Nie powiem córce, jak człowiek się czuje, gdy miesiączkuje, ale wiem, gdzie kupić tampony i podpaski

Czułość i Wolność

Jak to jest być ojcem?

Super.

A ojcem trzech córek?

Jeszcze lepiej. Najłatwiej, gdy ich nie ma. Ale wtedy tęsknię tak bardzo, że nie mogę się doczekać, aż wrócą ze szkoły, czy przedszkola. Trochę jak u Mickiewicza: „nie wzdycham, nie płaczę”. Ale gdy ich „długo nie oglądam”, to tęsknota jest ogromna. Ostatnio, tak się składa, tęsknię rzadko. Jola, moja żona, zajmuje się chorą mamą 150 kilometrów od nas. A ja ogarniam i remont – bo przeprowadzamy się i remontujemy dom na przyjęcie teściowej – i córki. Róża, Berenika, Sara. 12-latka, 10-latka i czterolatka. Szóstoklasistka, czwartoklasistka i przedszkolak. Trzy dziewczyny, każda inna. Inaczej przeżywają sukcesy, inaczej porażki, każda inaczej się zakocha.

Nie nudzi się pan.

Ani przez chwilę. I bardzo doceniam relację z córkami – to jest niesamowite. Zacząłem to ogarniać jeszcze zanim urodziła się Róża. Byliśmy z Jolą w podróży poślubnej dookoła świata. Mieliśmy po 24 lata, byliśmy po drugiej stronie planety. W Chile okazało się, że Jola jest w ciąży. Poszliśmy do ginekologa, żeby zrobić pierwsze badania, zastanawialiśmy się, czy kontynuować naszą podróż. Rozmawialiśmy też z położną, która po hiszpańsku nazywa się matrona. I matrona powiedziała: „Ty już jesteś ojcem”. Mówiła, że to ten czas, kiedy powinienem zadbać o dziecko i o jego poczucie bezpieczeństwa. „Mów, niech usłyszy twój głos. Codziennie kładź się obok żony i mów do brzucha. Opowiadaj o tym świecie, o bezdrożach, wielorybach, lasach, wodospadach. O wszystkim, co widzisz”. No i mówiłem do Róży w brzuchu. Kontynuowaliśmy swoją podróż – przez Argentynę i Stany Zjednoczone. A ja zaczynałem swoją podróż w ojcostwo.

Do następnych brzuchów też pan mówił?

Tak i myślę sobie, że bardziej nawet dla siebie to robiłem, niż dla córek. Z matkami jest inaczej – przez dziewięć miesięcy tworzy się więź, nie tylko ta psychiczna, ale też ta bardziej namacalna – kopniaki, wiercenie się w brzuchu, wspólne bicie serc. My, ojcowie, musimy się trochę wysilić, żeby tę więź zbudować, zanim zobaczymy dziecko. Budować świadomość, że jest. Ja rozmawiałem z każdą, zanim ją zobaczyłem. I jak zacząłem, tak nie przestaję. Ciągle opowiadam dziewczynom o tym świecie, bo jestem przekonany, że nigdzie nie ma lepszych warunków do nauki, do objaśniania rzeczywistości, niż w domu. To od rodziców i patrząc na rodziców dzieci uczą się życia.

I zadają pytania.

