Hormony, czyli kobieta może czuć się wściekła, nieracjonalna

Czułość i Wolność

W jakim momencie cyklu jesteś? Jak się czujesz?

Właśnie mam okres i przechodzę go potwornie. W tym roku zdiagnozowano u mnie endometriozę. Przeczuwałam ją od dawna. Miałam okropną, bolesną noc, było mi niedobrze. Rano wzięłam środki przeciwbólowe, ale choć psychicznie czuję się OK, to fizycznie nadal nie najlepiej. Czy to pytanie pada wśród twoich koleżanek?

Jakoś nie. Jeśli pada jakakolwiek uwaga na temat okresu, to tylko wtedy, gdy wyjątkowo nie daje nam żyć. Byłam kiedyś na warsztatach dla kobiet „Uwolnij swoją miednicę”. Każde spotkanie rozpoczynało się od kręgu. I kobiety swobodnie mówiły, w jakiej są fazie cyklu, jak się mają. To było dla mnie jak objawienie.

My z koleżankami ciągle to robimy. Mamy grupę na WhatsAppie. Jedna pisze: czuję się dziś wszawo, wściekła jestem albo zaniepokojona. W ostatnich pięciu latach zaczęłyśmy sobie zadawać właśnie i to pytanie: w jakim momencie cyklu jesteś? Co za ulga! Co za poczucie wspólnoty i porozumienia. Ile masz lat?

W tym roku skończę 34.

A ja 36, więc dorastałyśmy w podobnych czasach. Nawet jak byłam już dobrze po dwudziestce, nie śledziłam swojego okresu. Nikt tego wtedy nie robił. Zawsze to, że z jego powodu czuję się poirytowana czy zalękniona, było niespodzianką. Teraz już mnie to nie zaskakuje.

Pierwszą książkę napisałam o niepokoju. Zrobiłam potężny research, z czego wynika i jak możemy z nim żyć, ale to było też osobiste. Zaobserwowałam, że gdy jesteśmy w stanie odsunąć na bok ten cały wstyd i opowiedzieć o tym, jak trudny jest nasz okres lub cokolwiek związanego z tym obszarem (Eleanor wykonuje kolisty ruch w dolnej części brzucha), pojawia się ogromne uczucie ulgi.

Zanim napisałam tę książkę, miałam poczucie, że jestem inteligentną, wykształconą kobietą, ale wcale nie tak bardzo, gdy chodzi o moje ciało, mój cykl. Choć od zawsze cierpiałam przez zespół napięcia przedmiesiączkowego (PMS), nigdy nie próbowałam zrozumieć, co się właściwie dzieje.

Przeszłaś załamanie nerwowe, zaczęłaś szukać sposobów, by sobie z nim poradzić i je zrozumieć. Po drodze zauważyłaś, że zdrowie menstruacyjne jest częścią twojego zdrowia psychicznego.

Tak. Pojawiła się też zachęta ze strony agentki, kiedyś nas uderzyło, z ilu punktów widzenia trzeba patrzeć na tę kwestię: biologii, psychologii, uwarunkowania społecznego, historii zdrowia kobiet w medycynie, tyle tego! Przed nami wydarzyła się cała historia, która wpływa na potencjalne kłopoty, jakie możemy mieć, i wstyd, jaki możemy odczuwać. Wyruszyłam w osobistą podróż po to, by zrozumieć i byśmy jako kobiety mogły się zebrać i wspólnie przyjrzeć, dlaczego fizycznie i psychicznie niektórym z nas jest tak trudno. Jak to jest żyć w ciele, które cierpi. To było osobiste i polityczne zarazem.

Przyjrzenie się medycynie przez ten pryzmat jest szokujące. Chcemy jej ufać, warto, bo przecież opiera się na badaniach naukowych. Z których większość przeprowadzono na próbach złożonych wyłącznie z mężczyzn. Dlatego zdiagnozowanie kobiecych przypadłości, jak dość powszechna endometrioza, średnio zajmuje 7 lat. Gdy pisałaś „Hormonal”, też ją przeczuwałaś, ale nikt ci tej diagnozy nie postawił. Dopiero w tym roku. Ufać zatem lekarzom, nie ufać?

