Dobre Ciało. Kobiety ciągle wstydzą się brzucha, nieogolonych nóg i tego, że nie mają życia erotycznego

Czułość i Wolność

Izabela O'Sullivan: Pracujesz na co dzień z kobiecymi ciałami. Jak podchodzimy do nagości?

Kamila Raczyńska-Chomyn: Rzadko spotykam kobiety, które mówią: „Świetnie czuję się w swoim ciele, oglądam je nago, dotykam, pieszczę". To może jedna na 20. Zwykle jest cała litania „ale": „Po porodzie nie wróciłam do formy", „Po menopauzie wyglądam inaczej i nie mogę się z tym pogodzić". Nawet młode, piękne kobiety potrafią tęsknić za swoim ciałem z czasów, gdy były przed dwudziestką. Niezależnie od grupy wiekowej wciąż jest wiele obszarów dotkniętych toksycznym wstydem.

Słyszę dużo przepraszania za nieogolone nogi, pachy, bikini, ale również tłumaczenia się na przykład z braku życia erotycznego. Wstyd przejawia się też w używanym słownictwie. Kobiety wciąż często mówią „tam, na dole" zamiast „wulwa" czy „cipka", co w sumie nie zaskakuje, biorąc pod uwagę to, jak ubogi mamy język dotyczący intymności i seksualności.

A są takie, które wstydzą się rozebrać?

- Jeśli ktoś przychodzi do mnie na masaż, to raczej z nastawieniem, że się rozbierze. Chociaż oczywiście wcale nie ma takiego obowiązku i wielokrotnie to powtarzam. Zdarzają się kobiety, które nie chcą zdjąć ubrania, ale wtedy najczęściej nie wynika to ze wstydu, tylko z traumy. Doświadczyły wcześniej gwałtu albo innego nadużycia seksualnego i potrzebują dużo czasu, żeby się przełamać. Czasem dopiero na trzeciej wizycie ściągają rajstopy, a na piątej pozwalają się dotknąć w miejscach intymnych. Dla mnie bardzo ważne jest to, żeby czuły się komfortowo i do niczego się nie zmuszały.

Co wpływa na nasz stosunek do własnego ciała?

- Bardzo ważne jest to, co słyszałyśmy albo obserwowałyśmy jako dziewczynki. Co mówiły nasze matki, gdy przeglądały się w lustrze, czy wstydziły się własnego ciała, czy zupełnie odwrotnie - w domu oswojony był temat nagości, otwarcie mówiło się o tym, że ciało się zmienia w zależności od wieku albo fazy cyklu. Wiele kobiet wyraźnie pamięta, jak zareagowały ich matki, gdy powiedziały im o pierwszej miesiączce. Jedne dostały w twarz, inne chłodną instrukcję i paczkę podpasek, jeszcze inne zarówno podpaski, jak i emocjonalne wsparcie. Kolejnym ważnym elementem w tym, jak jako dorosłe kobiety będziemy traktować swoje ciało, jest reakcja ojca na nasze dojrzewanie. Jeśli rosnące piersi i zmieniająca się sylwetka sprawiają, że już nie przytuli albo nie zatańczy z córką na imprezie rodzinnej, bo czuje się niezręcznie, to takie wycofanie możemy traktować jako karę za wchodzenie w dorosłość.

Czy to oznacza, że jeśli w domu nie dostaniemy wiedzy dotyczącej rozwoju i seksualności, to już zawsze będziemy na przegranej pozycji? Że do końca możemy mieć problem z polubieniem swojego wyglądu?

- Uważam, że kobiety poranione lub z kompleksami nie są skazane na to, że będą się siebie wstydzić czy brzydzić do końca życia. Mogą pójść na terapię, czytać mądrą literaturę feministyczną, słuchać wartościowych podcastów, rozmawiać z przyjaciółkami czy chodzić na kobiece kręgi. Zdarza się, że dopiero w wieku sześćdziesięciu lat ktoś wybiera się na przełomowe warsztaty lub zaczyna psychoterapię i odkrywa siebie na nowo.

Czyli nigdy nie jest za późno?

- Absolutnie nie!

Choć gdy ta przyjaźń z ciałem nadchodzi na przykład po pięćdziesiątce, często jest to okupione łzami i pojawiają się reakcje typu: „Dlaczego nikt mi tego nie powiedział dwadzieścia lat temu?", „Tyle zmarnowanych lat!".

