Z czym się zmagają nastoletnie dziewczyny?
– Z brakiem poczucia sprawczości, pewności siebie. Chłopcom to poczucie własnej wartości spada w wieku 12-13 lat i szybko się podnosi. U nastolatek szoruje po ziemi przez lata. A rzeczywistość nie pomaga. Na pierwszy plan wybija się potężna presja mediów społecznościowych, która dociska do podłogi dziewczynki i młode kobiety. Problem własnego wyglądu w zderzeniu z tym, co widać w upiększonych, idealnych zdjęciach na Instagramie, frustruje. Dr Iwona Chmura-Rutkowska, pedagożka i socjolożka zajmująca się m.in. kwestią równości płci, opowiadała mi kiedyś, że społeczną wartość mężczyzny oceniamy przez portfel – patrzymy, jaki ma dom, jakim jeździ samochodem. Kobietę zaś oceniamy po tym, jak wygląda. To układa świat kobiety, jest źródłem jej lęku przed oceną. To gigantyczny problem, z którym większość nas, dorosłych, sobie zupełnie nie radzi, a co dopiero dziewczyny w wieku nastu lat.
Dziewczyny się wspierają?
– Chciałabym powiedzieć, że tak. Niestety, obserwuję, że nie potrafią. To trochę tak, jakby trudność bycia kobietą przekładała się na ten brak solidarności. Jakby dziewczyny nie chciały sukcesu innych dziewczyn w obawie, że on im coś odbierze. Spytałyśmy kiedyś na warsztatach same dziewczyny o wzajemne złe traktowanie. Z przerażeniem słuchałyśmy, jakie one potrafią być dla siebie okrutne. Przykłady? Jedna zakłada nowe kolczyki i pyta, jak w nich wygląda, a koleżanka na to, że jak lafirynda. Tylko używa tego bardziej dosadnego słowa. A to wynika z tego, że są bardzo niepewne – walczą, by być lepsze, ładniejsze, mieć bardziej atrakcyjne ciuchy niż koleżanki. Jedna z dziewcząt opowiadała, że przez długi czas nie istniała dla koleżanek ze swojej klasy, bo mama nie pozwoliła jej założyć Facebooka. Pod wielką presją są także młode matki, bo próbują dostosować się do tych, które pokazują w sieci, że w trzy tygodnie po urodzeniu dziecka można mieć płaski brzuch i trzeba biegać na fitness. A matką trzeba być doskonałą, bez wątpliwości, bez prawa do słabości. Potężną niepewność kobiet obserwuję na zajęciach z wystąpień publicznych, które prowadzę. Gdy proszę kobiety, żeby nagrały swoje wystąpienie na komórkę, to one nie są w stanie tego zrobić, tyle mają kompleksów, tak bardzo są z siebie niezadowolone. Kiedy pracowałam w telewizji biznesowej, miałam problem, żeby zaprosić do programu kobietę. Słyszałam: „Ale na pewno mnie? Ja się nie nadaję, może lepiej kolegę". A kiedy przygotowywałam pracę o partnerstwie publiczno-prywatnym w jednostkach samorządu terytorialnego, rozmawiałam z doskonałymi ekspertkami, które o tych inwestycjach opowiadały. Tyle że nie czuły się godne, aby to ich nazwiska widniały przy wypowiedziach. Bo może lepiej podpisać pana burmistrza albo pana prezydenta.
Jakbyśmy nie zasługiwały na uznanie.
– My same się stawiamy w pozycji pani Basi, która podaje kwiaty i parzy kawę. To było dla mnie dojmujące doświadczenie. Aby to zmienić, założyłam fundację.
Dlaczego tak nam trudno dać sobie prawo do bycia ważną, do bycia po prostu w czymś dobrą?
