Okres wojenny. "Nie możesz przestać myśleć, że zaraz wszyscy zobaczą, jak krwawisz"

Czułość i Wolność

W zamkniętym ośrodku psychoneurologicznym w Kijowie przebywa 800 kobiet. Mają od 18 do 70 lat, cierpią na różne zaburzenia psychiczne. Większość miesiączkuje.

Ale zapas podpasek w ośrodku niedawno się skończył, a kolejny transport nie dotarł. Z powodu wojny produkcja firmy, która wygrała państwowy przetarg, została wstrzymana, część magazynów jest pusta, niektóre zostały zniszczone. Kobiety w ośrodku zostały bez podpasek.

W całej Ukrainie są ich dziesiątki tysięcy. Poza krajem kolejne tysiące.

INTYMNOŚĆ

Kiedy 24 lutego wybuchła wojna, Maria miała właśnie miesiączkę. – Pomyślałam: żebym chociaż przez pierwsze dni okresu nie musiała siedzieć w schronie przeciwbombowym. Ale stało się inaczej. Już pierwszego dnia razem z mamą i siostrą musiałyśmy biec do schronu – opowiada Maria Tuszkowa z Kijowa.

Na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy miały chwilę: bielizna, woda, koc, jedzenie, szczoteczka i pasta do zębów, sweter, czapka... Jedna z nich przed zejściem do schronu przypomniała sobie o podpaskach.

– Pobiegłyśmy do najbliższego schronu, który lata temu został przerobiony na kawiarnię. Było tam jakieś 80 osób. Głównie dzieci i kobiety, trochę starszych osób. Siedzieliśmy stłoczeni, nie było miejsca, żeby się położyć. Spaliśmy, siedząc przy stole, jak ktoś miał szczęście, to udawało mu się położyć na chwilę na podłodze. Było zimno, ciągle wiało – opowiada Maria. – Przerobiony na kawiarnię schron był w podziemiu, ale łazienka była na parterze. Tak więc każdy wypad do toalety był ryzykowny. Potrzebowałam chodzić do łazienki częściej niż zazwyczaj, ale bałam się. Za każdym razem zastanawiałam się, czy na pewno już muszę iść, czy podpaska może wytrzyma jeszcze kilka godzin. Denerwowałam się, że przesiąknie. To było trudne – zero intymności, zero komfortu, ograniczony dostęp do łazienki i podpasek, bo wzięłyśmy z domu jedną paczkę, mokre chusteczki też się kończyły. Z jednej strony dociera więc do ciebie: mamy wojnę, a z drugiej nie możesz przestać myśleć, że za chwilę wszyscy zobaczą, jak krwawisz.

Lena Uszanowa, wolontariuszka, która od początku wojny zajmuje się dostarczaniem ciepłych posiłków potrzebującym w Kijowie, mówi, że największy stres miały kobiety na początku wojny. – Przez pierwszy tydzień, dwa nie wiadomo było, jak będą działać sklepy. Zapasy wszystkiego się kończyły, nowe dostawy nie przychodziły, część sklepów była zamknięta albo otwarta jeden dzień w tygodniu. Nie wiadomo było, który to będzie dzień. Ludzie wychodzili więc ze schronów i chodzili po okolicy, szukając otwartych sklepów i najpotrzebniejszych rzeczy, a gdy coś znaleźli, kupowali na zapas.

W ciągu dnia wracali też do domów. – Wtedy dziewczyny się myły, zmieniały podpaski albo tampony i bieliznę. Na czas alarmu bombowego i godziny policyjnej znowu schodziły do schronów – opowiada Lena.

Mówi, że od początku wojny ma nieregularne miesiączki. – Nagle wszystko wywróciło się do góry nogami, wiem, że mój organizm szaleje, że to pewnie przez stres. Okres jest dla mnie teraz ciągle zaskoczeniem, ale raczej nie zastanawiam się nad tym – zamyśla się. – To jest chyba jedno z takich doświadczeń, z którym kobiety w czasie wojny zostają same i po prostu muszą sobie radzić. Nie rozmawiają o tym w swoim gronie, nawet jeśli mają problem, bo nie ma wody albo brakuje podpasek, bo wydaje im się, że przecież są ważniejsze sprawy. Dlatego ja staram się po prostu mieć przy sobie zawsze podpaskę albo tampon.

UPOKORZENIE

Ale nie każda kobieta je przy sobie zawsze ma. Opowiada Małgorzata Sztolf, wolontariuszka, która pomaga uchodźczyniom na granicy: – Razem z celniczkami widziałyśmy kobiety, które docierały na granicę w poplamionych od krwi ubraniach, zasłaniając spodnie. Nie mówiły wiele, nie prosiły o podpaski, chusteczki, bieliznę czy mydło, ale widziałyśmy, jak czują się upokorzone.

