Przez trzynaście lat życia nie wiedziałem o istnieniu miesiączki. Nikt ze mną o niej nie rozmawiał. Nie pamiętam, żebym w dzieciństwie widział gdziekolwiek podpaski, wkładki czy tampony. Pierwszą szansę na zaznajomienie się z nimi miałem w okolicach szóstej klasy podstawówki. Wtedy wystartowały lekcje wychowania do życia w rodzinie. Prowadząca je nauczycielka bibliotekarka uznała jednak, że temat okresu nie dotyczy chłopców, po czym wyprosiła nas z klasy.
W gimnazjum też nie mogliśmy dowiedzieć się o miesiączce. Nie pamiętam z tego okresu żadnych lekcji WDŻ. Więc może zostaliśmy uświadomieni na lekcji biologii? Owszem, przerabialiśmy na niej układ płciowy. Ale w tempie sprinterskim – to pochwa, to penis, dziękuję, koniec zajęć. Nawet nie zdążyliśmy się zaśmiać, jak to mieliśmy w zwyczaju przy podobnych tematach.
Za naszą „edukację” wziął się więc Maciek, kolega z klasy. To była chyba druga gimnazjum. Przed lekcjami wszedłem zaspany do szatni. Klapnąłem na ławkę. Zabrałem się do sznurowania butów. Ze mną: jakiś chłopak i kilka dziewczyn. Nagle wparował Maciek. Podchodził do dziewczyn, ostentacyjnie udawał, że przy nich węszy. Na koniec skrzywił się i zawyrokował:
– Oho, któraś z was ma dzisiaj kurwę!
Śmiał się i spoglądał na chłopców, szukał w nas potwierdzenia swojego żartu. Klasa jednak zamarła. Poza jedną dziewczyną, która poczerwieniała i nagle rzuciła się na niego. Okładała go po głowie. W przeciwieństwie do wszystkich miała odwagę zaprotestować. Wtedy jeszcze prawie nic nie wiedziałem o miesiączce. Intuicyjnie jednak połączyłem ją ze słowami Maćka. Pomyślałem, że według jego definicji kobieta podczas okresu musi inaczej pachnieć, a co gorsza – nawet śmierdzieć.
W liceum, na biologii, miałem pierwszy raz w życiu lekcję o cyklu menstruacyjnym. Byłem pod wrażeniem organizmu kobiety. No i najważniejsze – dowiedziałem się, że okres często wywołuje ból brzucha i wiąże się z krwawieniem. Dopiero wtedy zrozumiałem, co mieli na myśli koledzy, gdy się przechwalali: „Dobry marynarz to i Morze Czerwone przepłynie!”. Zrozumiałem też strach chłopaków z powodu opóźniającej się menstruacji ich dziewczyn.
Najlepszą lekcję dała mi jednak żona. Nigdy nie ukrywała przede mną środków higieny. Zagadywałem ją o miesiączkę, a ona odpowiadała na moje najbardziej naiwne pytania. Również te dotyczące fenomenu tamponu. Zastanawiałem się, jak coś tak małego może się tak powiększyć. Więc żona napełniła szklankę wodą i wrzuciła go do niej. Wytłumaczyła mi także, czym są wkładki albo że istnieją różne rodzaje podpasek. Od tamtej pory zdarzało mi się kupować jej środki higieny. Na początku szczyciłem się tym. Że oto ja, facet, znam się na podpaskach i nie wstydzę się wyłożyć ich na taśmę przy kasie. A dziś? Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Nadzwyczajne jest jednak dla mnie odkrycie przy pisaniu tego tekstu. Dzięki niemu zdałem sobie sprawę, że dopiero w wieku dwudziestu dwóch lat dowiedziałem się wszystkiego o miesiączce.
BABCIA I KRWIE UPŁAWY
W wieku sześciu lat Michał po raz pierwszy usłyszał o menstruacji. Kasia, o rok od niego młodsza, wyniosła wtedy podpaskę na podwórko. Pękała z dumy – dostała ją od mamy. Pochwaliła się nią kumplowi i wytłumaczyła, że przedmiot pochłania krew. Żeby mu to udowodnić, zrobiła eksperyment. Na podpaskę wylała wodę z butelki. Gdy ciecz wsiąkła, dziewczynka oświadczyła z triumfem:
– Naszym mamom też tak się wchłania.
Michał poczuł niedosyt. Przecież woda to nie krew! Pobiegł do domu, gdzie poprosił mamę lekarkę, aby następnym razem nie zapomniała wziąć krwi ze szpitala. Inaczej jemu i Kasi nie powiedzie się doświadczenie z podpaską. Mama wytłumaczyła mu, z czym wiąże się okres. Że jest co miesiąc. Że to objaw zdrowia. I że kobiecie nie dzieje się krzywda z powodu krwawienia, choć sama miesiączka często powoduje bóle brzucha.
