Same podtrzymujemy tabu menstruacyjne. W dobrym tonie jest narzekanie na okres. Rozmowa z artystką Izą Moczarną.

Czułość i Wolność

W swojej pracy artystycznej zajmujesz się tematem kobiecości i różnych jej aspektów. Od kilku lat bierzesz na tapet kwestię menstruacji. Skąd to zainteresowanie?

Kwestia krwi i miesiączki przyszła do mnie z dwóch różnych przestrzeni. Z jednej strony jest ten aspekt kobiecości, którym zajmuję się w pracy zawodowej, artystyczno-społecznej. Przestrzeń, szeroko przez kulturę nazywaną kobiecością, analizuję w pracy głównie pod kątem tabu. Badam to, jakie ono jest, dlaczego takie jest i często je przełamuję. A krew jest bardzo mocno stabuizowana w naszym społeczeństwie. W przestrzeni kultury i automatycznie sztuki jest substancją mocno abiektalną, a krew miesięczna w szczególności. Jest to więc kolejne tabu, któremu się przyglądam. Zdecydowanie uważam, że warto je przełamywać.

Z drugiej strony jestem osobą, która relatywnie od niedawna stara się żyć w swoim cyklu i czerpać z niego naprawdę dużą siłę. Kiedy eksplorowałam te przestrzenie, odkryłam, że cykl może dać mi wiele dobrych jakości w życiu. A że jestem w wieku okołomenopauzalnym, okres niedługo mi się skończy. Zrobiło mi się szkoda tego, co ta krew daje mi w życiu i tego, co w ogóle może dawać. Uważam, że to naprawdę duży prezent, który w sobie mamy my - osoby menstruujące, czyli najczęściej kobiety. Chciałam ją w pewien sposób uhonorować. Z innej jeszcze strony to też kwestia mocno pokoleniowa, bo kiedy zaczęłam odkrywać, jak wielkim darem może być cykl, moja córka zaczęła w tę przestrzeń wchodzić. I o ile ten początkowy okres był u niej bardzo afirmujący - miała swoją ceremonię wejścia w menstruację - o tyle później zderzenie z kulturą i tym, co dostała od systemu i społeczeństwa, spowodowało, że cieszyła i cieszy się dużo mniej. Chciałabym to zmienić.

Skąd to tabu wokół menstruacji?

To bardzo szeroki temat. Mam kilka swoich tropów. Jedne oczywiste, inne mniej. Generalnie krew miesięczna jest częścią tego, co jest uważane za wyłącznie kobiece, a wszystko co kobiece w kulturze patriarchalnej, czyli kulturze z definicji hierarchicznej, jest podrzędne i traktowane z nieufnością. W Biblii, najważniejszej księdze judeochrześcijańskich podwalin naszej kultury, pojawiają się wzmianki o nieczystości menstruujących kobiet, zakazie zbliżania się do nich w czasie krwi oraz rytuałach oczyszczenia po jej zakończeniu. Miesiączka konstytuuje się na takim wzorcu. Jest brudem, nieczystością, wstydem.

W naszej kulturze, trochę w przeciwieństwie do kultury wschodniej, mamy również problem z wydzielinami cielesnymi, są one problematyczne, stanowią trudność na wielu poziomach. Warto też pamiętać, że wiedzę o tym, w jaki sposób funkcjonuje ciało ludzkie, mamy od relatywnie niedawna. Zaczęliśmy ją posiadać, gdy zaczęła się rozwijać nauka, natomiast jeśli cofniemy się kilka tysięcy lat i spojrzymy na aspekt istoty, która oddaje krew raz w miesiącu, jest przy tym zdrowa i nadal funkcjonuje dobrze, a co więcej może rodzić kolejne nowe życie, to musiał się on wydawać dziwny i niezrozumiały. Mogło to więc powodować jakiś rodzaj strachu i tym samym być podstawą do nałożenia tabu.

Jedną kwestią jest istnienie tabu, inną podtrzymywanie go. My same, jako osoby menstruujące będące jednocześnie wychowankami tej, a nie innej kultury, utrzymujemy istniejące tabu i nie zależy nam za bardzo na jego przełamaniu. Często same uważamy, że czas przed miesiączką i samej miesiączki to czas kiedy jesteśmy słabe, rozchwiane emocjonalne, niedyspozycyjne, nie takie jak „powinnyśmy” być. Nawet w kręgach feministycznych nie ma zgody na ten czas bycia ze sobą i w sobie. Jest on postrzegany jako słabość a przecież nie możemy sobie pozwolić na nią w nieustającej walce z patriarchatem.

Dziś jesteśmy w punkcie, w którym, jak wynika z badań przeprowadzonych przez Kulczyk Foundation, co czwarta z nas nie chce poruszać tematu miesiączki w obecności mężczyzn.

