Skąd się biorą żebraczki

Artykuły

Mam 30 lat, jestem Rohingya, która w 2017 uciekła z Mjanmy do Bangladeszu przed ludobójstwem. Mieszkam w Cox Bazar, jakieś 400 km na południe od Dhaki, w jednym z największych obozów dla uchodźców na świecie. Jest nas tutaj około miliona, może więcej. Jakie mogą być moje problemy?

– Możesz być w zagrożonej ciąży, możesz być w tej ciąży chora, możesz nie być objęta opieką prenatalną. Możesz mieć chore dzieci albo być nieustannie narażona na przemoc ze względu na płeć.

No i z pewnością doświadczasz jakiegoś rodzaju deprywacji. Prawdopodobnie masz problemy ze zdrowiem psychicznym, cierpisz na depresję, ciągły niepokój jak niemal 100 proc. kobiet w obozie. U siebie w kraju doświadczyłaś tortur, przemocy psychicznej i fizycznej. Dlatego nasza fundacja oprócz szpitala polowego dla kobiet w ciąży i matek oraz kilku małych centrów położniczych, które działają w obozie 24 godziny na dobę, wprowadziła program zdrowia psychicznego.

Kobiety w obozie to większość?

– Ponad połowa mieszkańców Cox Bazar to kobiety i dziewczynki. Niemal wszystkie są w wieku reprodukcyjnym, były lub chcą być w ciąży, a około 30-40 tys. właśnie w niej jest. To znaczy, że co roku rodzi się tu 30-40 tys. dzieci.

Część kobiet, które zgłaszają się do was w ciąży, i tak woli rodzić w domu, czyli w namiocie. Uderzyło mnie to, bo pewnie mało w nim miejsca, trudno zadbać o komfort i higienę.

– Rohingya to bardzo konserwatywny i religijny naród, kobiety podążają za instrukcjami i życzeniami mężów, innych starszych mężczyzn lub kobiet – teściowych, matek. Kulturowo nie czują się komfortowo ze szpitalem, bo wiedzą, że tam nie zawsze zajmie się nimi kobieta, bywa, że na zmianie są sami mężczyźni. Wstydzą się pokazać im swoje części intymne. Nie są też do szpitali przyzwyczajone.

Wiele jest bardzo młodych, nie mówią na głos o swoich potrzebach, robią to, czego oczekuje od nich społeczeństwo. A zatem zwykle mają wiele dzieci. Dlatego wprowadzamy je w kwestie planowania rodziny, któremu mężczyźni często są przeciwni.

Co mają do wyboru?

– Zapewniamy im tabletki antykoncepcyjne, zastrzyki, implanty, wszystkie możliwe opcje. Czasem chodzi o zmianę w zachowaniu, wiedzę, kiedy podejmować aktywności seksualne. Rozmawiamy z kobietą i z jej mężem.

Widziałam wiele zdjęć kołysek podwieszonych u sufitu namiotów na czterech sznurkach. Zrobione są z worków po ryżu naciągniętych na cztery bambusowe kije. Wyglądają na wygodne i praktyczne, ale gdy na nie patrzę, myślę sobie, że niezależnie od kontekstu rodzicielstwu towarzyszy wiele niepokojów. Czy dobrze wychowam dziecko? Jak zapewnię mu to, czego będzie potrzebować? Mam dwulatka i trochę nie umiem sobie wyobrazić, jak to jest być w ciąży w miejscu bez perspektyw. Jak tym mamom udaje się nie załamywać?

– Bardzo filozoficzne pytanie. Cóż, jestem mężczyzną, ale w moim życiu mam kobiety: siostry, mamę, żonę, i wiem, że bycie w ciąży było najważniejszym pragnieniem dla większości z nich. Nie sądzę, by kobiety w obozie pod tym względem różniły się od tych w USA. To po prostu część ich istoty.