A co druga klientka, wychodząc po masażu, mówi: „Czemu o tym nie uczą w szkole?".

Część kobiet na pewno musi dojrzeć do tego, żeby zdecydować się na masaż wulwy. Co je popycha do tego, żeby do ciebie przyjść?

- Z przykrych rzeczy - ból. Boli je brzuch, seks, miesiączka. Długo, bo często latami, i tak mocno, że szukają ulgi. Inną przyczyną, dla której przychodzą, jest brak orgazmów. Coraz częściej zdarza się, że to partner je wysyła. Kupuje voucher, bo chce, żeby jego żonie czy dziewczynie było lepiej, przyjemniej albo martwi się, że boli ją współżycie. To są ci partnerzy, którzy bardzo wspierają je w chorobie, na przykład w wulwodynii [chroniczny ból lub dyskomfort w okolicach sromu]. Część kobiet trafia do mnie po edukację seksualną. Mówią: „Nie wiem, jak działa moje ciało", „Nie znam swojego cyklu". Chęć zdobycia wiedzy pojawia się w każdym wieku. Wciąż się zdarza, że nawet te, które już rodziły, nie wiedzą, gdzie mają ujście cewki moczowej. Sporą grupę stanowią kobiety po rozwodzie. Rozeszły się z mężem, z którym były od liceum, przez ostatnie dwadzieścia lat tylko on je dotykał, nie są pewne, czy miały orgazmy, nie mają porównania. A teraz się rozwiedli, one ponownie wchodzą na „randkowy rynek" i boją się, że nic o sobie nie wiedzą, bo na przykład od roku nie uprawiały seksu. Często widzę, że jak już się otrzepią po rozwodzie i przeżyją żałobę po małżeństwie, to pięknieją. Ze smutnych i zmęczonych zmieniają się w roziskrzone i pełne energii.

Z ciałem oswajamy się przez całe życie?

- Pracuję w obszarze seksualności od 17 lat i widzę różnicę na plus. Paradoksalnie – duża jest tu zasługa mediów społecznościowych, w których można sobie pooglądać naturalne, niewyretuszowane ciała, o ile się wie, gdzie szukać takich treści.

Kiedyś nigdzie byś nie zobaczyła tej różnorodności, bo przeciętna Polka, zwłaszcza niebędąca w kanonie urody, nie rozbierze się ani na basenie, ani w saunie, ani na plaży. Zwyczajnie nie mamy okazji i nie mamy gdzie zobaczyć innych nagich ciał niż nasze własne.

Z drugiej strony to właśnie w mediach społecznościowych pełno wyidealizowanych ciał przepuszczonych przez filtry.

- Jasne, ale z moich obserwacji wynika, że kobiety są coraz bardziej krytyczne wobec mainstreamu, dystansują się od tych wygładzonych i wypięknionych ciał i celowo poszukują treści prawdziwych, bez retuszu.

Mamy coraz więcej procielesnych aktywistek bardzo prężnie działających w mediach społecznościowych. Naprawdę warto je obserwować, a przestać śledzić konta, które wpędzają nas w kompleksy.

Zmienia się też prawodawstwo w tym zakresie. Na przykład we Francji wprowadzono nakaz oznaczania retuszowanych zdjęć pod groźbą kary pieniężnej. Na razie dotyczy to reklam, nie treści publikowanych na kontach instagramowych, ale już na tym przykładzie widać zmianę.

Czy rzeczywiście wiedza, świadomość i trend na ciałopozytywność porządkują nam w głowach? Pewnie wciąż wiele z nas, stając przed lustrem, nie do końca widzi to, co byśmy chciały.

- Taki dualizm zauważyła jedna z osób pozujących do kalendarza „Dobre ciało", która powiedziała, że na zewnątrz stara się reprezentować ciałoneutralność w kierunku ciałopozytywności, ale w środku nadal ma wewnętrznego krytyka, którego trudno uciszyć.

Wszystkie go mamy.

To najczęściej głos mamy lub babci sprzed lat, koleżanek ze szkoły, czasem nauczycieli, od których słyszałyśmy: „Jesteś za gruba", „Jak ty chodzisz?", „Wciągnij brzuch".