Gdy jesteśmy chore, chcemy się oprzeć na kimś, kto wie. Jednak luki w researchu na temat zdrowia kobiet, szczególnie reprodukcyjnego, szczególnie na temat kobiecych hormonów i ich relacji z innymi częściami ciała, są potężne. Badania o kobiecym bólu też są bardzo ograniczone. Wiele z nas, gdy mówimy, że nas boli, nie jest traktowanych poważnie. Ja sama otarłam się przez to o śmierć.

Opowiedz, proszę.

Byłam nastolatką, miałam okres, ale czułam nieznaną mi eksplozję bólu. A że zawsze w czasie okresu czułam się fatalnie, na mój ból było jasne wytłumaczenie – mama co prawda wyjątkowo zwolniła mnie z lekcji, ale powiedziała, żebym po prostu położyła się na kanapie. Leżałam trzy dni. Bez apetytu i życia, z kubełkiem na wymioty pod ręką, w strugach potu. Co chwilę bolesne skurcze przeszywały mi brzuch. Skarżyłam się mamie, ale ona tylko troskliwie zapewniała: nic ci nie będzie. Czwartego dnia na chwilę straciłam przytomność. Mój brzuch był wzdęty. Mama zabrała mnie do przychodni. Lekarz rodzinny przyłożył mi dłoń do rozpalonego czoła, stwierdził, że na miesiączkę najwyraźniej nałożyła się infekcja wirusowa. Na szczęście mama nie zaufała tej diagnozie i poprosiła o konsultację z innym specjalistą. Już ledwo ruszałam się z bólu. Okazało się, że miałam sepsę i niewiele godzin dzieliło mnie od śmierci na tamtej kanapie. Pojawiła się w wyniku zapalenia wyrostka. Do tej pory mam rozmaite problemy jelitowe, konsekwencja zrostów po operacji.

Ufam medycynie, ale też po ogromnym researchu i rozmowach z tak wieloma kobietami nauczyłam się być w tej dziedzinie swoją własną orędowniczką. Pisałam tę książkę z intencją, by dać kobietom coś w rodzaju biblii wiedzy, aby jeśli znajdą się w podobnej sytuacji, wiedziały więcej o sobie, a jednocześnie były świadome, że mogą powiedzieć: to wydaje mi się nie w porządku, chciałabym porozmawiać z innym specjalistą, albo: chciałabym, aby zrobiono mi badania X albo Y. Uczymy się zgniatać nasz ból, czujemy, że musimy zachować wobec niego stoicki spokój albo wręcz go bagatelizować, by być traktowane poważnie. Nie chcemy być uznane za trudne, kłopotliwe, histeryczne. Wyposażone w wiedzę możemy inaczej przeprowadzać te rozmowy, nie dać się.

Czytając twoją książkę, przypomniało mi się, jak pielęgniarka w czasie porodu uciszała mnie, bo jej zdaniem zbyt głośno krzyczałam, a dwa lata wcześniej, tuż przed zabiegiem łyżeczkowania (moja pierwsza ciąża nie rozwijała się prawidłowo), który był o godz. 9 rano, lekarz podśpiewywał sobie wesoło między moimi nogami: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”. Byłam wtedy psychicznie rozbita, zdołowana i przerażona. Potem całe szczęście odpłynęłam.

