Nikt o tym nie mówi – to ogromne tabu

Cykl Kariery

Wiemy o kilku firmach w Polsce, które wprowadziły urlop menstruacyjny dla swoich pracownic. Warto, aby takie rozwiązanie stało się regułą, nie zaś wyjątkiem?

Elżbieta NIezgódka adwokatka z kancelarii Woman Labour Matters: Trzeba przede wszystkim zastanowić się, jaką mamy alternatywę. Obecne przepisy nie mówią nic na ten temat. Powiedziałabym, że istnieją pewne możliwości „kombinowania”, nie ma jednak rozwiązania dedykowanego urlopowi menstruacyjnemu. Kobiety, które źle znoszą miesiączkę, mogą skorzystać ze zwolnienialekarskiego. 

No właśnie. Temat menstruacji w pracy nadal jest tabu, a jeśli się o nim dyskutuje, to budzi on duże kontrowersje. Według wielu pracodawców zwolnienie lekarskie to odpowiednie rozwiązanie, a każde inne byłoby dyskryminujące wobec mężczyzn. 

To prawda. Część mężczyzn uważa, że to byłaby dyskryminacja, bo oni nie mieliby dodatkowego urlopu. To jednak ta sama sytuacja, co w związku ze zwolnieniem lekarskim na czas ciąży, płatnym w 100 proc. Mężczyźni nie zachodzą w ciążę, więc po prostu nie mają takiego uprawnienia. Pod względem prawnym nie ma dyskryminacji osób w różnej sytuacji. Dyskryminacja pojawia się tylko wtedy, kiedy w nierówny sposób traktuje się osoby w takiej samej sytuacji faktycznej. Skoro mężczyźni nie miesiączkują, to nie byłoby dyskryminacji. 

Nadal większość pracodawców jest jednak zdania, że jeżeli kobieta ma bolesną miesiączkę, to powinna iść do lekarza po tzw. L4. Na pierwszy rzut oka to rozwiązanie, które wydaje się fair. Lekarz specjalista wystawia zwolnienie lekarskie, a pracodawca ma potwierdzenie, że nie ma do czynienia z nadużyciem. 

Dlaczego zwolnienie lekarskie nie jest najlepszą konstrukcją prawną z myślą o miesiączce?

Po pierwsze tych zwolnień lekarskich może zrobić się dużo, jeżeli bolesna miesiączka jest dużym problemem dla pracownicy. W porównaniu ze swoimi kolegami znajduje się ona wówczas w gorszej sytuacji, bo zmniejsza się pula zwolnień lekarskich na inne dolegliwości. Po drugie L4 jest płatne w wysokości odpowiadającej 80 proc. wynagrodzenia. Warto też zwrócić uwagę na praktykę. Kobieta wstaje rano z bólem brzucha i musi pojechać do lekarza, żeby dostać zwolnienie lekarskie na już i to na jeden dzień. Trudno sobie to wyobrazić w realiach publicznej służby zdrowia. Nawet z prywatnym pakietem medycznym dostanie się do lekarza i wystawienie zwolnienia lekarskiego może potrwać pół dnia. Pojawia się też pytanie, w jaki sposób lekarz ma stwierdzić ból miesiączkowy. W praktyce trudno to bowiem zweryfikować. 

Jakie rozwiązanie byłoby więc, pani zdaniem, najlepsze?

Moim zdaniem potrzebny jest kompromis, który pogodziłby medycynę i interesy pracodawców tak, żeby nie pojawiło się pole do nadużyć. Według mnie dobrym rozwiązaniem jest to, aby kobieta, która leczy się u ginekologa w związku z bolesną menstruacją, otrzymywała zaświadczenie, które potwierdza u niej tę przypadłość jako przewlekłą. I jeżeli ktoś dostanie takie zaświadczenie, to faktycznie może korzystać z urlopu menstruacyjnego. Jeśli kobieta gorzej się czuje w związku z miesiączką, wysyła maila do pracodawcy, że dzisiaj korzysta z takiego urlopu. 

Takie rozwiązanie powinno znaleźć odzwierciedlenie w prawie, na przykład w kodeksie pracy?

Warto, żeby takie regulacje się pojawiły. Obecnie głos pracodawców jest taki, że firmy mogą wprowadzić urlop menstruacyjny w wewnętrznych regulaminach, ale moim zdaniem powinien on zostać uregulowany prawnie. Kodeks pracy jest do tego dobrym miejscem, bo tam znajdują się przepisy dotyczące urlopów oraz zwolnienia lekarskiego. 

Jak jednak przekonać pracodawców, którzy uznają, że to dodatkowe dwadzieścia dni urlopu dla kobiety? Może to doprowadzić do pogorszenia sytuacji kobiet w stosunku do mężczyzn konkurujących o te same stanowiska pracy. 

Moim zdaniem trzeba położyć nacisk na to, że ten problem nie znika przez to, że nie został uregulowany prawnie. Jeżeli kobieta ma trudną miesiączkę i nie jest w stanie nic robić, to i tak nie będzie pracować. Po prostu przesiedzi cały dzień przed komputerem, spoglądając na zegarek i zastanawiając się, kiedy on się skończy. W takiej sytuacji pracownice często decydują się na urlop na żądanie. Najłatwiej jest skorzystać z takiego rozwiązania, żeby nie dzwonić rano do szefa i nie umawiać się na wizytę do lekarza. Pracodawca może argumentować, że urlop na żądanie to cztery dni w roku, podczas gdy urlop menstruacyjny mógłby odpowiadać nawet za dwadzieścia wolnych dni w roku. Pamiętajmy jednak, że na takiej samej zasadzie przysługuje nam 182 dni zwolnienia lekarskiego w roku, a mało kto korzysta z L4 w takim wymiarze. Ci, którzy chcą nadużywać zwolnień lekarskich i tak to robią, a osoby, które chcą pracować, decydują się na zwolnienie lekarskie w ostateczności. Tak samo byłoby w przypadku urlopu menstruacyjnego. 

Czy polskie sądy wypowiadały się w orzeczeniach na temat praw pracowniczych kobiet w kontekście menstruacji?

Nie znam takiego wyroku. Nikt o tym nie mówi - to ogromne tabu. Wydaje mi się, że orzeczeń nie ma również dlatego, że kobiety wstydziłyby się pójść do sądu z problemem miesiączki i praw pracowniczych z nią związanych. Kobiety po prostu nie miesiączkują i tyle - tak to jest postrzegane w sferze publicznej. Ścieżka sądowa i pozwanie pracodawcy same w sobie nie byłyby problemem, ale rozmawianie w sądzie o urlopie menstruacyjnym i miesiączce - tak. 

Więcej o programie: www.cyklkariery.pl
 
Tekst został opublikowany na biznes.gazetaprawna.pl 10 listopada 2022 r.