Gdy rozmawiamy, mówią mi, że chcą, by ich dzieci się wykształciły, miały dobre życie. Jednak każde społeczeństwo ma inne oczekiwania – oczekiwania mojej mamy czy sióstr, które urodziły się w Bangladeszu, różni się od oczekiwań mojej żony urodzonej w USA. Kobiety w obozie nie myślą o tym, by ich dzieci zostały lekarzami czy prawnikami, chcą po prostu, by były zdrowe i szczęśliwe, miały jakąś pracę, jeśli Bóg da – biedni ludzie mają bogate życie duchowe, mocno wierzą w Boga, przeznaczenie.

A co się stanie, jak dorosną? Przed ucieczką też nie było wielu możliwości – Rohingya pracowali w sklepikach, imali się dorywczych prac. Ich oczekiwania są bardzo niewielkie. 

Mogą teraz pracować poza obozem?

– Nie mogą z niego wychodzić. Niektóre kobiety przeszkoliliśmy i pracują w terenie. W Mjanmie większość z nich zajmowała się domem, opieką nad dziećmi, gotowaniem. Niewiele ma wykształcenie.

A jak wygląda ich rzeczywistość menstruacyjna?

– Niemal 90 proc. ma dostęp do środków higienicznych, które dystrybuują różne organizacje pozarządowe. Ale podpaski nie zawsze docierają na czas, a kobiety często nie mają pieniędzy, by je kupić na własną rękę. Zestawy zwykle odbierają mężczyźni, jedynie 27 proc. kobiet i dziewczynek przychodzi po nie osobiście. Organizacje budują też toalety, w których kobiety mogłyby się umyć, wyprać wielorazowe produkty lub dyskretnie pozbyć zużytych podpasek.

Wokół menstruacji funkcjonuje tabu i mity – wiele kobiet wierzy, że kontakt ze zużytymi środkami higienicznymi to grzech, że może zaszkodzić innym, szczególnie dzieciom i mężczyznom. Menstruujące kobiety są uważane za nieczyste, niektóre są izolowane – śpią i jedzą osobno, mają zakaz wychodzenia z domu.

W Bangladeszu aborcja jest legalna do trzeciego miesiąca. Pomagacie kobietom i w tym aspekcie?

– Tak. W ten sposób ocalamy życia kobiet – nielegalna aborcja to częsta przyczyna śmierci.

Wspomniałeś, że uchodźczynie są straumatyzowane. Tuż po przybyciu wiele z nich nosiło dziecko, które było owocem gwałtu – jedne nie przyznawały się do tego mężom, żeby ich nie odrzucili, inne tych dzieci nie chciały. Jeszcze inne, młode, niezamężne, musiały oddać dzieci krewnym, choć chciały je zatrzymać, bo inaczej nie znalazłyby męża. Zastanawiam się, jak można im pomóc się podnieść?

– Zacznijmy od tego, że to nie Floryda ani Kraków, to obóz dla uchodźców. Nie ma tu żadnej alei, którą ludzie mogliby się przejść, nie mogą pojechać na wakacje, pójść do kina, nie mają gdzie uprawiać sportu. Liczba ich aktywności jest bardzo ograniczona: kobiety gotują, rozmawiają z sąsiadami, cały czas są w domu. Nie mają nawet przestrzeni do skorzystania z toalety, czasem czekają cały dzień, aż się ściemni, by do niej pójść. Widziały męża zabijanego na ich oczach, własne dzieci zabijane na ich oczach, były gwałcone, widziały, jak gwałcono inne kobiety. Przyjechały do nowego kraju, Bangladeszu, w którym ubogich ludzi nie brakuje. To czasem po prostu za dużo.

No właśnie.

– Dlatego rekrutujemy ludzi z okolicy, którzy rozumieją, przez co przeszły, i mówią w ich języku. Chodzi o to, by je wesprzeć i uczynić ich życie choć odrobinę lepszym. Każda kobieta w ciąży, która zgłasza się do lekarza pierwszego kontaktu, jest przepytywana i dostaje regularne wsparcie terapeutyczne. Chcemy poszerzyć zespół specjalistów, wprowadzić terapię poznawczo-behawioralną. Kobiety wiedzą, że mają w naszych punktach bezpieczną przestrzeń, w której mogą porozmawiać o swoich uczuciach. Nasze położne odwiedzają je w domach, podobnie jak pracownicy terenowi – właśnie próbujemy stworzyć aplikację, która pomoże im w pracy.