To właśnie celniczki po wybuchu wojny najpierw rozdawały kobietom przekraczającym granicę własne środki higieny, a potem zaalarmowały o problemie wolontariuszki i organizacje pomocowe. W łazienkach na granicy starały się zostawiać podpaski ukraińskich firm, aby kobiety nie miały wątpliwości, co to jest. – Celniczki nieraz płakały, opowiadając o kobietach, które czuły się zawstydzone i upokorzone i nie potrafiły poprosić o świeżą bieliznę czy podpaskę – mówi Małgosia.

A Emilia Kaczmarczyk działająca w organizacji Akcja Menstruacja dopowiada: – Trudno jest prosić o podpaskę, gdy Google Translator tłumaczy to słowo z języka ukraińskiego na polski jako „uszczelka". Kobiety docierają na granicę po wielu dniach podróży często w spartańskich warunkach, niektóre przeżyły w Ukrainie piekło, są w szoku, zmęczone, trafiają do obcego kraju. Jeśli nie znają języka, trudno im zapytać o środki higieniczne. To jest sytuacja, w której człowiek po prostu się blokuje.

Akcja Menstruacja od początku wojny dostarcza do punktów pomocowych i recepcyjnych na granicę podpaski dla Ukrainek.

Emilia opowiada: – Gdy zaczęła się wojna, widziałyśmy wielką mobilizację ludzi, którzy chcieli pomagać. Ale wiedziałyśmy, że ten zryw nie potrwa wiecznie. Zresztą podpaski, wkładki czy inne środki higieniczne dla kobiet to nie są dary, które pakujemy do koszyka dla uchodźców w pierwszej kolejności. Owszem, one się zdarzały, ale niestety często były to najtańsze, najprostsze podpaski. Grube, bez skrzydełek, które szybko nasiąkają i trudno w nich czuć się komfortowo. Same punkty recepcyjne czy ośrodki pomocowe dla uchodźców, tworząc listy najpotrzebniejszych rzeczy, też zapominały często o podpaskach. Jakby miesiączka zatrzymywała się na czas wojny.

Akcja Menstruacja do tej pory przekazała na granicę ponad 20 palet z podpaskami. Jedna paleta to 1080 paczek. Jedna paczka to średnio 10 podpasek. Każda paleta kosztuje ok. 4 tys. zł. Dlaczego właśnie podpaski? Bo tampony wymagają większej higieny i są droższe. Podobnie kubeczki menstruacyjne – trzeba choć trochę wody, aby móc je przepłukać, a ona nie zawsze jest.

Jedna z marek majtek menstruacyjnych wysłała 100 par na Ukrainę, ale nie wiadomo, na ile są tam popularne.

Skala potrzeb jest ogromna, a w ludziach powoli widać wypalenie. Półki w sklepach, z których uchodźcy mogą zabierać to, czego potrzebują, świecą pustkami. – Pomoc maleje, potrzeby rosną. Społeczeństwo jest zmęczone, ludzi nie stać na to, żeby trwale pomagać, a do Polski przyjeżdżają teraz już osoby mniej zamożne, których nie stać było wcześniej na podróż i które potrzebują wsparcia w każdym wymiarze; zawsze gdy będą mieć wybór: jedzenie czy podpaski, wybiorą to pierwsze.

Tymczasem brak dostępu do środków higieny i czystości czy wody może być dla uchodźczyń niebezpieczny dla zdrowia. Badania przeprowadzone w 2017 r. przez organizację Global One (zajmuje się walką z ubóstwem i chorobami) w obozach dla uchodźców w Syrii i Libanie wykazały, że ponad 60 proc. uchodźczyń nie ma dostępu do bielizny, a większość nie ma żadnych środków higienicznych. Połowa kobiet cierpiała na infekcje dróg moczowych.

Badania United Nation Women w Kamerunie pokazały, że 99 proc. uchodźczyń nie ma dostępu do bezpiecznych miejsc, w których mają zapewnioną intymność i komfort, by zmienić produkty menstruacyjne. Muszą więc korzystać z miejsc publicznych, co z kolei powoduje, że są bardziej narażone na przemoc seksualną.

SKARPETKA

Jak sobie radzą uchodźczynie?

Anna: – Dostałam okresu w trakcie podróży do Polski. Nie byłam na to przygotowana, bo miesiączkę miałam jakieś dwa tygodnie wcześniej. Najpierw układałam w majtkach chusteczki, ale to pomagało na chwilę. Potem wzięłam skarpetkę, wyłożyłam ją w majtki i na niej jeszcze położyłam papier. Tak przeszłam przez granicę. To było okropne uczucie.

Ukrainki radzą sobie dziś podobnie jak uchodźczynie z Syrii, a do dyspozycji mają niewiele więcej niż nasze babki i prababki podczas II wojny światowej 80 lat temu. Wtedy za środki menstruacyjne służył im często papier, brakowało nawet waty, bandaży czy opatrunków, które przeznaczone były dla rannych żołnierzy.