– Bo nie mamy wzorców. W tłumie wybitnych mężczyzn mamy wyeksploatowaną Marię Skłodowską-Curie. Pojawia się też Hanna Suchocka, która premierką była przecież tylko przez rok i – nie ujmując jej charyzmy – nie była przywódczynią ugrupowania politycznego, ale pasuje do obrazu silnej kobiety. Sprawdziłam kiedyś, ile jest w Poznaniu pomników kobiet podpisanych z imienia i nazwiska. Znalazłam dosłownie jeden, pedagożki Marii Grzegorzewskiej. Jeden na 500-tysięczne miasto. Dlatego co roku 8 marca urządzamy happening „Kobiety na pomniki". Chcemy uzmysłowić mieszkankom i mieszkańcom, jak bardzo przestrzeń publiczna naszych miast jest nierówna. Z każdym rokiem dołącza do niego coraz więcej miejscowości. Na cokołach na chwilę stają żywe pomniki, by w ten sposób uczcić kobiety, o których zupełnie zapomniała historia. Ale to nie tylko polski problem – pomnik kobiet podpisanych z imienia i nazwiska dopiero niedawno pojawił się w Central Parku.
My mamy w szpitalu pomnik Matki Polki. Bezimiennej oczywiście. Za to z dzieckiem przy piersi.
– No, taki wzorzec cichej bohaterki, gotowej na wyrzeczenia dla dobra rodziny, nie pomaga w budowaniu poczucia wartości. A jeśli mowa o macierzyństwie, to kwestia aborcyjna, tak żywa w ostatnim czasie, rujnuje poczucie bezpieczeństwa. To komunikat dla kobiety, że nie jest ważna, że jej głos się nie liczy, jej ciało też nie. To podkopuje poczucie sprawczości kobiet. Mamy naprawdę dużo do zrobienia, dlatego nie miałam żadnych wątpliwości, żeby moja fundacja dołączyła do zainicjowanego przez Kulczyk Foundation program dla pracodawców „Cykl kariery". Chodzi w nim o to, żeby zadbać o wszystkich pracowników i uwrażliwić ich na kwestie równości płci. Celem fundacji jest dążenie do tego, by rzeczywistość kobiet była łatwiejsza, żebyśmy miały silną reprezentację w życiu publicznym, by głos kobiet był słyszany. Liczba posłanek w parlamencie nie przekroczyła nawet 30 proc., a to ten magiczny próg, od którego z mniejszością trzeba się zacząć liczyć. Mamy jedną ministrę, jedną panią marszałek na 16 województw.
Za to sołtysek jest coraz więcej.
– Bo na tym najniższym szczeblu trzeba dużo robić, a splendoru i sprawczości jest niewiele. Im wyżej, tym kobiet mniej. Mężczyźni nam nie kibicują. Znam historię pewnej pani, która wygrała wybory na wójta, a koledzy samorządowcy zaczęli ją nazywać „Dorotka-trzy miesiące", z pogardą i wyższością wieszczyli jej krótką karierę. A ona na stanowisku jest już kilkanaście lat. Zrobiłyśmy ankietę, aby sprawdzić, czy kobiety myślały o udziale w wyborach parlamentarnych i samorządowych. Wyszło, że nawet jak przyszło im to do głowy, to się nie decydowały. Przeraża je, jak wygląda polska polityka. Nie mają pieniędzy, bo startowanie jako niezależna kandydatka wiąże się z ogromnymi nakładami. Jest też inny ważny powód – rezygnują z lęku przed tym, że będą oceniane i krytykowane. Po tych ankietach nasza fundacja zaczęła robić warsztaty, które mają ośmielić kobiety do startu w wyborach. Przekonujemy je, że wiele od nich zależy i naprawdę mogą zmieniać rzeczywistość.
Dostosowywać do swoich potrzeb?
– O tym się wiele nie mówi, ale przecież przestrzeń wokół nas budowali mężczyźni – dla siebie, tak, żeby im było wygodnie. Wystarczy się rozejrzeć. Chodniki są zbyt wąskie, aby wygodnie mogła po nich iść kobieta z wózkiem, która trzyma za rękę starsze dziecko. Podjazdy przy krawężnikach utrudniają wjechanie wózkiem. A metalowe kratki przy wejściach do biurowców czy galerii handlowych to cmentarzyska damskich obcasów. Na taką nieprzyjazną dla dziewcząt i kobiet przestrzeń zwraca uwagę wiedeńska urbanistka Eva Kail, która razem z grupą kobiet już od 30 lat czyni wysiłki, aby to otoczenie zmieniać. Bo przecież nawet komunikacja miejska nie jest przystosowana dla kobiet, które jeżdżą nie tylko z domu do pracy, ale również na zakupy, po dziecko do szkoły, z dzieckiem na dodatkowe zajęcia. Przykładów takiego niedostosowania wcale nie trzeba długo szukać także w Polsce. Te wąskie i nierówne chodniki, te wysokie krawężniki i metalowe kratki są także u nas. Ile obcasów połamałyśmy! Ktoś powie, że to szczegół...