W waszym raporcie z 2019 roku czytam, że przyjęliście ponad 1 tys. normalnych porodów, 157 cesarskich cięć, 40 tys. wizyt prenatalnych, 13 tys. konsultacji z planowania rodziny, wyleczyliście ponad 25 tys. dzieci poniżej 5. roku życia. Imponujące, ale to kropla w morzu potrzeb. Nie przytłacza cię to?

– Ja mam wiele zasobów – używam wiedzy, umiejętności, sieci kontaktów, by złożyć w całość różne programy pomocowe. Dla mnie to nie jest przytłaczający problem. Przytłaczający to on jest dla nich. Ja tylko trochę pomagam.

Chciałbym zrobić więcej, ale czuję się szczęśliwy, że udało nam się postawić szpitale, prowadzić je, wyszkolić położne. Przy naszych projektach pracuje około 650 osób, udaje się nam znajdować ludzi, którzy rzucają swoje prace od 8 do 16, by pomagać.

Muszę ci się do czegoś przyznać: przed naszym wywiadem nie miałam pojęcia, że przetoka położnicza – flagowa choroba, którą HOPE się zajmuje – w ogóle istnieje. Choć byłam w ciąży i przygotowywałam się na różne scenariusze porodu, o takim nikt mi nawet nie wspomniał. Gdy przeczytałam, co ta przetoka robi z życiem 3 mln kobiet na świecie, zawstydziłam się swoją niewiedzą.

– Zanim 10 lat temu sam zacząłem się tym zajmować, też niewiele o tym wiedziałem, a przecież studiowałem medycynę! Dlaczego Polki i Amerykanki nie znają przetoki? Bo to choroba biednych kobiet.

Ogólnie rzecz biorąc, na 10 ciąż jedna lub dwie to ciąże wysokiego ryzyka. Czyli osiem kobiet urodzi bez problemu, czy to w domu, czy w szpitalu. Ale te 10-20 proc. ma jakiś kłopot: dziecko jest za duże, mama ma za małą miednicę, ma cukrzycę, dziecko jest upośledzone albo po prostu źle ułożone – głową do góry, pupą do dołu. W krajach rozwiniętych o tych kłopotach dowiadujemy się w czasie opieki prenatalnej i możemy o kobiety i dzieci odpowiednio wcześnie zadbać. W biednych krajach miliony kobiet żyją w odległych miejscach – na wyspach, w dżungli, w górach, gdzie nie mają dostępu do położnych i lekarzy. O tym, że ich ciąża jest zagrożona, dowiadują się w trakcie porodu.

Co wtedy?

– Mają nadzieję, że Bóg i akuszerka pomogą im urodzić. Poród trwa 12, 18 godzin, dzień, dwa, literatura mówi nawet o przypadkach sześciodniowych. Kobieta jest chora, cierpi, a po 24 godzinach od rozpoczęcia porodu dziecko umiera. Jednak mama wciąż prze. Tkanki w okolicach genitalnych ulegają zniszczeniu, bo pod naciskiem zatrzymuje się krążenie. Zmarłe dziecko wyciągają akuszerki albo razem jadą do szpitala na cesarskie cięcie. Jednak zniszczone tkanki nie zostają naprawione.

Kobiety są przekonane, że nie ma na to rady, i w wielu miejscach rzeczywiście nie ma lekarzy, którzy potrafiliby te uszkodzenia naprawić. Żyją więc z przetoką do końca. W większości przypadków ona wydarza się bardzo młodym dziewczynom, nastolatkom, na wiejskich terenach w Afryce Subsaharyjskiej i Azji Południowej, gdzie wychodzą młodo za mąż, bo nikt nie ma dla nich innych planów.

Dziecięce małżeństwa to istotny powód przetoki. Miednica może być za mała z wielu powodów: bo kobieta jest za niska, bo jest wciąż bardzo młoda albo źle odżywiona.

W Bangladeszu, choć teoretycznie małżeństwo dla kobiet jest legalne od 18. roku życia, to – jak szacuje UNICEF – ok. 20 proc. bierze ślub przed ukończeniem 15 lat, a niemal 60 proc. – przed 18. rokiem życia. Organizacja Girls Not Brides podaje, że Bangladesz ma trzeci najwyższy współczynnik ślubów wśród dzieci.

