Skąd pomysł na urlop menstruacyjny?
– Przywieźliśmy go z wakacji. Pomyśleliśmy, że chcemy dać pracownikom więcej swobody i czasu. Ten work-life balance jest bardzo ważny dla młodego pokolenia. Zatrudniamy osiem kobiet w wieku 23-55 lat, ale połowa nie przekroczyła trzydziestki. Gdy mój mąż powiedział: „Wprowadźmy 4-dniowy tydzień pracy", byłam przerażona. Ale dotarliśmy do badań japońskich – bo w Japonii ten 4-dniowy tydzień wprowadzono w niektórych firmach – z których wynikało, że efektywność w nich wzrosła. Powiedziałam: – Dobra, dorzucam swoje! Chcę urlop menstruacyjny! Mam bardzo bolesne miesiączki. Pracowałam przez wiele lat w korporacji i przez pierwszy dzień okresu byłam zupełnie nieproduktywna. Bo poza tym potrafiłam umówić 19 spotkań z klientami jednego dnia. I uważam, że to było nie fair, że kiedy miałam miesiączkę, musiałam leżeć na biurku mimo garści leków przeciwbólowych.
Ile dziewczyn korzysta z urlopu?
– Połowa.
Gdy go ogłosiłam, połowa podskoczyła z radości. A druga powiedziała, że raczej nie skorzysta, bo nie odczuwają dolegliwości.
Trzeba spełnić jakieś warunki?
– To się odbywa na zasadzie zaufania. Postanowiłam, że Spadiora będzie firmą marzeń, w której sama chciałabym pracować. Kiedy pracowałam w korporacji, szefowie mogli ze mnie zrobić najlepszego menedżera na świecie, ale tak mnie doili, że zabili we mnie całą inwencję i motywację. Wiem, jak szybko można się wypalić. Dlatego oprócz urlopu menstruacyjnego i 4-dniowego tygodnia wprowadziliśmy nielimitowane urlopy i dopłaty do nich. Dbamy, żeby pracownicy wrócili z wakacji wypoczęci i ze zdwojoną energią.
„Niezła metoda, żeby zniechęcić pracodawców do zatrudniania kobiet", „Na pewno ten urlop będzie nadużywany" – to komentarze pod informacją, że Hiszpania planuje wprowadzenie urlopu menstruacyjnego.
– Bzdura. Nie ma bardziej zmotywowanej grupy zawodowej niż kobiety, a zwłaszcza matki. Mam dwóch małych synków i sama się zastanawiam, co robiłam z czasem, gdy nie miałam dzieci. Dlatego zatrudniam młode matki. Jeśli nawet muszą zostać w domu, to chcą wykonywać dalej swoje zadania i wiedzą, że z tych zadań będą rozliczane. Jest mnóstwo takich, które mają ogromny potencjał, chcą wrócić na rynek pracy i są często nieszczęśliwe, siedząc w domu. Przeżyłam to. Gdybym nie mogła wrócić do pracy, byłabym najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie. Muszę dostawać bodźce stymulujące mój umysł. Lubię projektować, wymyślać. Dzięki temu rozkwitam, jestem lepszą matką i żoną.
„Kto za te pięć dni zapłaci" – to kolejny komentarz z internetu.
– Pracownik, swoją efektywnością. Po co mi cierpiąca z bólu pracownica? Średnio raz na dwa miesiące wprowadzamy kilka wzorów apaszek. To wiąże się z przygotowaniem sesji zdjęciowych, promocji. Dziewczyny wiedzą, że muszą się spiąć. Mają poczucie, że dostały coś ekstra i że firma o nie dba. Nie rozliczam ich z siedzenia od 9 do 17. Rozliczam je z wykonania zadań.
U nas nie ma czasu na pogaduszki, ploteczki. Za to dbamy, by nie było nadgodzin, a dodatkowy dzień był naprawdę wolny.
Efektywność nie spadła?
– Wzrosła. Kiedy mieliśmy 5-dniowy tydzień pracy i nie było urlopu menstruacyjnego, źle wysłanych paczek mieliśmy 1,5 proc., czyli 15 na 1000. A teraz jedna na tysiąc.
Ten urlop wpłynął jakoś na relacje między wami?
– Teraz mamy trochę śmieszną sytuację: prawie wszystkim okresy zsynchronizowały się, bo jednak dużo czasu spędzamy razem. Dużo rozmawiamy o kobiecych tematach. Ostatnio podjęłyśmy decyzję, że przetestujemy kubeczki menstruacyjne. Zamówiłam je wszystkim pracownicom i wymieniamy się opiniami. Urlop menstruacyjny zbudował między nami taką nić porozumienia, że możemy swobodnie rozmawiać na te tematy. Dajemy sobie prawo do mówienia o kwestiach kobiecych, które często są marginalizowane, uważane za wstydliwe, a nawet za niesmaczne. A niby dlaczego?
Któregoś roku latem byłam na ważnej konferencji. Miałam jasne spodnie, przemokłam. Żadna kobieta mi nie powiedziała. Chodziłam z plamą pół dnia. Jestem przekonana, że gdyby u nas przydarzyła się którejś taka wpadka, to byśmy zaaranżowały wiązanie koszul albo oddały jej swoje spodnie.
W firmowej łazience stoją podpaski, tampony, chusteczki do higieny intymnej. Spytałam: czego zamówić więcej?
Doczekamy się, że podpaski będą normą w firmach i urzędach?
