Agnieszka Urazińska: Kto to jest uroginekolog?
Ewelina Tyszko-Bury: Najczęściej jest to ginekolog lub urolog, który dodatkowo kształci się w kierunku uroginekologii. Oddzielnej specjalizacji w Polsce nie ma, a szkoda, bo problemy, które może pomóc rozwiązać taki specjalista, dotyczą tysięcy polskich kobiet.
Jakie to problemy?
Uroginekolog zajmuje się problemami dotyczącymi nietrzymania moczu oraz zaburzeniem statyki narządów rodnych.
Niełatwo je leczyć?
To nie są proste problemy zdrowotne, na które wystarczy tabletka. Czasem pomagają wielomiesięczne ćwiczenia. Bywa, że potrzebna jest interwencja chirurgiczna.
O takich problemach nawet mówić trudno!
Jedną z podstawowych kwestii jest to, że kobiety o swoich problemach zdrowotnych, tych uroginekologicznych, milczą ze wstydu. Miałam pacjentkę, która przez siedem lat męczyła się z wysiłkowym nietrzymaniem moczu, zanim zdecydowała się na wizytę.
Bo to problemy dotyczące narządów uważanych za intymne i ściśle związanych z czynnościami fizjologicznymi.
Prawda. W przypadku obniżeń narządów może dojść do sytuacji, że przykładowo w przednią ścianę pochwy wpada pęcherz albo cewka moczowa. W obu tych sytuacjach kobieta może doświadczać wysiłkowego nietrzymania moczu. To sprawa kłopotliwa i nieprzyjemna, bo gdy przy nagłym wysiłku, czyli w czasie odnoszenia dziecka, ćwiczeń fizycznych, kaszlu czy kichnięcia kobieta – nie bójmy się tego słowa – popuszcza, to jakość życia może się naprawdę znacząco obniżyć. To już nie jest tylko kwestia tego, że trzeba kupować wkładki czy podpaski, które nosi się na stałe. To także nieprzyjemny zapach, poczucie skrępowania w sytuacjach intymnych. Nietrzymanie moczu nie zabija, ale zabija komfort życia. Jedna z moich pacjentek powiedziała, że problemy doprowadziły ją do takiego stanu, że w ogóle nie widzi radości życia.
Ale nie tylko z tą czynnością fizjologiczną można mieć problemy przez zaburzenia statyki narządów rodnych.
Bywa i tak, że w tylną ścianę pochwy wpada odbytnica, co nazywamy rectocele. Gdy sytuacja jest już zaawansowana, pacjentka może mieć problemy z wypróżnieniem. I to do tego stopnia, że musi pomagać sobie palpacyjnie, podpychając od strony pochwy odbytnicę, aby do wypróżnienia doszło.
Pochwa, odbyt, wypróżnianie – nam naprawdę niełatwo przychodzi omawiać takie sprawy. Nawet z lekarzem.
A ja namawiam z całego serca, aby ten wstyd przezwyciężać. Bo możemy zmarnować sporo czasu zupełnie niepotrzebnie. Aż chciałoby się krzyczeć – kobiety, przestańcie się wstydzić i pozwólcie sobie pomóc. Mam nawet sposób, jak z tym wstydem walczyć: otóż pomyślcie sobie, drogie panie, że to, co u was wywołuje skrępowanie i rumieniec, dla nas – przedstawicieli zawodów medycznych – jest oczywiste i normalne. My o takich problemach zdrowotnych słyszymy na co dzień, dla nas to zagadnienia medyczne, nie wywołują skrępowania. Jesteśmy nastawieni na ich rozwiązywanie i naprawdę możemy pomóc. Na dodatek ten wstyd, pomijanie pewnych tematów, niesie ze sobą spore ryzyko, bo bywa powodem poważnych problemów zdrowotnych.
Na przykład?
Słyszała pani, że przy defekacji dobrze podstawiać sobie pod stopy stołeczek?
Coś tam mi się obiło o uszy, ale bez szczegółów.
Chętnie wyjaśnię. Takie ustawienie stawów biodrowych względem miednicy pod kątem 45 stopni zmienia napięcie mięśnia łonowo-odbytniczego. On jest przyczepiony do kości łonowej, zachodzi do tylu za odbytnicę i wraca do kości łonowej. Może się kojarzyć z procą. Jest bardzo ważny, bo uszczelnia ściany jelita grubego. Działa trochę jak lejce, które pociągają odbytnicę i uszczelniają tę część ciała, kiedy trzeba. Ale przy wypróżnianiu mięsień ten powinien być rozluźniony i temu właśnie sprzyja odpowiednia pozycja w toalecie. W dużym skrócie – dzięki takiemu ustawieniu ta czynność fizjologiczna sprawia nam najmniej wysiłku. W ten sposób powinnyśmy siadać w toalecie, żeby sobie nie zaszkodzić.
A można?