– Moja najstarsza pacjentka cierpiała ponad 40 lat, ale ona przed przetoką miała dzieci, które dorastały, mąż jej nie zostawił, dlatego dała radę z tym żyć.

Ale zaraz, nadal nie wyjaśniłem, co to przetoka. To po prostu kanał, który łączy waginę z pęcherzem albo odbytem, albo z oboma. U większość kobiet odbyt jest nietknięty, a więc z waginy wycieka tylko mocz. Te, u których tkanki są uszkodzone w obu miejscach, cierpią najbardziej, doświadczają ogromnego bólu, cuchną, mają infekcje, owrzodzenia na skórze.

Te kobiety nie zaczynały życia jako żebraczki – po prostu przyszły na świat w biednej rodzinie i młodo wyszły za mąż. Nagle stają się niechciane, nie mogą nosić dzieci, nie mogą tworzyć rodziny, śmierdzą. I nie ma dla nich leczenia.

Na waszej stronie jest historia Ziddki, którą odesłano do domu rodzinnego trzy dni po porodzie, bo mocz ciekł z jej waginy. Jakby była zepsutym naczyniem. Oczywiście dziecko zmarło w czasie porodu. Wróciła do życia dopiero 5 lat później, gdy ją zoperowaliście. Nie umiem sobie tego cierpienia i poczucia wstydu wyobrazić.

– Dlatego budujemy wyspecjalizowany szpital. Zanim moi lekarze zostali przeszkoleni, w Bangladeszu był tylko jeden chirurg operujący przetoki. Zdobyłem finansowanie, wyszkoliłem lekarzy, mamy świetne położne, które pracują w terenie. Prowadzimy kluby dla matek ze wsi, gdzie opowiadamy o ciąży i o tym, jak możemy się nimi zaopiekować, identyfikujemy pacjentki z ryzykiem przetoki. I prowadzimy kampanię świadomościową, żeby inni lekarze zwracali uwagę na przetokę. A za rok lub dwa planuję szkolenie z chirurgii dla lekarzy z całego kraju.

Czy to droga operacja?

– Na świecie średnia kwota to 500-600 dolarów.

Dlaczego jest tak mało specjalistów?

– Bo te kobiety nie są w stanie zapłacić za operację. A studenci medycyny szukają takiej specjalizacji, która pozwoli im utrzymać rodzinę. Aby nauczyć się chirurgii przetoki położniczej, musisz być połączona z jakąś fundacją czy organizacją, która się nią zajmuje i organizuje szkolenia, np. HOPE, Fistula Foundation, Every Mother Counts. Nasi chirurdzy nie pracują za darmo.

Sama operacja chyba nie jest skomplikowana? Podobno ponad 90 proc. kończy się dobrze.

– Wiele przypadków udaje się naprawić nawet bezoperacyjnie, po niewielkiej interwencji przetoki goją się same. Jeśli potrzebna jest operacja i zostanie wykonana wcześnie, mamy 90 proc. skuteczności. Ale po latach staje się niezwykle trudna, bo wiele tkanek wokół ulega martwicy, zwłóknieniu. Czasem potrzebne są trzy, cztery albo pięć operacji. U niektórych kobiet już nic się nie da zrobić, ale na szczęście jest ich niewiele. Wyleczyliśmy ponad 500 kobiet i tylko u dwóch się nie udało. Zaczynałem od 15 pacjentek rocznie w 2011 roku, teraz operujemy 100, a kiedy otworzymy szpital, będzie ich od 300 do 500 rocznie.

A dlaczego w ogóle kobiety, skoro jesteś pediatrą?

– Bo dawno temu w pewnym szpitalu zrozumiałem, że jeśli chcę pomóc dzieciom, w pierwszej kolejności muszę pomóc matkom.