Michał nie widział w jej opowieści nic dziwnego. Wydawało mu się, że w każdym domu toczą się debaty o menstruacji. Tym bardziej że nawet w telewizji leciały reklamy podpasek. Zanim jednak wrócił do koleżanki, mama wręczyła mu książkę. Była najprawdopodobniej o dojrzewaniu, granatowa, dla dzieci. Chłopiec zabrał ją na podwórko. Tam analizował z Kasią rozdział o budowie kobiety, który wydał im się szczególnie tajemniczy. Uwagę Michała przykuły wtedy dwa słówka – „krwie upławy”. Wyczytał, że mają je wszystkie kobiety. Na wszelki wypadek postanowił skonsultować nową wiedzę.
Najpierw skierował się do babci. Przedzwonił do niej pod nieobecność swojej mamy. – Babciu, czy masz krwie upławy? – wypalił.
Babcia, wzięta z zaskoczenia, odpowiedziała, że nie. I zrobił się problem. Przecież w książce była mowa o wszystkich kobietach! Michał głowił się więc, dlaczego babcia i Kasia nie miesiączkują. Stwierdził, że muszą być jakieś wybrakowane.
Postanowił jeszcze inaczej sprawdzić informacje z książki. Z Kasią wybrał się na spacer po starszych sąsiadkach z klatki. Każdą pytali o upławy z krwią. Jedna z kobiet zaniepokoiła się odwiedzinami. Wybrała się do matki Michała i po jej interwencji dzieci przestały krążyć. Wprawdzie nie dostały bury, ale usłyszały, że miesiączka to krępujący temat. Że nie wypada pytać o nią każdą napotkaną osobę.
Po czterech latach temat menstruacji wrócił do Michała. Wszystko przez literackie czasopismo „Brulion”, które znalazł w domu. Akurat w numerze opublikowano króciutki wiersz Zbigniewa Sajnoga. Brzmiał tak: „– Mam flupy – usłyszałem/ od dziewczyny i myślę: co?/ – co? – pytam/ – no, leci mi z pizdy”. Zszokowany dziesięciolatek poleciał z wierszem do babci. Dociekał, czym są flupy. Usłyszał od niej, że chodzi o menstruację. Przy okazji babcia wytłumaczyła mu, jakich wulgaryzmów używają dorośli wobec narządów rozrodczych.
W gimnazjum Michał zmienił podejście do menstruacji. Wtedy jego koleżanki rywalizowały, która z nich już miesiączkuje. Te po pierwszej menstruacji chwaliły się, że są kobietami. No i że wreszcie spodobają się Dawidowi, największemu zbójowi w klasie. Chłopiec miał nawet taką zabawę – śledził dziewczyny, nachylał się i sprawdzał, czy którejś nie przeciekła podpaska. Mimo to niemal wszystkie uczennice chciały z nim chodzić.
– Uważano go za ogiera, a był zwykłym cymbałem. Jego sława nieco minęła, gdy o rywalizacji miesiączkowej dowiedziała się wychowawczyni. Cóż, nie miała talentu pedagogicznego. Opierniczyła nas. Zabroniła mówić o okresie, za karę podzieliła lekcje wychowawcze ze względu na płeć i interweniowała w tok nauczania biologii. Biolożka musiała przez nią uczyć układu płciowego przy okazji układu moczowego – podkreśla Michał.
Dopiero wtedy chłopiec uzmysłowił sobie, że miesiączka to coś znacznie bardziej wstydliwego, niż mówiła mama. Zresztą wychowawczyni wiele razy wytykała mu jego niemoralne postępowanie. Choćby wtedy, gdy otwarcie mówił o seksualności, przez co miał na świadectwie obniżoną ocenę z zachowanie. Dziewczyny, tak jak on, również poczuły się zastraszone. I coraz rzadziej wspominały o miesiączce. Michał bardzo im wtedy zazdrościł. Też chciałby menstruować, bo podpatrzył, że przez okres część dziewczyn nie ćwiczyła na WF-ie. A on go nienawidził.
– Na szczęście w liceum nauczyciel WDŻ zdjął ze mnie wstyd związany z miesiączką. Powtórzył dokładnie to samo, co mówiła mi mama kilkanaście lat temu – zaznacza Michał.
DLACZEGO TYLKO KOBIETY BOLI BRZUCH?
W domu Kacpra Kubiaka miesiączka nie istniała. Nie widział w nim ani podpasek, ani tamponów. W wieku trzynastu lat zobaczył jednak krew menstruacyjną. Akurat wyjechał z rodziną do cioci i przechodził obok łóżka, w którym spała mama. Na prześcieradle zauważył czerwoną plamkę. Pierwsza myśl: pewnie mama się uderzyła. Druga: a może nic ją nie boli, tylko jest w ciąży? Tak czy siak chłopiec uznał, że krew to tajemnica. Nigdy nie wspomniał o niej rodzicom.