Ale wbrew temu wewnętrznemu krytykowi kobiety często wykonują tytaniczną pracę, stając przed lustrem i mówiąc: „Nie będę cię słuchać, moje ciało jest w porządku". Musisz sobie to ileś razy powtórzyć, czasem nawet początkowo w to nie wierząc. Dobrze oddaje to angielskie powiedzenie „Fake it, till you make it" (Udawaj tak długo, aż sama siebie przekonasz). Jedna z modelek wypowiada się do notesu, mówiąc, że czasem potrzebujemy, żeby tego krytyka uciszył kochający głos z zewnątrz. Przekonuje: „Nie ma sensu mówić innym: nikt cię nie pokocha, póki ty sama siebie nie pokochasz. Czasem nie da się pokochać siebie bez pozytywnej zachęty z zewnątrz". I ja się z tym zgadzam.

Na ile poprzez swoją pracę wspierasz kobiety w drodze do samoakceptacji?

- Głównie poprzez szerzenie wiedzy. Kiedy przychodzą na masaż albo na warsztaty, dużo rozmawiamy. Często okazuje się, że ten silny głos krytyka wewnętrznego i to dowalanie sobie wynikają z braku wiedzy.

Dobrym przykładem jest tu wygląd brzucha. Przez lata powtarzano nam, że poprawna sylwetka zakłada wciągnięty brzuch. Teraz fizjoterapeuci zachęcają, by go rozluźnić, bo inaczej gnieciemy sobie organy i nieprawidłowo oddychamy. Samo danie kobietom takiej wiedzy otwiera im oczy. Jak prowadziłam warsztaty, stawałam bokiem, podnosiłam koszulkę i pokazywałam brzuch – wciągnięty i rozluźniony dla porównania. Dziwiły się, że jestem szczupła, a brzuch mam wypukły, gdy stanę w swobodnej pozycji.

A w mainstreamie jest miejsce na taką naturalność?

- Zdecydowanie tak! Pokazuje ją coraz więcej marek kosmetycznych. Oczywiście można powiedzieć, że to cyniczne i merkantylne, bo wiedzą, w którą strunę uderzyć, żeby produkt się sprzedał. Jednak moim zdaniem to w dużej mierze presja klientek powoduje, że marki powoli umieszczają w reklamach osoby spoza wąskiego kanonu urody. Stosunek do kobiecego ciała i jego eksponowania w przestrzeni publicznej zmienia się między innymi dzięki oddolnym naciskom, więc to my w jakimś sensie jesteśmy kołem zamachowym zmiany.

Gdy odmówimy posłuszeństwa i przestaniemy kupować opowieść o tym, że wszystkie wyglądamy jak z obrazka, to marki – czy im się to podoba, czy nie – będą musiały zmienić komunikację.

Była niedawno taka akcja z szortami, że każda kobieta może je nosić, nie tylko jeśli ma zgrabne nogi. Pojawiły się różne reakcje. Dlaczego nie lubimy patrzeć na normalne, naturalne ciała, tylko na te wyretuszowane? Skąd to się bierze?

- Moim zdaniem z braku edukacji, w tym seksualnej, i z tego, że nie jesteśmy oswojeni z widokiem różnorodnych ciał. W Norwegii czy Danii, a bliżej w Czechach, gdy pójdziesz do sauny koedukacyjnej, to widzisz cały wachlarz nagich ciał. U nas ekstremalnie rzadko spotkasz kobiety rozebrane w saunie, gdzie są również mężczyźni.

Bardzo szkodliwa w kontekście postrzegania kobiecego ciała jest też współczesna pornografia. Robi sieczkę z mózgu facetom, a oni – swoim partnerkom. Przeraża mnie liczba wykonywanych labioplastyk, czyli operacji warg sromowych. Ciała aktorek wyglądają jak woskowe figury. To samo jest w kalendarzach topless.

Dla mężczyzn byłoby lepiej, gdyby pooglądali naturalne ciała, bo ci, którzy dopiero zaczynają życie seksualne, często nie wiedzą, jak naprawdę wygląda naga kobieta. Jeśli się czymś nie bodźcujemy, to jest dla nas nienaturalne i dziwne, gdy pojawi się znienacka. Ciało z blizną, rozstępami, bez piersi, w ciąży często wręcz szokuje albo budzi zażenowanie, bo tak rzadko je widzimy.