Pochodzę z prostej, niespecjalnie wykształconej rodziny, ale byłem utalentowany, udało mi się pójść do szkoły medycznej w Chittagong, gdzie później przez rok pracowałem w niewielkim szpitalu dziecięcym. 20-30 łóżek, zwykle pracowałem na nocne zmiany, było nas tylko trzech lekarzy. Każdej nocy na dyżurze rodzice przynosili zmarłe dzieci lub dzieci tuż przed śmiercią, zbyt późno, byśmy mogli coś zrobić.

Mój ojciec był bardzo uduchowiony, wrażliwy, mówił: „Zostałeś lekarzem, powinieneś pomagać ludziom”. Ale do tamtej chwili niewiele o tym myślałem. Poszedłem na medycynę, bo chciałem zapewnić sobie dostatek, pieniądze, wizerunek, władzę – jak wielu kolegów, którzy myśleli o profesurach, prowadzeniu klinik, pracy w rządzie. Tamten rok całkowicie mnie zmienił.

Dlaczego wyjechałeś do Ameryki?

– Bo chciałem doświadczyć innego świata. I wiedziałem, że to kraj możliwości, lepiej się tu wykształcę i lepiej sobie poradzę. Wtedy w USA było jeszcze naprawdę miło, ciężko pracowałem, szybko dostałem dyplom, zostałem lekarzem.

Kiedy tylko osiągnąłem podstawowy poziom komfortu, założyłem HOPE. Chciałem nawet wrócić do Bangladeszu po specjalizacji, ale w tamtym czasie nie był zbyt stabilny politycznie. Pomyślałem, że może lepiej zostanę, stanę się obywatelem USA, dzięki czemu będę miał więcej koneksji, sieci znajomych.

Jak udaje ci się pogodzić wyjazdy do Bangladeszu z życiem w Stanach? Masz trójkę dzieci, prowadzisz praktykę lekarską w Miami.

– Oboje z żoną coś poświęciliśmy – ona swoją karierę, by zająć się dziećmi, a ja moją – by prowadzić fundację. To praca zespołowa. Od kiedy synowie są w college’u, jeżdżę do Bangladeszu cztery-sześć razy do roku, wcześniej raz, dwa. Praktykę prowadzę ze wspólnikiem, kiedy jestem w Bangladeszu, on pracuje, a potem się zamieniamy. Jestem pediatrą endokrynologiem, ale praktykuję jako pediatra ogólny, bo jeśli jesteś wąskim specjalistą, masz zbyt dużo zobowiązań, inni nie mogą cię zastąpić.

Jesteś z siebie dumny? Bo powinieneś.

– Teraz niezwykle cieszę się moim sukcesem. Praktyka w Miami pozwala mi opłacić rachunki, kupić dzieciom ubrania, a sobie książki. Zawsze dochód wystarczał mi na utrzymanie rodziny, a moje osobiste potrzeby są bardzo niewielkie. Wszystko inne zainwestowałem w HOPE.

Wielu ludzi marzy o czymś takim, ale nie potrafi tego zrobić. Ja nie skupiłem się na karierze, budowaniu wielkiego domu, własnego wizerunku, praktyce, ale na fundacji, a jednocześnie zadbałem potrzeby osobiste i mojej rodziny. Wciąż jestem dość młody, a mam poczucie, że naprawdę dużo osiągnąłem.

_____

Od 2017 roku Kulczyk Foundation i Hope Foundation realizują projekty na rzecz kobiet i dzieci Rohingya mieszkających w regionie Cox’s Bazar. Więcej informacji na temat projektu TUTAJ

dr. Itfikherem Mahmoodem rozmawia Maria Hawranek

Na zdjęciu Dominika Kulczyk i dr Iftikher Mahmood
przed szpitalem polowym dla kobiet współfinansowanym przez Kulczyk Foundation.
Fot. Tatiana Jachyra

  • Dr Iftikher Mahmood - lekarz pediatra, w 1999 roku założył HOPE Foundation for Women & Children of Bangladesh, która zajmuje się opieką medyczną dla kobiet w ciąży i dzieci. Od początku kryzysu humanitarnego w Bangladeszu fundacja pomaga również Rohindżom. Urodził się w Cox's Bazar, mieszka w Miami.

 

Wywiad ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej”
13 lutego 2021 r.