To takie złe! Wiele takich historii wypływa po lekturze – zobacz, ile mamy w sobie pochowane. Mamy prawo kwestionować to, co nas złości, że gdy jesteśmy podatne na zranienie, nie traktuje się nas z należytą troską i szacunkiem. Po zakładaniu wkładki Mireny pielęgniarka pospieszała mnie, bym już wyszła z pokoju. Powiedziałam: jeśli wstanę, zemdleję lub zwymiotuję, daj mi 10 minut. Ale ona wiedziała lepiej. Wyszłam smutna, rozdrażniona i bezbronna. Jeśli leżysz na łóżku z rozwartymi nogami i czekasz na procedurę taką jak łyżeczkowanie, jesteś w ekstremalnie podatnej na zranienie pozycji, to powinnaś być otoczona starannością, delikatnością. Słyszałam o poronieniach i aborcjach, kiedy kobietami zaopiekowano się bardzo dobrze. Zwykle opieką otoczyły je inne kobiety. Jednak wciąż wiele jest takich historii jak twoja.

Zauważasz ciekawą rzecz: przemysł wellness, choć na pewno przynosi dużo dobra, czasem nas oszukuje przez jeden prosty trick: sam fakt, że pierwszy raz czujemy się przez kogoś wysłuchane. Uderzyło mnie też to, czego doświadczyłaś na praktykach w klinice bariatrycznej.

Robiłam praktyki studenckie w klinice zajmującej się leczeniem przewlekłego bólu oraz oceną psychologiczną osób kwalifikowanych do chirurgicznego leczenia otyłości. Miałam uprzedzenia na temat otyłości. Moja superwizorka otworzyła mi oczy, a te miesiące całkowicie mnie odmieniły. Nikt nie chce być tak duży. Nikt! 80 proc. pacjentów to były kobiety. Każda z nich miała za sobą traumatyczne doświadczenie – często na tym spotkaniu po raz pierwszy ujawniały, że w przeszłości padły ofiarą przemocy seksualnej, fizycznej lub emocjonalnej. Wcześniej nie przyszło mi do głowy, że między traumą z przeszłości a zaburzonymi wzorcami odżywiania się może istnieć tak wyraźny związek. Nie mówię, że tak jest w przypadku każdej osoby z otyłością. Ale ten związek z psychologiczną raną w naszym organizmie jest wyraźny, to jak połączenie kropek. Umysł i ciało to jedność.

W zachodnim świecie od niedawna ponownie to odkrywamy. Na długo daliśmy się przekonać, że ciało jest maszyną, a umysł jakimś niezależnym bytem. W przypadku kobiet jest też dodatkowy powód, dla którego nie wiemy o sobie tych wszystkich ważnych rzeczy. To słowo na p (period). Arystoteles twierdził, że mamy „złą biologię”. W czasach wiktoriańskich kobietom o stanach lub osobowości dla mężczyzn niewygodnej przypinano łatkę histeryczek. W naszym kręgu kulturowym menstruacja zawsze była powodem wykluczania kobiet z podejmowania decyzji, spotkań. To wszystko ukształtowało społeczeństwo, w którym żyjemy i się leczymy.

Obie wiemy, że przed nami długa, długa droga, ale powoli kobiety na świecie gromadzą się w ważny, pełen sensu sposób. Wyszła moja książka i wiele innych o okresach, bólu. Kobiety przejmują stery.

Z twojej książki możemy się dowiedzieć, jak funkcjonuje nasze ciało, czym jest Mittelschmerz, ból owulacyjny w środku cyklu, jaką rolę odgrywa neuroprzekaźnik GABA, kwas aminomasłowy albo czym jest PMDD, przedmiesiączkowe zaburzenie dysforyczne. Ale też o trzech przypadkach kobiet, którym obniżono wymiar kary za popełnione przestępstwa, w tym zabójstwo własnego dziecka, z powodu zaostrzonych objawów PMS. Kiedy o tym czytałam, pomyślałam: fantastycznie, że nasze doświadczenie jest brane na poważnie. A zaraz potem: przecież w ten sposób utrwalamy mity o kobietach jako istotach nieracjonalnych. Dobrze to czy źle, że w sądach padają takie uzasadnienia?