Nie uciekam od tych pytań, nie mówię: „później się dowiesz”. Bo jeśli ja dziecko odsunę, to ono może odejść ode mnie na zawsze – komuś innemu będzie zadawało pytania i gdzie indziej poszuka odpowiedzi. To tak, jakbym się sam pozbawiał największej wartości, jaką jest obecność i zaufanie córek. Staram się za to dostosować odpowiedzi do wieku i potrzeb pytającego. Inaczej na pytanie „skąd się biorą dzieci?” odpowiadaliśmy, gdy miała niecałe dwa lata i miała jej się urodzić siostra, a inaczej rozmawiamy z nią teraz, gdy jest nastolatką. Wtedy mieliśmy fajne książeczki z rysunkiem komórki mamy i plemnika taty. Z ilustracją, że tata daje mamie buziaka. Tłumaczyliśmy, że dzieci biorą się z miłości. Teraz dodajemy także szczegóły biologiczne. Kiedy maluch pyta, dlaczego tata jest smutny, wystarczy odpowiedź, że tata miał ciężki dzień w pracy, bo koledzy byli dla niego niemili. Nastolatkowi już można opowiedzieć, że relacje między podwładnymi, a przełożonymi nie zawsze przebiegają gładko, że jest rywalizacja, że nie każdy gra fair. Dwulatkowi informacje na temat płacenia podatków, pozycji seksualnych albo problemów ekonomicznych nie są potrzebne. Ale każdemu dziecku potrzeba, aby rodzic był otwarty, nie uciekający.

Jak pan się, jako mężczyzna i ojciec, czuje z tematem dojrzewania i menstruacji?

Powiem tak - nigdy nie będę praktykował ale jestem za i wspieram.

Wie pan, jak rozmawiać o sprawach trudniejszych, na przykład intymnych?

Nie wiem. Ja się wszystkiego uczę. I doszedłem już, żeby mówić po prostu. Na przykład kwestia dojrzewania i menstruacji wyszła u nas zupełnie naturalnie. No bo jak inaczej, skoro sprawa właśnie fizjologii dotyczy? U nas w domu nie krzyczy się: „o, podpaski, to są podpaski!”, podobnie jak nie krzyczy się „chusteczki higieniczne, papier toaletowy!”. Jedno i drugie po prostu jest. Robimy siku, kupę, miewamy katar, a dorosłe kobiety mają okres. Tyle. O wszystkim można porozmawiać. Oczywiście, łatwiej wytłumaczyć dwulatce, co to jest katar, niż okres, bo katar miewa. No i z tego samego powodu w naturalny sposób rozmowę o okresie córki zaczęły z moją żoną. Dziewczyny łączą anatomiczne podobieństwa. No i to mama korzysta z podpasek, czy tamponów, dlatego niektóre techniczne pytania były zadawane jej.

A pan?

A ja, choć nie miesiączkuję, też znam się na rzeczy. Nie powiem córce, jak człowiek się czuje, gdy miesiączkuje, ale wiem, gdzie kupić tampony, czy podpaski, że czasem potrzeba środków przeciwbólowych. I zdarzało mi się tłumaczyć dziewczynkom, że mama musi dziś odpocząć, czy dłużej pospać, bo ma okres, jest nieco słabsza z tego powodu i może nieco gorzej się czuje. Miesiączka pojawia się w reklamie, w telewizji, u starszych dziewczyn także na lekcjach. U nas pojawiła się także w „Thorgalu”.

W komiksie?

Często się staram wykorzystywać rzeczy dookoła do tłumaczenia świata. To też nasze rodzicielskie zadania. Jestem raczej zrażony do kwestii edukacyjnych, bo często to, co edukacyjne, bywa nudnym, jednostronnym wykładem. O wiele lepiej pokazywać świat na rzeczach, które nam się podobają. Ja lubię komiksy. I razem ze starszymi córkami czytaliśmy serię komiksów „Thorgal”. Jest tam trochę przemocy, zabijania, jest nawet gwałt – ale bez epatowania. To był pretekst rozmowy z dziewczynami o ważnych i trudnych sprawach. Miesiączka też się pojawia, bo jedna z bohaterek zachodzi w ciążę, a jej partner orientuje się między innymi po tym, że nie ma krwawienia menstruacyjnego.

Wielu by pana skrytykowało za podsuwanie takich treści dzieciom.

Ja nie jestem zupą pomidorową i mnie nie każdy musi lubić. Jeśli komuś się ta estetyka nie podoba, to przecież nie musi czytać. Nam się podoba.