„Papier to, z czym przysyłano paczki, to się skrzętnie papier zbierało, żeby właśnie w celach higienicznych móc użyć. Przecież kobiety, wiadomo, ta starsza pani to już nie miała miesiączki, ale myśmy miały miesiączki, to była makabra" – wspomina Hanna Kumuniecka-Chełmińska, sanitariuszka biorąca udział w powstaniu warszawskim, w książce Anny Herbich „Dziewczyny z powstania". W Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego opowiadała też, jak wielkim problemem był dostęp do wody: „Myło się w zimnej wodzie z lodem niejednokrotnie, dwa razy dziennie, czasem było trochę ciepłej wody, tośmy zrobiły w ten sposób, że nabierało się ciepłą wodę w miskę, po kolei według kolejności, raz się jedna myła, drugi raz druga, jak nam się udało, to nawet była miska na dwa razy tej wody. Oczywiście potem w tą miskę trzeba było siusiać czy nawet coś" – opowiadała Hanna Kumuniecka-Chełmińska.

Zresztą woda podczas drugiej wojny światowej była jednym z najbardziej deficytowych towarów. Genowefa Flak wspominała: „umyć się przyzwoicie" było ciężko. „Trzeba było szukać łazienki, w której jeszcze była woda. Tak że to nie było łatwe. O tym się myślało, nawet więcej niż o jedzeniu, dlatego że raz, że było gorąco, więc ciągle człowiek chciał się umyć, a poza tym jednak te sprawy higieny były konieczne" – wspominała na łamach Archiwum Historii Mówionej.

„Kobiety, póki mogły, myły się w mieszkaniach obcych ludzi, w fontannach miejskich, często w nocy, w zimnej wodzie. Czasami miały pół litra wody na dzień. A trzeba było się myć, pić i przygotować coś do jedzenia. Myłyśmy się chyba co drugi czy co trzeci dzień i zlewałyśmy wodę i potem jedna po drugiej się myła. Zawsze to było lepsze niż nic" – wspominała sanitariuszka Cecylia Górska.

– My chyba jednak mamy trochę lepiej, bo mimo wojny w Ukrainie przez większość czasu jest woda – mówi wolontariuszka z Kijowa Lena Uszanowa.

Ukrainki wierzą, że w tak ekstremalnej sytuacji, w której będą musiały używać mchu albo liści, nie będą. Ale ze wstydem przyznają, że za podpaski służą im czasami kawałki ubrań, chusteczki, papier toaletowy czy kawałki szmat. Czasami jednak wolą to, niż poprosić o środki menstruacyjne.

WSTYD

Do pensjonatu na północy Polski trafiła grupa kobiet z Ukrainy. Pewnego dnia właścicielka pensjonatu zauważyła, jak jedna z Ukrainek ciągle się wierci, przegląda w lustrze, jest niespokojna, kręci się koło łazienki. W końcu zapytała ją, czy coś się stało, czy dostała okresu. Dziewczyna przyznała, że tak, ale nie chciała w ogóle o tym rozmawiać. Po chwili okazało się, że żadna z kobiet, które trafiły do pensjonatu, nie ma przy sobie podpasek czy tamponów, wszystkie wstydziły się o nie poprosić.

Wolontariuszka Lena Uszanowa: – Miesiączka to jest w Ukrainie wciąż temat tabu. W młodszym pokoleniu to się zmienia, kobiety powoli zaczynają rozmawiać z mężami czy partnerami o okresie, o tym, że np. źle się czują z tego powodu albo potrzebują kupić podpaski. Ale przed nami jeszcze daleka droga, aby ten temat stał się czymś naturalnym.

Olha Menko, która od pięciu lat mieszka w Polsce, wspomina: – Ja sama byłam wychowywana w taki sposób, że mężczyzna nie powinien widzieć podpaski. Ten temat był traktowany jak coś obrzydliwego, „nie daj Boże twój facet zobaczy podpaskę, co to będzie". Gdy parę lat temu wyjechałam do Szwecji, zobaczyłam, jak ludzie otwarcie rozmawiają o okresie. Koledzy robili dziewczynom herbatę, podawali okłady, robili masaż. Na początku czułam oburzenie, ale dziś chciałabym, żebyśmy wszyscy zwracali uwagę na problem kobiet, uchodźczyń, Ukrainek, które w czasie kryzysu nie mają dostępu do środków menstruacyjnych. To bardzo wpływa na ich psychikę – mówi Olha. W Krakowie prowadzi portal dla osób przyjeżdżających z Ukrainy.

To właśnie do niej ośrodek neuropsychologiczny dla kobiet, w którym zabrakło podpasek, zgłosił się po pomoc. Udało się zdobyć zapas na cztery miesiące. – Mamy nadzieję, że to wystarczy, że ta wojna szybko się skończy.

 

Autorka: Dominika Wantuch

Ilustracja: Marta Frej

Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 21 maja 2022 r.