Zgadzam się, trudno być dogmatycznym w tym względzie. Uznanie, że kobieta może czuć się wściekła, oszalała, nieracjonalna, jest dobre. A z drugiej strony czuję silny sprzeciw wobec patologizowania doświadczenia kobiet. Nie chcemy utrwalać przekonania, że kobiety są z natury predysponowane do utraty panowania nad sobą. Zastanawia mnie: co doprowadziło tę kobietę do takiej utraty kontroli? Ten obszar jest niesamowicie niedobadany. Biologia to jedynie niewielki wycinek obrazu. Bo co to właściwie znaczy: utracić panowanie nad sobą? Jako terapeutka zapytałabym: co jeszcze działo się w twoim życiu? Jak wyglądało twoje życie domowe? Czy doświadczyłaś niedawno straty? Jesteś w trudnym związku? Jak wygląda twoja sytuacja w pracy? Jaki w ogóle jest twój ogólny stan zdrowia? Jest tyle czynników, że nigdy nie możemy twierdzić: to tylko hormony. To nie fair.

Piszesz o koncepcji hormonów jako o serum prawdy – kiedy ich poziom się zmienia. Mam niedoczynność tarczycy i chorobę Hashimoto, to zdanie znów więc przemówiło mi do wyobraźni. Zorientowałam się, że coś jest nie tak z moimi hormonami po utrzymujących się tygodniami nagłych zmianach nastroju, wybuchowości, płaczliwości. Gdy dostałam diagnozę, uznałam, że jedna tabletka nie wystarczy, bo coś więcej tu musi być na rzeczy, i poszłam na psychoterapię.

Pomogło?

Tak.

Takie podejście wydaje mi się słuszne. Pomysł, że wystarczy wziąć maleńką tabletkę, która naprawi wszystko, jest kuszący.

Jeśli masz Hashimoto, musisz brać lewotyroksynę, bo ci jej brakuje. Ale wszystkie moje koleżanki z Hashimoto mówią to, co ty. Emocja nigdy nie jest tylko biologiczna. Nie może być. Jest o wiele bardziej złożona. To pamięć, wzorce zachowań obecnych w podświadomości, wspomnienia bólu. To wszystko nagle zostaje wyciągnięte. Moja przyjaciółka z Hashimoto mówi: czuję się czasem, jakby we mnie żył gremlin, który tylko czeka, by wyjść. Biologia jest oczywiście bardzo istotna, ale zawsze ma emocjonalne implikacje.

Sądzisz, że powinniśmy się nauczyć żyć z naszym dyskomfortem, co nie jest popularnym dziś pomysłem, zamiast od razu go odganiać, np. jedzeniem czekolady?

Tyle czasu spędzamy na myśleniu o tym, co powinnyśmy, a czego nie powinnyśmy jeść. Jestem zdania, że jeśli podchodzimy do tego mądrze przez większość czasu, to zjedzmy raz na jakiś czas tę pieprzoną czekoladę! Bo czasem czujesz się smutna, obolała i potrzebujesz jakiegoś pocieszenia tu i teraz, życie jest za krótkie, by sobie tego odmawiać. Ale jednocześnie warto wiedzieć, co może się stać. Są dobre badania, które wykazały, że poziom hormonów przed okresem wpływa na to, jak odczuwamy spadki cukru we krwi. Jeśli zjemy dużo ciasteczek i biszkoptów, znacznie bardziej odczujemy ten spadek niż zwykle. Z tym jest oczywiście różnie u różnych kobiet. Ja odczuwam ten spadek bardzo, ale i tak jem czekoladę, kiedy najdzie mnie taka ochota.

Ostatnie dwa miesiące jadłam codziennie, kończyłam książkę i potrzebowałam supermocy i pocieszenia każdego popołudnia.

A ja tu właśnie palę parowego papierosa. Tytoniu w tym mało, ale nie powinnam, bo mam astmę. Dużo ćwiczę, dobrze jem, dobrze śpię. Czasem musimy sobie wrzucić na luz.

