozmawiać o miesiączce, potrzebna jest bezpieczna przestrzeń.

Ale o menstruacji nie mówiliśmy przez lata. Dlaczego? Bo wychowywano nas tak, by była tematem wstydliwym, byśmy miesiączkę, ukrywały, mówiły o niej półszeptem, kodami językowymi: „Mam wiesz co”, „Mam te dni”. Miałyśmy sobie z nią radzić ukradkiem, tak, by nikt inny jej nie zauważył. By w domu nie zauważył brat albo ojciec (mógłby się zawstydzić, nie możemy go na to narażać!), a na spotkaniu kolega.

Czasem za to można usłyszeć: „Co taka nerwowa? Nie podchodź do niej, ma chyba PMS”, „Ciotka zdaje się przyjechała”, „Masz napięcie przedmiesiączkowe? Co się z tobą dzieje?”. Miesiączka wciąż pozostaje powodem, by upokarzać kobiety i dziewczynki. Skąd jest ten wstyd? Pochodzi z oka patrzącego.

Kamila Raczyńska- Chomyn, edukatorka seksualna, ma jednak dla nas dobrą wiadomość: mówi dziś w „Wysokich Obcasach” o nowym pokoleniu młodych, 20-letnich polskich mężczyzn, którzy z miesiączką problemu nie mają. Masz okres, poplamiłaś prześcieradło? Nie martw się, wypierzemy. Składają się na kubeczki menstruacyjne. Przyniosą termofor, gdy boli brzuch. Jasne, jest ich niewielu, ale kiedyś nie było ich prawie wcale. Oni nie czują się zawstydzeni krwią. I my, tym bardziej, już nie powinnyśmy

Monika Tutak-Goll

Artykuł ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 17 października 2020 r.