Myślę, że kobiety w ogóle nie za bardzo chcą o tym mówić. W obecności czy nieobecności mężczyzn. To jest ciekawe, bo przygotowując swój projekt, myślałam, że stworzę przestrzeń, do której kobiety będą często i chętnie przychodziły, bo będą chciały na ten temat rozmawiać - z racji niemożności rozmowy gdzie indziej. To przecież ważna część ich życia. Tymczasem wcale tak nie jest. Często dostaję komunikaty, że to jest temat zupełnie nieważny, że nie ma znaczenia. Nie ma o czym rozmawiać. To właśnie jest milczenie tabu.

Opowiedz o warsztatach „Czerwony Namiot - Ćwiczenia z krwawienia”.

Kiedy zaczęłam interesować się krwią miesięczną, długo zastanawiałam się, w jaki sposób chciałabym pracować wokół tego tematu. Doszłam do wniosku, że ważne byłoby stworzenie płaszczyzny, by w ogóle o niej rozmawiać. Tak jak mówiłam, jedną z rzeczy, które mnie zaskoczyły, było to, jak bardzo coś, co jest ważnym aspektem osób żyjących w ciele kobiecym, jest spowite milczeniem. Jeśli już rozmawiamy, to w kontekście bardzo pejoratywnym, czyli że najlepiej nie mieć miesiączki. W dobrym tonie jest też narzekanie lub postawa „zaciskam zęby i próbuję przetrwać”. Ewentualnie rozmawia się w takim aspekcie praktycznym, pytając, czy koleżanka ma pożyczyć tampon albo podpaskę. To jest narracja, która występuje bardzo często wśród samych zainteresowanych, natomiast nie ma prawie w ogóle narracji wokół miesiączki w przestrzeni publicznej, praktycznie się o niej nie dyskutuje. Dopiero teraz coś się zmienia na świecie i w Polsce. Dlatego zależało mi na stworzeniu platformy do tego, żeby mówić i móc dzielić się własnymi opowieściami menstruacyjnymi. Jakiekolwiek by one nie były. Ważnym dla mnie było wyprowadzenie tematu z obszaru ciszy. Szukałam możliwości aranżacji tego w przestrzeni sztuki. Bardzo bliska była mi idea czerwonego namiotu.

Na czym polega?

W niektórych rdzennych kulturach Afryki, Azji, południa Europy oraz obu Ameryk idea czerwonego namiotu, zwanego również namiotem księżycowym, była związana z wyizolowaną przestrzenią wyłącznie kobiecą, gdzie kobiety celebrowały miesiączkę. A ponieważ były to kultury, które żyły w bliskości z naturą, dostęp światła i to, w jaki sposób było ono obecne, stanowiło mocny rdzeń tego, jak funkcjonowały. Cykl menstruacyjny jest cyklem księżycowym, tak jak i wiele innych cykli występujących w naturze. W związku z występowaniem owej synchronii księżycowej wszystkie kobiety danej wspólnoty miały okres w tym samym czasie, mogły więc razem celebrować moc płynącą̨ z miesiączki, co okazywało się̨ źródłem dużej społecznej siły. W zależności od kultury, praktyki czerwonego namiotu były różne – czasem były one związane z tańcem i ruchem, czasem bardziej statyczne, często jednak mistyczne i duchowe. Wierzono, że czas miesiączki jest dla kobiety czasem nie tylko większego i głębszego połączenia ze sobą,̨̨ ale również ̇̇ z liną przodków i przodkiń. Dlatego też kobiety w tym czasie modliły się, medytowały nad potrzebami oraz szukały rozwiązania problemów nie tylko dla siebie, ale także, a często przede wszystkim, dla całej społeczności. Odbywały się tam różne ceremonie przejścia, takie jak pierwsza miesiączka czy poród. Często był to czas uświęcony.

Oczywiście w kontekście patriarchalnym czerwony namiot zmienił znaczenie. Znajdujemy wzmianki o tym, jak plemię Izraelitów odsyłało kobiety do czerwonego namiotu bynajmniej nie po to, aby tam szukały rozwiązań dla wspólnoty, ale dlatego, że były nieczyste i nie mogły być częścią wspólnoty. Obecnie w Pakistanie na przykład, znajdujemy podobne praktyki oddzielania - zamykania menstruujących kobiet w izolacji wbrew ich woli. To przejęcie pokazuje klarownie, jak ten sam koncept może być zarówno wzmacniający, jak i opresyjny, w zależności jak zostanie zaimplementowany. Ja natomiast chciałam wrócić do pierwotnego, wspólnotowego aspektu namiotu i wymyśliłam, że uszyjemy taki jako wielki patchwork składający się z małych indywidualnych fragmentów, które kobiety będą tworzyły na moich warsztatach. Na końcu chciałabym, aby ten patchowrk faktycznie utworzył instalację Czerwony Namiot.