...ale może skutecznie zepsuć humor.
– Gdy byłam młodą mamą i woziłam córkę w głębokim wózku, mieszkałam w bloku z dwiema windami. Gdy zepsuła się nowocześniejsza, idąc na zakupy czy spacer, musiałam dekonstruować wózek, żeby zmieścił się do tej jedynej działającej. Z kolei w jednej z firm, w której pracowałam, parking dla pracowników był na klepisku. Nie dało się przejść suchą stopą. Damskie obuwie szczególnie dotkliwie to odczuwało. Kobiety zakładały więc na stopy foliowe koszulki, takie na biurowe dokumenty.
Trudno założyć, że mężczyźni nam to robią specjalnie.
– Pewnie. To wszystko można nawet wytłumaczyć. Układ wielu miast, które znamy, to koncepcja XIX-wieczna. Budowana i projektowana przez mężczyzn i dla mężczyzn – przestrzeń publiczna była przecież ich domeną, nie kobiet, których rolą było zajmowanie się przede wszystkim domem. Trudno zatem, żeby te miasta były przystosowane dla kobiet z wózkami. Przy tych za wąskich windach, przy parkingu na klepisku pewnie chodziło o to, że ktoś o kobiecych potrzebach zwyczajnie nie pomyślał. Nasza – kobiet – rola polega na tym, żeby się o siebie upomnieć.
Wiedenkom się udaje?
– Eva Kail przekonała już do kilkudziesięciu projektów związanych z planowaniem przestrzeni, które uwzględniają równość płci. Na przykład do zaprojektowania osiedla, w którym okna różnych pomieszczeń wychodzą na plac zabaw, tak aby matki mogły obserwować swoje dzieci, będąc jednocześnie w domu.
W pracy też nam bywa trudniej niż mężczyznom.
– Zaczynamy rozmowę o fizjologii kobiet. Moja koleżanka z zarządu fundacji opowiadała mrożącą krew w żyłach historię o tym, jak szef traktował kobiety w firmie, w której kiedyś pracowała. Obserwował je przy pracy za pośrednictwem kamer i kiedyś powiedział jednej z pracownic, która miała akurat okres, więc częściej korzystała z toalety: „Jeśli jeszcze raz wyjdziesz do toalety, to możesz już na swoje stanowisko nie wracać". Reszta dziewczyn pilnowała się później, żeby nie wychodzić częściej niż dwa razy w ciągu zmiany, a przecież każda z nas ma indywidualne potrzeby, czasem zwyczajnie trzeba częściej zmienić podpaskę czy tampon. Pewnie wiele z nas ma podobną historię do opowiedzenia.
Mam wrażenie, jakby fizjologia kobiet trochę przeszkadzała mężczyznom.
– Antropolodzy zwracają uwagę na to, że źródeł mizoginizmu można szukać w kwestiach biologii. W Papui-Nowej Gwinei, Ameryce Południowej czy Afryce zdarzają się przypadki traktowania kobiety jako nieczystej. Bywa, że kobiety menstruujące odsyłane są na czas okresu na skraj wioski. Zdarzają się plemiona, w których światy kobiet i mężczyzn przecinają się tylko wtedy, gdy to konieczne. U jednego z antropologów czytałam, że mężczyźni odbywają akt seksualny z konieczności, bo przecież trzeba przedłużyć gatunek. Ale mdleją ze strachu, czyszczą paznokcie do krwi. Niektórzy wierzą, że kobieta wyciska z mężczyzny soki, a w czasie zbliżenia odbiera mu jego witalność i siłę, więc mężczyzna może później chorować.
Skąd te pomysły?