Stąd nasz kalendarz – żeby bodźcować. Pomysł na niego to odpowiedź na ten przesyt sztucznym pięknem. Jest feministyczną reinterpretacją tego, co dookoła.

Jakie zdjęcia znalazły się w kalendarzu „Dobre ciało"?

- Jest zdjęcie modelki, która trzyma w dłoni pierś po oszczędzającej ją operacji onkologicznej. Widać bliznę i to, że pierś jest asymetryczna. Pozuje kobieta z niepełnosprawnością, którą trudno dostrzec na pierwszy rzut oka. W sesji wzięły też udział dwie osoby niebinarne, w tym jedna autigender, czyli niebinarna ze spektrum autyzmu. Jej perspektywa jest perspektywą osoby znajdującej się poza dwiema normami społecznymi.

Na udział w tym projekcie namówiłaś również mamę. Długo musiałaś ją przekonywać?

- Nie musiałam w ogóle. W domu dostałam wspaniałą edukację seksualną, nagość była na porządku dziennym. Do kalendarza pozujemy w samych majtkach, przytulamy się. Kiedy zaproponowałam jej udział w sesji, zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Spytała tylko, czy dzwoniłam też do młodszej siostry, która była wtedy cztery miesiące po porodzie. Myślałam, że może nie osadziła się jeszcze w nowym ciele, że to będzie dla niej zbyt intymne, ale chętnie się zgodziła. I pozowała z synkiem.

To projekt, który robiłyście właściwie tylko w gronie rodziny i znajomych.

- Tak. Zdjęcia zrobiła moja kuzynka Aleksandra Mecwaldowska, znałam też wcześniej wszystkie osoby pozujące. Same decydowały, czy chcą pozować nago, czy w bieliźnie, jak ustawić się do zdjęcia, co wyeksponować. Miały czuć się naturalnie.

A kto potem wybrał zdjęcie do kalendarza?

- Z Olą - fotografką - zrobiłyśmy wstępną selekcję zdjęć i z kilku przez nas typowanych wybierały już osoby pozujące, zarówno do kalendarza, jak i do notesu. Nie wszystkie wybory pokrywały się z naszymi ulubionymi zdjęciami i czasem czułyśmy lekkie ukłucie. Ale takie było założenie od początku, że to nie do nas należy ostatnie słowo. Jedna z modelek miała w trakcie sesji miesiączkę, była z tamponem. Jest takie zdjęcie, na którym stoi tyłem i widać sznureczek, i drugie, gdy siedzi przodem do obiektywu w lekkim rozkroku. W trakcie autoryzacji te zdjęcia wypadły, choć były świetne. Są w prywatnym archiwum modelki.

Ile osób pokazałyście w kalendarzu?

- 16, razem z synkiem mojej siostry. Najstarsza modelka ma 60 lat – to moja mama. Najmłodsza – 24. Na trzech zdjęciach są po dwie osoby. Ja z mamą na stronie tytułowej.

Ten projekt to nie tylko kalendarz „Dobre ciało", ale też notes z historiami uczestniczek sesji na temat ich relacji z ciałem, macierzyństwa, menopauzy i różnych innych doświadczeń, które wpływają na to, jak postrzegamy swoją fizyczność.

- Większość tych historii znałam, ale bywało, że podczas sesji zaskakiwały mnie nowe szczegóły. Jedna z modelek wyznała, że wciąż walczy o samoakceptację. Nigdy bym na to nie wpadła, bo wygląda na pewną siebie i zaprzyjaźnioną z własnym ciałem. Poruszające było też to, co usłyszałam od mojej przyjaciółki. Wiedziałam o jej zaburzeniach odżywiania, ale dopiero teraz opowiedziała o tym, jak ważna w ich przezwyciężeniu okazała się jej praca.

Jest psią terapeutką i jakiś czas temu dotarło do niej, że jesteśmy jedynym gatunkiem, który nie podąża za potrzebami ciała. Gdy psu chce się spać, to idzie spać. Człowiek pije kawę.

Kiedy psu chce się jeść, idzie do miski. Człowiek – zwłaszcza ten z zaburzeniami odżywiania – żuje gumę, by zagłuszyć głód..

Czy podczas tych rozmów o ciele pojawiały się jakieś wspólne wątki?