To nadmierne parcie może prowadzić właśnie do rectocele. Miałam pacjentkę, która nabawiła się tego problemu, bo od dzieciństwa słyszała przed wyjściem z domu, żeby skorzystała z toalety, zrobiła kupę czy siku, „załatwiła się na zapas". Oczywiście rodzice robili to w dobrej wierze, jednak przyniosło odwrotne skutki. Wiele z nas ma złe nawyki. Od dziecka powinnyśmy słyszeć, jak chronić statykę narządów rodnych, także w toalecie. Wiele pań ma problem także z mikcją, czyli oddawaniem moczu. Bardzo często siadamy na toalecie i przemy, wzmagamy tłocznię brzuszną, zwiększamy ciśnienie. A anatomicznie powinno to wyglądać tak, że siadamy na toalecie, mięśnie dna miednicy rozluźniają się, następuje niewielkie parcie ze strony tłoczni brzusznej (nie nasilone przez pacjentkę), wypieracz pęcherza zaczyna działać, rozluźniają się zwieracze cewki moczowej. Nie trzeba w tym nadmiernie „pomagać", bo można sobie zaszkodzić. Efektem mogą być parcia naglące.
Czyli?
Często chce się siku, sika się małymi porcjami. Mam pacjentki, które znają wszystkie toalety w drodze do pracy. Nie zawsze parcia naglące są spowodowane nieprawidłowymi nawykami toaletowymi, dlatego należy wprowadzić diagnostykę pęcherza nadaktywnego, a nawet zrobić cytoskopię, żeby wykluczyć problemy onkologiczne. Ale należy pamiętać, że nieprawidłowe nawyki w toalecie mogą także prowadzić do parć naglących.
Rzeczywiście, warto by o tym mówić częściej.
Tym bardziej że problemy uroginekologiczne to nie wstydliwa rzadkość – one są powszechne. Proszę sobie wyobrazić, że wysiłkowe nietrzymanie moczu to problem co trzeciej kobiety!
Często pojawia się po porodach, prawda?
Bardzo dużo pacjentek ma problem po porodach, częściej gdy jest to poród siłami natury. Jednak już sama ciąża powoduje, że mamy zwiększone ciśnienie w jamie brzusznej na pęcherz, macicę i odbytnicę, co może powodować zaburzenia statyki, a kobiety - nawet jeśli mają wykonane cesarskie cięcie – skarżą się na wysiłkowe nietrzymanie moczu. Zresztą taką skłonność można dziedziczyć – częściej problem mają panie, których mamy i babcie również takich problemów doznawały. A jeśli chodzi o porody, to statystycznie nietrzymanie moczu bywa najczęściej następstwem tych prowadzonych drogą naturalną. Bardzo ważne jest, jak ten poród był prowadzony. Dla mnie jako dla osteopatki ochrona krocza zaczyna się dużo wyżej - nie przy samym wejściu do pochwy. To nie jest tylko kwestia tego, czy dochodzi do jego nacięcia, to także kwestia prowadzenia pierwszego, a przede wszystkim drugiego okresu porodu. Szybkie porody, z dodatkową ilością oksytocyny, są dużo bardziej nadwyrężające dla organizmu - co nie znaczy, że są zawsze złe. Bywają porody, gdzie należy podać oksytocynę ze wskazań medycznych. W położnictwie istnieje umowny jedenasty centymetr – czasem bywa tak, że gdy dochodzimy do pełnego rozwarcia, akcja skurczowa nieco ustaje (w porodach bez medykalizacji). Jest to moment, gdy mięśnie dna miednicy mają czas na adaptację i rozciągnięcie się, zanim przejdzie główka dziecka. A w porodzie z dodatkową dawką oksytocyny tego wyciszenia brak. I jest trochę jak ze swetrem golfem: jeśli szybko chce się przepchnąć przez niego głowę, może się uszkodzić. Dlatego warto zbadać pacjentkę po porodzie pod kątem statyki narządów rodnych i sprawdzić, w jakim stanie są jej mięśnie dna miednicy.
Liczymy, że problem zniknie?
Często sami ginekolodzy utwierdzają w tym swoje pacjentki. „To pani przejdzie" – mówią. Niestety, samo nie przejdzie. Może być tylko gorzej, szczególnie w okresie menopauzy, gdy spada poziom estrogenu i słabną włókna kolagenowe. Warto rozprawić się z problemem wcześniej. Niektóre pacjentki mówią, że właściwie problemu nie ma, bo nietrzymanie moczu tylko im się zdarza. No właśnie, gdy się zdarza, to jest problem. Bo gdy go nie ma, to się nie zdarza. Warto sprawdzić, co jest przyczyną, i warto zawalczyć, aby ją usunąć.
Jak długo kobieta zwleka z szukaniem pomocy?
Statystycznie siedem-dziewięć lat. Na szczęście coś w temacie drgnęło, zwiększa się świadomość, szczególnie wśród młodych kobiet. Pomaga w tym internet, bo właśnie w sieci często najpierw szukamy pomocy. I tam kobiety znajdują wskazówkę, że standardowo w sześć tygodni po porodzie powinny skonsultować się z ginekologiem, który zajmuje się uroginekologią, albo z fizjoterapeutą uroginekologicznym. I coraz więcej pacjentek przychodzi na taką diagnostykę – badanie pod kątem aktywności dna miednicy i obniżenia narządów rodnych.