– Z niezrozumienia kwestii biologii. Przecież krew kojarzy się z raną, z chorobą. W plemieniu ranny mężczyzna wiedział, że może nawet umrzeć. A kobieta cyklicznie krwawiła, ale ta krew jej nie zabijała. I jeszcze na dodatek rodziła dzieci. Jak to wszystko wytłumaczyć? Mężczyzna wytłumaczyć nie potrafił, więc zaczynał się bać. Bo to, co niepojęte, budzi lęk. A lęk rodzi agresję. Niektórzy antropolodzy uważają, że niechęć do równego traktowania kobiet wynika z tego strachu.
Ale przecież my już dobrze wiemy, dlaczego kobieta krwawi i jak powstają dzieci.
– A ja mam wrażenie, że za dużo się w tych głowach nie pozmieniało od czasów plemiennych. Lęk przed innością wciąż wywołuje u nas agresywne zachowania. Przecież sami nie wiemy, czego się obawiamy jako Europa, budując mur na wschodniej granicy. Albo z czego wynika niechęć do mniejszości seksualnych. A sytuacji, gdy mężczyznom nie po drodze z biologią kobiet, jest naprawdę sporo. Weźmy choćby ten niebieski płyn, który pojawiał się w reklamach podpasek czy tamponów. Dlaczego akurat niebieski? To nieuświadomiony atawizm – bo ta inność kobiet jest obrzydliwa, niesmaczna. Sporo jest dorosłych mężczyzn, którzy nie widzieli tamponu czy podpaski, bo mama zamykała pudełka głęboko w szafce, a o „tych dniach" mówiło się po cichu i ze wstydem.
No to sporo mamy do zrobienia.
– To jest ogromna robota. Można tylko i wyłącznie edukować. Widzimy, jakie to ważne, prowadząc warsztaty z dziewczynkami. Nie ma innej drogi niż edukacja, tłumaczenie pewnych zjawisk, słuchanie tego, z czym się zmagają nastolatki. Ludzie, dajcie kobiecie pójść do toalety. Trzeba głośno mówić: „Mamy okres, halo, to jest normalne!". Zaczynamy już od dziewczynek. W tym roku chcemy rozpocząć cykl warsztatów dla dorastających dziewczynek i ich mam. Wchodzenie w wiek nastoletni to najlepszy moment, żeby otwarcie i bez zahamowań mówić o kwestiach fizjologii, o potrzebach, o tym, że warto o siebie zadbać i prosić o wsparcie. Kiedyś, w czasie innych warsztatów z nastolatkami, poprosiłyśmy dziewczynki, aby wymieniły najważniejsze rzeczy, które chciałyby powiedzieć młodszym koleżankom, żeby ułatwić im życie – także w świecie mediów społecznościowych. Pojawiły się rady: „zaakceptuj siebie", „nie bój się prosić o pomoc", „nie bój się słabości", „nie próbuj dopasowywać się na siłę". Dużo w tym mądrości.
Co pomaga kobietom?
– Wsparcie innych kobiet. Widzę, jak to niesamowicie działa, gdy są we własnym gronie, zaczynają ze sobą rozmawiać. I okazuje się, że wszystkie mamy podobne doświadczenia i podobne problemy. Doradzamy otwarcie się na inne kobiety. Siostrzeństwo daje niezwykłą siłę. Tych momentów nam brakuje, szczególnie w świecie, gdy dla kobiety tyle jest rzeczy ważniejszych niż ona sama. Ważne jest też, aby nad sobą pracować. W „Cyklu kariery" z entuzjazmem współpracujemy przy pomyśle organizowania warsztatów, spotkań, webinarów dla chętnych firm. Proponujemy spotkania dla kobiet, które mają pomóc im w budowaniu poczucia własnej wartości. Wiele z nas zmaga się z syndromem oszustki, który wynika z przekonania, że wiemy i umiemy za mało, a któregoś dnia to się wyda i wszyscy się dowiedzą, że oszukiwałyśmy. To nic innego jak niskie poczucie wartości, a bardzo dużo można zrobić, aby je poprawić. W naszej fundacji są ekspertki zajmujące się równością płci, mamy spore doświadczenie i sporo tematów, które poruszamy z uczestniczkami warsztatów. Na szczęście widać, że zainteresowanie pracodawców jest spore. To daje nadzieję na zmiany. Wierzę, że żadna kobieta nie usłyszy już od szefa, że nie może wyjść do toalety w czasie okresu.