- Wszystkie pozujące osoby mówiły, że był czas, kiedy nienawidziły własnego ciała. Dziewięćdziesiąt procent doświadczyło zaburzeń odżywiania. Były też historie o oglądaniu się wzdłuż i wszerz, oczywiście z niezadowoleniem. O analizowaniu skóry pod lusterkiem powiększającym albo o depilacji prawie jak autoagresji, takiej, że nie możesz mieć ani jednego włoska.

Dlaczego zdecydowałyście się połączyć kalendarz z notesem?

- Można kupić tylko kalendarz, tylko notes, w którym obok kartek do własnych zapisków jest część z wypowiedziami osób pozujących i dodatkowymi zdjęciami, albo oba produkty w komplecie. Notes powstał po to, żeby oddać głos osobom pozującym. Żeby nie było tak, że popatrzymy na ciała, ale nie dowiemy się, co jest w środku – w emocjach, intelekcie, co te osoby interesuje. Kiedy z nimi rozmawiałam, zależało mi, żeby wyobraziły sobie, co by chciały powiedzieć samym sobie sprzed lat albo bliskiej młodej osobie. Pytałam je o doświadczenia związane ze zmieniającym się ciałem. Jest tu dużo czułej narracji. Na przykład jedna z osób niebinarnych mówi: „Wiem, że możesz nie mieć wzorców różnorodności w najbliższym otoczeniu, ale szukaj, aż znajdziesz swoje plemię. Nawet jeśli jest rozpierzchnięte i niejednolite, to wiedz, że nie jesteś sam_a. Jest nas więcej. Daj sobie czas na dowiedzenie się, kim jesteś, i nie ulegaj presji otoczenia".

Dla kogo jest ten kalendarz? Z myślą o kim go tworzyłyście?

- Ważne jest dla nas, żeby powiesiły go sobie nie tylko osoby ze środowiska feministycznego, czyli żeby trafił pod strzechy. Zależało nam na tym, żeby kalendarz nie był szokujący, a treści z notesu przegadane i żeby każdy mógł znaleźć w tym projekcie odniesienie do siebie. Dlatego pozują osoby w różnym wieku i z różnymi historiami dotyczącymi własnego ciała.

„Miej się dobrze, troszcz się o siebie, oddychaj" – taka jest myśl przewodnia na stronie tytułowej kalendarza „Dobre ciało". Skąd ją zaczerpnęłyście?

- Pojawiła się tak po prostu. To rzeczy, które często mówię kobietom w gabinecie i na warsztatach.

Część zysków ze sprzedaży kalendarza i notesu pójdzie na rzecz organizacji zajmującej się rzetelną edukacją seksualną młodzieży w Polsce.

- Chcemy przeznaczyć 10 proc. zysków na rzecz Grupy Ponton wspierającej rozwój psychoseksualny młodzieży i zapewniającej jej dostęp do wiedzy. Przez dziesięć lat byłam wolontariuszką Pontonu, ukierunkował całe moje życie zawodowe. Gdy zaczęłyśmy pracę nad kalendarzem "Dobre ciało", przekazanie tej grupie części zysków było pierwszą rzeczą, o której pomyślałam.

Dobre ciało – jakie to?

- Na różnym etapie swojej pracy odpowiadałam różnie na to pytanie. Dziś najbliżej mi do odpowiedzi, że to zależy, dla kogo i na jakim etapie życia. Może zadajmy sobie dziś wszyscy to pytanie i spróbujmy na nie szczerze odpowiedzieć?

 

Kamila Raczyńska-Chomyn jest instruktorką treningu mięśni dna miednicy, edukatorką menstruacyjną i seksualną, doulą i masażystką. Masuje kobiety od stóp do głowy, również ich wulwy. 13 lat spędziła przy tablicy – uczyła wychowania do życia w rodzinie. Wspólnie z fotografką Aleksandrą Mecwaldowską zrobiły i wydały kalendarz „Dobre ciało", do którego pozują m.in. kobieta po operacji onkologicznej oszczędzającej pierś, modelka z niepełnosprawnością czy osoba niebinarna ze spektrum autyzmu. Jest też notes z zapisem różnych osobistych doświadczeń dotyczących ciała.   

Autorka:  Izabela O'Sullivan

Fotografie: Aleksandra Mecwaldowska

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 18 grudnia 2021 r.