Zależało ci na powrocie do tego wspólnego przeżywania?

Jak wspominałam, chciałam stworzyć przestrzeń, w której swobodnie możemy mówić o miesiączce, ale aspekt kolektywny był tego integralną częścią. Uważam, że menstruacja mogłaby być ogromnie mocnym narzędziem emancypacyjnym, gdybyśmy tylko chciały. Miesiączka to pewien fenomen, który został dany wyłącznie ciałom z macicami, a zdecydowana większość z nich to ciała kobiece. Jest to doświadczenie, które gdyby tylko przełamać tabu wokół niego, mogłoby stworzyć ogromną płaszczyznę relacyjną dla nas kobiet.

Na poziomie praktycznym z kolei, wróciłam do idei darcia pierza. Ten proces w naszej kulturze był też kolektywnie kobiecy. Późną jesienią czy zimą, kiedy nie pracowało się w polu, w domach spotykały się kobiety o różnym statusie i wieku – panny, panie, dziewczynki, kobiety zamężna, wdowy. Siadały i darły pierze. Ręce były zajęte, a języki im się rozwiązywały. Łatwo było mówić, opowiadać, wymieniać się doświadczeniami, żartować - po prostu wspólnie ze sobą być. Tym narzędziem do „darcia pierza” w tym projekcie są robótki ręczne. Zapraszam osoby menstruujące do tego, by stworzyły swój obiekt - artefakt menstruacyjny, czyli coś, co będzie symbolizowało ich doświadczenie miesiączkowe. Potem przyszywają tę swoją osobistą cząstkę do patchworku - doświadczenia krwi innych kobiet i w ten sposób, z małych indywidualnych opowieści, powstaje wielki wspólny Czerwony Namiot.

Jak osoby menstruujące mówią o swoich miesiączkach podczas tych spotkań?

Bardzo różnie, bo są różne i mają różne doświadczenia. Przede wszystkim te osoby, które przychodzą na spotkanie, są osobami chętnymi, aby ten temat poruszyć, co jak już mówiłam nie jest takie częste. Jeśli dzielą się doświadczeniem, to opowiadają o swoich pierwszych miesiączkach, o relacjach rodzinnych w tym kontekście, o kobietach i mężczyznach w rodzinie, o tym, jak te swoje miesiączki przeżywają, o tabu i jak im z nim ciężko, o wstydzie, o tym, jak im było, kiedy ich nie miały z różnych względów, jak na nie czekały. Są kobiety, które po raz pierwszy w życiu opowiadają związane z okresem traumy. Czasem opowiadają o przeżyciach bardzo trudnych, takich jak na przykład doświadczenie endometriozy. Czasem dzielą się swoimi herstoriami po raz pierwszy w życiu. A czasem nie mówią nic, tylko doświadczają wspólnego bycia razem w temacie. Pamiętam takie spotkanie, kiedy jedna z dziewczyn nie odezwała się ani słowem przez całe spotkanie, wykonała artefakt, ale nie mówiła nic. Kiedy się żegnałyśmy, uścisnęła mnie mocno i podziękowała mi ogromnie za spotkanie, które – jak powiedziała – zmieniło jej życie. Czasami więc coś dzieje się w przestrzeni ukrytej, bo nie ma na razie odpowiedniej gotowości albo słów, które wyrażą doświadczenie.

Najczęstszą narracją, jaką spotykam, jest ta, że to przykra konieczność, którą trzeba „odbębnić”.

Wiele osób tak uważa. Wcale mnie to zresztą nie dziwi. Narracja wokoło miesiączki jest niefajna, jeśli już w ogóle jest, ona sama w kulturze jest nieprzyjęta, boląca, problematyczna. A że panuje wokół niej tabu, to także i zmowa milczenia. Nie wypada więc nawet powiedzieć w przestrzeni publicznej, że się ten okres ma. Statystyki pokazują, że zaplamienie ubrania krwią, które nie jest przecież niczym niezwykłym, często staje się traumą.

Czy na warsztatach próbujesz zmienić nastawienie kobiet, w jakiś sposób odczarować postrzeganie miesiączki?

Nie mam takiego pomysłu. Bardzo bym się cieszyła, gdyby kobiety pochyliły się nad swoim cyklem i swoją krwią, bo jest ona bogactwem, z którego naprawdę można czerpać, ale ja tylko mogę stworzyć i trzymać przestrzeń do spotkania, bycia, wymiany. Nastawienie każda osoba zmienia sama, jeśli się na to zdecyduje.