A jeśli jest problem?
Zaczynamy działać. Oczywiście wszystko zależy od tego, jaki jest ten problem. Najlepiej by było wykonać badanie manualne - ginekologiczne i tzw. Pelvic Floor Sonografię (rodzaj diagnostyki uroginekologicznej - red). Zaczynamy od normalizacji ciśnień w ciele, pracujemy nad uwolnieniem struktur, które są w napięciu i nie pozwalają przyjąć odpowiedniej postawy. Zalecamy ćwiczenia dna miednicy, aby je wzmacniać. Uczymy pacjentki, jak takie ćwiczenia wykonywać. Mamy dwa rodzaje włókien w mięśniach dna miednicy - wolnokurczliwe, czyli te, które mają być podporą dla naszych narządów, i szybkokurczliwe, czyli zabezpieczające przy kichnięciu czy szybkim wysiłku. Ćwiczenia powinny dotyczyć obu rodzajów mięśni. W terapii statyki narządów rodnych sprawdza się także pesaroterapia. U wielu pacjentek stosujemy dopochwowo pesary – czyli specjalne kostki albo tampony – które podpierają ściany pochwy. Dzięki temu problem się nie zwiększa, bo to działanie zachowawcze i możemy skupić się na ćwiczeniach. Są sytuacje, gdzie trening jest rozwiązaniem problemu. A jeśli nie wystarcza, należy zastanowić się nad leczeniem chirurgicznym. Jednak zawsze wzmacnianie mięśni dna miednicy jest zalecane. Także jako profilaktyka.
Taki kontakt z własnym ciałem?
Większość z nas, kobiet, ma mały kontakt ze swoim ciałem, a szkoda, bo tracimy umiejętność pomagania mu. Wynika to najczęściej z tego, że nie miałyśmy wzorca, nikt nas nie nauczył, nie pokierował. Uważność na ciało jest szalenie istotna. Z nim będziemy żyły do końca życia, dlatego może warto poświęcić mu więcej miłości. Być dla siebie dobrą. Żeby to robić, potrzebna jest nam również świadomość tego, jak zabezpieczać dno miednicy. Jak aktywować te intymne mięśnie, gdy na przykład podnosimy ciężki przedmiot albo gdy kichamy. Nawet przy ćwiczeniach fizycznych, szczególnie tych mocno wysiłkowych, przyda się zabezpieczenie mięśni dna miednicy. Warto też świadomie korzystać z toalety.
Jeśli już jesteśmy przy ćwiczeniach, to zauważyłam sporą presję na młode mamy, aby szybko po porodzie wracały do formy. Co pani na to?
Gdy patrzę, jak fitnessowe celebrytki doradzają kobietom, aby zaraz po połogu robiły tabaty i serie brzuszków, to jestem przerażona. Po ciąży jest okres burzy hormonalnej, kobiety – szczególnie te, które karmią piersią – mają obniżony poziom estrogenu, po porodzie wiotka jest tkanka łączna. Fizjologii się nie oszuka. Owszem, pani Kowalska może mieć nieco bardziej płaski brzuch od pani Wiśniewskiej. Ale walka o idealną sylwetkę w dwa miesiące po porodzie to jest brawura. Owszem, aktywność fizyczna jest ważna, ale warto ją wprowadzać stopniowo i odpowiednio! Dbać przy tym o trening mięśni dla miednicy. Jako osteopatka pracuję manualnie ze strukturą w ciele, także u pań po porodzie. Zmieniam ustawienie miednicy, żeber, normalizuję ciśnienie w klatce piersiowej, brzuchu, miednicy mniejszej. Jeśli jest taka potrzeba, rozpisuję trening mięśni dna miednicy. A jeśli tylko nadarza się okazja, tłumaczę kobietom, że dla specjalisty nie ma tematów tabu.
Jakie jeszcze problemy mają kobiety, które zgłaszają się do pani po pomoc?
Bardzo dużo kobiet ma problemy z zajściem w ciążę, więc pracuję z kobietami pod kątem płodności. Coraz więcej kobiet wie, że menstruacja nie powinna boleć. Odpowiedź „tak pani już ma", nie jest wystarczająca, jesteśmy coraz bardziej świadome.
Wiele z nas uważa, że ból menstruacyjny to norma.
Nie. Należy sprawdzić, co jest przyczyną bólu. To może być endometrioza. I tu jest problem najczęściej z diagnostyką. To temat rzeka. W każdym razie bolesne miesiączki nie są normą. Można pracować manualnie, by ten czas był komfortowy. Można wiele zdziałać w temacie bolesnych miesiączek. Chciałabym, abyście wiedziały, kobiety, że miesiączki nie muszą boleć, tak samo jak współżycie. Dbajcie o siebie i bądźcie dla siebie dobre.