Zdarzyło się panu odesłać córkę: „o tych sprawach porozmawiaj z mamą”?

Nie ma „tych spraw”. Jeśli dziewczyny przychodzą to mnie, to znaczy, że ode mnie chcą odpowiedzi. Staram się też nie przesadzać w żadną stronę. Bo na przykład temat okresu można wyfiołkować – że to rozkwitanie, że dziewczynka jest jak pąk, który zamienia się w kwiat. A później dziewczynka pójdzie do szkoły i usłyszy płytki żart o okresie. Pamiętam ze swojej szkoły takie żarty. Dlatego trzeba pokazywać różne aspekty zagadnień. Nie wystarczy poetycka wizja. Trzeba mówić także, że z powodu okresu można być - niesłusznie – zawstydzanym. To trochę, jak z nazywaniem narządów płciowych – można mówić „pisia”, lub „cipcia”, ale dziecko powinno też znać pojęcia „wagina” czy „pochwa”. I wiedzieć, że niektórzy nazywają tę część ciała wulgarnie. To jest pełen obraz.

Niektórzy wolą, żeby kwestie dojrzewania i fizjologii ogarnęła szkoła.

Nie miejmy oczekiwań wobec innych. Córki to najbliższe mi istoty – jeśli nie chcę, aby wstydziły się tego, że mają okres, żeby nie chowały się po kątach, nie ukrywały tamponów, nie bały się, że fizjologia, to coś złego, to powinienem im pomóc zdobyć rzetelną wiedzę. Najlepszą metodą jest rozmowa. A najlepszym nauczycielem dziecka jest rodzic. Edukacja seksualna w szkole jest ważna i potrzebna. Ale nie możemy wychowania dziecka cedować na system.

Przyłączył się do akcji #podpaskizaopaski zainicjowanej przez Okresową Koalicję, której celem jest walka z ubóstwem menstruacyjnym. Dlaczego?

Bo każda forma zwrócenia uwagi na to, że fizjologiczne zjawisko nie powinno być powodem zawstydzania, tematem tabu, albo problemem – jest ważne. A gdy napisałem o tym na swoim blogu, komentarze tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że wiele jest jeszcze do zrobienia. Sporo było krytyki, bo co to za temat, bo to przecież nie problem, po co mówić o podpaskach. A przecież to nie chodzi o rozdawanie artykułów higienicznych, a przynajmniej nie tylko o to. Pracujemy nad tym, żeby dziewczynki nie wstydziły się, że są dziewczynkami, kobietami. Żeby nie mówić już „kobiece sprawy”, bo to nasze sprawy. I chłopcy też powinni umieć mówić „miesiączka” bez zażenowania. Wtedy ich matkom, żonom i córkom lepiej się będzie żyło.

Jak pan widzi swoją rolę we wspieraniu Roży, Breniki i Sary, żeby akceptowały swoje ciało, jego fizjologię i zmiany?

To bardzo odpowiedzialne zadanie, szczególnie w świecie mediów społecznościowych, gdy obraz idealnego ciała – często nieprawdziwy, bo poprawiony przez filtry i programy do obróbki zdjęć – jest dla wielu młodych ludzi kluczowy. Staram się pokazywać córkom, że to, co widzą, nie zawsze jest prawdą. Kiedyś szliśmy z Różą i zobaczyliśmy plakat, a na plakacie niedźwiedź polarny leżał na materacu. „Czy to się dzieje naprawdę?” – spytała Róża. I mieliśmy rozmowę, że w reklamie wiele rzeczy jest wykreowanych, a z rzeczywistością nie mają nic wspólnego.