Dobrze, gdyby przełamywanie tabu wokół miesiączki następowało dwutorowo – w gronie kobiet, ale i poprzez edukowanie mężczyzn. Niestety wciąż widać komentarze osób, które dostęp do menstruacyjnych środków higienicznych w toaletach publicznych zrównują z dostępem do golarek.

Coś, co było tabu od tylu tysięcy lat, trudno zmienić, wykonując małe kroki tylko w kobiecym aspekcie. To, że edukujemy i kobiety, i facetów oraz fakt, że temat pojawia się w przestrzeni publicznej, jest kluczowe. Wierzę, że takie podejście wiąże się z niewiedzą. Na temat funkcjonowania męskiego organizmu wiemy sporo, natomiast na temat kobiecego niewiele. Mimo że to połowa ludzkości. Mówię o ogólnodostępnej wiedzy, której uczymy się w szkole. Tendencja, że porównuje się krew menstruacyjną do fekaliów, jasno pokazuje, że ludzie nie mają zielonego pojęcia, w jaki sposób funkcjonuje kobiecy organizm, czym jest jedna, a czym druga wydzielina. Oczywiście kulturowo potworyzuje się krew miesięczną bo wraca kontekst obrzydzenia, i fakt, że krew menstruacyjna w kulturze jest nieczysta i obrzydliwa. System edukacyjny, jak wiemy, bazuje na białym heteroseksualnym mężczyźnie jako na wzorcu. Warto to zmienić, bo również wśród kobiet spotykam się z tym, że nie wiedzą, czym dokładnie jest menstruacja, jaki jest cykl menstruacyjny, skąd i dlaczego ta krew płynie. Albo czym jest endometrium. Nie mają podstawowej wiedzy na temat swojego ciała. Teraz w perspektywie budowania „cnót niewieścich” obawiam się, że będą wiedziały jeszcze mniej.

Jaki jest pierwszy krok, by polubić swoją miesiączkę?

Nie spotkałam jeszcze kobiety, która robiąc taki, nazwijmy to, eksperyment i decydując się na życie blisko i w swoim cyklu, chciałaby się cofnąć. Poznanie swojej cielesności i uznanie, że żyje się w cyklu, idzie na wspak tego, w jaki sposób kultura chce, żebyśmy żyły jako kobiety. Kultura żyje linearnie i wymaga od nas produktywności 24 godziny na dobę. Życie w cyklu zakłada coś zupełnie innego. Jest to całkowite złamanie tego paradygmatu. Cykl pokazuje ci, że żyjesz w określonym rytmie, gdzie coś się zaczyna, przechodzi jakąś fazę i się kończy. A kończy się po to, żeby móc się zacząć na nowo. To doświadczenie, które funkcjonuje na wielu bardzo różnych poziomach.

Dla mnie cykl jest dosyć metafizycznym doświadczeniem i jest między innymi o przemijaniu. Co miesiąc przechodzisz przez etap metaforycznej śmierci. Oddajesz coś cennego. Możliwość nowego życia, które wypływa razem z krwią miesięczną. Żegnasz się z nią. Sama krew miesięczna, tak fizjologicznie, jest bardzo cenną substancją nafaszerowaną wszystkim, co najlepsze z endometrium, które łuszcząc się, oddaje to, co magazynowało przez cały miesiąc na wypadek zagnieżdżenia się embrionu. Co miesiąc więc żegnasz się z czymś, co jest ważne. Dajesz temu możliwość umarcia, więc może urodzić się coś nowego. To przekłada się na twoje samopoczucie. Masz momenty w miesiącu, kiedy masz więcej energii i możliwości działania, jesteś bardziej kreatywna, ale masz też takie, kiedy nie chcesz za niczym iść, tylko po prostu usiąść. Położyć się. Być. Na „bycie” w opozycji do „robienia” nasza kultura nie daje za bardzo przyzwolenia.

Od takich drobnych rzeczy się zaczyna – pozwalasz sobie być różna w miesiącu, bez oceniania tego. Pozwalasz sobie, by w trakcie menstruacji nie robić nic, jeśli masz oczywiście taką możliwość albo znacznie zredukować swoje czynności. Być dla siebie bardziej, mniej dla świata. Bardzo głęboko wierzę, że jeśli jest w tobie taka zintegrowana decyzja o zmianie, to jesteś w stanie tę rzeczywistość tak ułożyć, żeby dawać tej zmianie możliwość zaistnienia. Co więcej, myślę, że wtedy sama rzeczywistość układa się tak, że masz możliwość tę zmianę implementować. Takie jest moje doświadczenie. Żeby polubić swoją miesiączkę, trzeba przede wszystkim spotkać się z nią, spotkać się ze swoim ciałem i go prawdziwie uznać.

Iza Moczarna - artystka

Autorka: Justyna Grochal

Fot. archiwum artystki

Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 4 września 2021 r.