Kolegom też nie. A oni już sporo mówili o miesiączce. Najczęściej w żartach. Na boisku i w klasie śmiali się, że dziewczynki, które mają okres, są kalekami. Albo że przyjechała do nich ciocia z Ameryki. Nieraz jeszcze krzyczeli za koleżankami: „O, to ta z cieczką!”. Kacper wstydził się podobnych określeń. A jeszcze bardziej tego, że nie potrafi na nie zareagować. Na przykład zamurowało go, gdy na koloniach jakiś chłopak krzyczał do niego i kolegów:
– Dawać do kibla! Ktoś zostawił tam zużytą podpaskę!
Niemal wszyscy chłopcy ruszyli do toalety. Poza Kacprem, który pomyślał: po co robić aferę wokół miesiączki? Przecież dziewczyny będą się teraz jeszcze bardziej kryć.
– I na tym skończyła się moja edukacja w szkole. Reszty dowiedziałem się od swojej dziewczyny z liceum – wspomina Kacper.
Dziś ma prawie czterdzieści lat i niedawno się przekonał, że w szkole nadal wyklucza się chłopców z wiedzy o miesiączce. Gdy jechał samochodem z dwunastoletnim synem, ten wspomniał, że musiał wyjść z lekcji WDŻ. Nauczycielka wyprosiła jego i resztę chłopców, mówiąc: „Teraz będziemy mówić o dziewczęcych sprawach”. Nastolatkowie nie rozumieli, dlaczego nie mieliby posłuchać o koleżankach.
– Zdążyłeś się czegokolwiek dowiedzieć? – spytał syna. Liczył na to, że chłopcy wyszli chociaż pod koniec zajęć. Gdy dwunastolatek zaprzeczył, ojciec przeprowadził mu w aucie pierwszą lekcję o miesiączce. Opisał wędrówkę jajeczka, comiesięczny ból i wytłumaczył, skąd bierze się krew. Syn nie mógł zrozumieć jednej rzeczy: dlaczego tylko kobiety musi boleć brzuch?
Mniej więcej w tym samym czasie Kacper przeczytał gdzieś, że w przestrzeni publicznej nie ma dostępu do środków higieny osobistej. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy nastoletnia córka jego koleżanki wspomniała, że darmowych podpasek brakuje również w szkołach. – Brak tych środków potraktowałem jak formę wykluczenia – mówi Kacper.
Zanim jednak zaopatrzył pierwszą szkołę w skrzyneczkę, dorwał go wstyd z dzieciństwa. I uprzedzenia, że on, facet, nie powinien zajmować się tematem menstruacji.
Do działania przekonał go jednak lekarz, który w mediach mówił otwarcie o okresie. Skoro on może, stwierdził Kacper, to dlaczego nie ja? Dodał więc post na Facebooku. Oferował w nim kupno pierwszej skrzyneczki i przyniesienie jej do wybranej szkoły. Odezwało się do niego mnóstwo kobiet, w tym uczennic. Pisały, że dzięki mężczyźnie temat będzie bardziej nośny. „Szanuję za odwagę mówienia o sprawie, która cię bezpośrednio nie dotyczy” – przeczytał w jednym z postów.
Pierwsze trzy skrzyneczki dostał od fundacji Różowa Skrzyneczka zajmującej się tabu menstruacyjnym. Zaraz zamówiła je u niego jakaś szkoła. W Zielonej Górze, w której mieszka Kacper, zrobiło się głośno o jego akcji. Poszedł więc za ciosem i założył zbiórkę pieniędzy. Dzięki datkom kupił czternaście kolejnych skrzyneczek. Najłatwiej było w placówkach prywatnych – niemal wszystkie cieszyły się z prezentu. Szkoły państwowe często odmawiały. W jednej mu powiedziano, że darmowe podpaski indoktrynują seksualnie nastolatki. Od pewnej dyrektorki Kacper usłyszał, że skrzyneczka w pandemii to temat zastępczy. Zdziwiła się, gdy samorząd uczniowski miał inne zdanie. Dopiero wtedy przyjęła od Kacpra środki higieny osobistej. Niektórym nie podobały się jeszcze tampony ze skrzyneczek. Twierdzili, że ingerują w ciało dziewczynek, przez co mogą im sprawić przyjemność. – To absurd – oburza się Kacper. – Powiem ci, co mnie motywuje. Ostatnio córka znajomej zobaczyła skrzyneczkę w swojej szkole. Koleżanka pokojarzyła ją ze mną. Była dumna, że się znamy. Bo dzięki mojej działalności jej dziecko poradzi sobie w awaryjnej sytuacji.
Niektóre imiona zostały zmienione.