Wiem, że dzieci bardzo dużo się uczą przez pryzmat własnej rodziny. Bardzo dużo mogę zrobić dla córek traktując z szacunkiem i miłością ich mamę. Moja żona jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Jeśli inny mąż powie to samo o swojej, przebiję z nim piątkę. To tak, jak dziecko mówi „mój tata jest najlepszy na świecie”. To nieprawda? Prawda. Bo on tak uważa. No i ja mam podobnie. Jeśli traktuję ją z taką miłością, z jaką traktowałem, gdy poznaliśmy się 20 lat temu, jeśli patrzę nie z perspektywy kilogramów, czy zmarszczek, to dam im pewność, że miłość nie jest uwarunkowana wyglądem jak z żurnala, że to coś więcej. Faceci, kochajcie swoje żony. Dawajcie im do pracy kanapki z serduszkiem. Sprawicie, że będą szczęśliwe. A swoim córkom dacie przekonanie, że są warte wszystkiego, co najlepsze.

Jest pan poetą, czy co?

Inżynierem. Pracowałem na budowach, w stoczni. Nie trzeba być poetą, żeby mówić o uczuciach.

Myśli pan, że dziewczynki powinny być grzeczne?

A niby dlaczego? I po co? One mają być sobą. Jeśli wolą być taktowne, miłe, sumienne i mieć wzorowe sprawowanie w szkole, to czemu nie. Ale jeśli któraś woli być rockową dziewczyną, jestem cały za. Złości mnie, że chłopcom wolno biegać i rozrabiać, a dziewczynka słyszy: „nie szalej, bo się spocisz”. Grzeczność z czasem może się przerodzić w uległość, w spełnianie zachcianek innych i zapominanie o sobie. Czy chcę, żeby moja córka zgodziła się pójść do łóżka z facetem, który sobie tego życzy, tylko dlatego, że nie umie powiedzieć „nie”? Czy chcę, żeby pracowała na śmieciówce, albo zostawała po godzinach bez wynagrodzenia, bo nauczono ją w domu, że ma się na wszystko zgadzać? W życiu! Słowo „nie” to jest najważniejsze słowo, jakiego dziecko się uczy. Oczywiście łatwiej jest wychowywać potulnego człowieka, który się nie sprzeciwia. Ale warto się wysilić, pozwolić na dyskusje, na kwestionowanie, na własne zdanie. Strasznie mi się nie podoba, jak mówimy o buncie dwulatka. Bo bunt to coś, co należy stłumić. A dziecko w tym okresie zaczyna się uczyć, jak to jest mieć własne zdanie. Zadaniem rodzica jest, żeby je w tej nauce wspierać przez resztę życia. Żeby umiało stawiać granice. Bo to pozwala zadbać o bezpieczeństwo.

Czy coś się z czasem zmienia w pana relacjach z Różą, Bereniką i Sarą?

Opada maska idealizmu. Już nie jestem superbohaterem. Kiedy dorastają, coraz więcej ludzi poznają. Zaczynają konfrontować. Inny tata ma więcej kasy, ktoś ma lepszy dom, ale ktoś spędza z dziećmi więcej czasu, a ktoś inny krzyczy. Zmieniło się też to, że dwulatce mogę pomagać w kąpieli, a pięciolatka już tego nie chce. I to normalne. Z czasem coraz bardziej doceniam te momenty, gdy któraś chce się przytulić, wdrapać na kolana, albo złapać mnie za rękę w czasie spaceru. Bo to się kiedyś skończy. I to będzie normalne. Ale mnie – już wiem – tych chwil będzie bardzo brakować. Każdą się cieszę. Żebym sobie nie pluł w tę niebieską brodę, że coś zmarnowałem.

Właśnie. Jest bardzo niebieska. A gdyby dziewczyny chciały się ufarbować?

Odrobina kontrolowanego szaleństwa? Czemu nie! W poprzednie wakacje razem wybieraliśmy farby – ja do brody, taką trwałą, a one do włosów, taką która schodzi po kilku myciach.

Jarek Kania, ojciec Róży, Bereniki i Sary, mąż Joli, autor bloga Ojcowska Strona Mocy

Autorka: Agnieszka Urazińska

Ilustracja: Marta Frej

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 19 czerwca 2021 r.