Kolejny dwuznaczny temat: diagnoza. Czasem przynosi ulgę, bo umieszcza nasze cierpienie w kontekście i ujmuje ciężaru. Czasem jest źródłem opresji, bo staje się stygmatem. Szczególnie mocne jest to w przypadku zaburzeń borderline. Piszesz, że to nowa histeria.

Podobnie jak wielu innych psychologów jestem przekonana, że ta diagnoza jest bezpodstawna. Nie ma absolutnie żadnych dowodów na to, że istnieje jakiekolwiek biologiczne jej podłoże. Sam fakt, iż diagnozę w miażdżącej większości dostają kobiety (3 na 4 osoby), oznacza, że trzeba się nad tym zastanowić. Kolejne, co powinno nas zastanowić, to, że diagnoza wyraźnie łączy się z przeżyciem traumy. Wiele otyłych kobiet, które poznałam w trakcie stażu, na jakimś etapie swojego życia otrzymało diagnozę: zaburzenia osobowości. Na bardzo podstawowym, ludzkim poziomie nie sądzę, by ktokolwiek miał prawo komukolwiek powiedzieć, że jego osobowość jest zaburzona. Kiedy w przytłaczającej większości dotyczy kobiet, które w przeważającej liczbie przypadków doświadczyły traumy seksualnej, rodzinnej lub zostały zawiedzione przez system: były zaniedbane. Powiedzenie im: twoja osobowość jest zaburzona, to akt przemocy. Kolejna trauma. To bardzo kontrowersyjne w naszym środowisku. Częściej mówi się o tym jako o złożonym syndromie PTSD, complex PTSD. Bo to właśnie jest to.

To też może być mylące – jak wracasz z wojny, to wiesz, czemu przypisać swój PTSD. A tak, to co – swojemu życiu?

Wojna to dobra analogia. Jeśli jesteś kobietą, która przeżyła np. jakiś rodzaj wykorzystania seksualnego, w twoim mózgu trwa osobista walka. Uczymy się przetrwać, radzić sobie z nią na sposoby, które w rzeczywistości wcale nie pomagają. Walczymy w związku, walczymy w pracy, ciągle chcemy upewnić się, że jesteśmy bezpieczne: uciekając, wchodząc w konflikty, bo to sposób, by czuć jakiś rodzaj więzi. Poznałam kobiety, które chronicznie obawiały się, że mogą zostać opuszczone, i były w stanie zrobić wszystko, by utrzymać partnera.

Teraz wieje wiatr zmian w psychologii i psychiatrii i zaczyna się analizować, czy system diagnostyczny rzeczywiście działa, bo do tej pory nie było na to naukowych dowodów. Np. nie istnieje coś takiego jak zakłócona równowaga chemiczna, choć daliśmy się uwieść tej idei. Twierdzenia, że depresja jest jedynie rezultatem obniżonego poziomu serotoniny, powinny być rygorystycznie kwestionowane. Dowody naukowe wcale na to nie wskazują.

Udało ci się znaleźć odpowiedź na nurtujące cię pytanie: kim jesteśmy, gdy nie czujemy się sobą? Bo często tak mówimy: to nie ja, nie byłam sobą, to hormony.

Takie przeświadczenie wynika z przekonania, że powinniśmy być stali, stabilni. Ten koncept obejmuje kobiety i mężczyzn, ale dla kobiet jest szczególnie istotny. Bo musimy mierzyć się z przekazem, że nie można na nas polegać, bo jesteśmy zmienne. A przecież bycie człowiekiem oznacza niemożność czucia się tak samo cały czas.

Eleanor Morgan - brytyjska dziennikarka specjalizująca się w psychologii i zdrowiu kobiet, współpracuje m.in. z „The Guardian”, „The Observer”, „The Times”. Autorka trzech książek, m.in. „Hormonal. Opowieści o naszym ciele i o tym, dlaczego chcemy być usłyszane”. Właśnie pracuje nad czwartą  – „Maps of Desire”

Autorka: Maria Hawranek

Ilustracja: Marta Frej

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" "Gazety Wyborczej" 17 lipca 2021 r.