– Bardzo bym chciała. W dużych korporacjach czasem są. Jednak w żadnej z poprzednich firm moich pracownic ich nie było. No ale pracowały w męskiej kancelarii lub innych firmach prowadzonych przez mężczyzn. Pamiętam, że gdy pożyczałam w pracy tampon od koleżanki, czułam się jak w najgłębszej konspiracji. Jakbym coś przemycała. To się powinno zmienić. Ale to jest pieśń przyszłości. Nie mamy takiego savoir-vivre’u dotyczącego menstruacji. Pracodawca, widząc pokładającą się na biurku pracownicę, może się zastanawiać, czy wypada zapytać ją, czy ma miesiączkę. Nie mamy ścieżki edukacyjnej dla młodego pokolenia, a wymagamy otwartości od dorosłych. Gdy byłam w piątej klasie, mieliśmy spotkanie z pielęgniarką na temat menstruacji. Chłopcy zostali z niego wyproszeni. Potem, gdy pierwsza dziewczynka w klasie dostała miesiączki, chłopcy wykradli jej z plecaka podpaski i poprzyklejali do ścian, a jeden z nich przykleił sobie podpaskę na czoło. Oczywiście to, co zrobili, było słabe, ale może zwyczajnie byli ciekawi, jak wygląda podpaska. Gdyby pielęgniarka dała ją im do obejrzenia, przestałaby być taka tajemnicza. Ta dziewczynka potem płakała, a nie musiało się to tak skończyć.
Na blogu poleca pani badania profilaktyczne. W biurze też o tym rozmawiacie?
– Nie darowałabym sobie, gdyby któraś z moich dziewczyn coś zaniedbała. Pytam je, kiedy się ostatnio badały. W 2020 roku miałam podejrzenie nowotworu szyjki macicy. Okazało się, że mam poważne zmiany przedrakowe, konieczna była operacja. I teraz regularnie robię sobie płynną cytologię, która jest dużo skuteczniejsza niż klasyczna. Namawiam dziewczyny do niej. Moje badania są wpisywane w firmowy kalendarz. Raz, żeby dziewczyny nie umawiały mi żadnych spotkań. Dwa, żeby je zachęcić do badań. Więc tam jest zapis: Marta – badanie piersi. Pytają mnie potem: – Gdzie robisz badania? I same się zapisują.
Nasza firma jest zaangażowana w profilaktykę raka piersi. Moja teściowa zmarła na raka. Pierwsza apaszka „Kobiecość" była hołdem dla niej. W październiku wypuszczamy jedną z apaszek w kolorze różowym i 100 proc. zysku z jej sprzedaży przeznaczamy na cele zdrowotne. Dwa lata temu na badania nad rakiem piersi, a w tym roku dla fundacji Spa for Cancer.
Macie apaszkę, na której kobiety układają się we wzór fucka. Dla kogo był ten fuck?
– Dla partii rządzącej. Powstała w odpowiedzi na ustawę antyaborcyjną. Uważam, że rolą mody jest również niesienie ważnego przekazu. Każda moja apaszka jest nośnikiem jakiejś idei.
A apaszka „Nazywaj ją, jak chcesz"?
– Na niej jest wzór cipki i ona jest o tym, że mamy problem z tym słowem. Mój młodszy syn podszedł do mnie kiedyś i zapytał: – Mamusiu, dlaczego nie masz siusiaka? – Jestem dziewczynką, odpowiedziałam. Zobacz, mam też piersi inne niż ty. – A co ty tam masz właściwie? I ja, postawiona w krzyżowym ogniu pytań, odpowiedziałam – uwaga – cytrynę! Byłam na siebie wściekła. Pomyślałam: tutaj niosę kaganek oświaty, wprowadzam urlop menstruacyjny, ale nagle mojemu dziecku mówię, że mam cytrynę? Zadałam pytanie na Instagramie: jak w twoim domu nazywano cipkę. I tam padały nazwy: skarbonka, pierożek, myszka i wszystkie owoce świata. To nas stawia w gorszej pozycji, bo facet mówi po prostu penis. I już. A my stosujemy szyfry.
Ale apaszki nie nazwałyście cipką?
– Bo bałyśmy się, że może to niebezpiecznie wpłynąć na wyniki wyszukiwania w wyszukiwarce internetowej. Pamiętajmy, że prowadzimy sprzedaż online.
Skąd u pani to ukierunkowanie na wspieranie kobiet?
– Pochodzę spod Mrągowa, z mazurskiej, popegeerowskiej wsi i widzę ogromne nierówności. Moja mama ma wielki potencjał, jest niesamowitą kobietą. Zaczynała jako szwaczka w zakładach Hanki Sawickiej na Mazurach, potem musiała się przebranżowić, pracowała jako pomoc stomatologiczna, technik radiolog, a w końcu w urzędzie gminy. I żeby tę pracę utrzymać, musiała zdać maturę. W wieku 40+. W tym samym dniu co ja. Mama jest szczęśliwą, otwartą kobietą, ale żyje w takim układzie, że tacie, który wraca z pracy, zakłada codziennie kapcie na nogi. I kiedy przyjechaliśmy z mężem i synkiem do rodziców, szepnęła mi: – Ty nie pozwalaj mu tak wszystkiego robić, bo cię zostawi. Twój tata nigdy ci pieluch nie zmieniał!
Jest też mnóstwo kobiet, które zostały wtłoczone w taki układ, że mężowie nie pozwalają im pracować. We mnie jest na to ogromna niezgoda.
Wracając jeszcze do tematu menstruacji: jest taki program „Cykl kariery" prowadzony przez fundację Dominiki Kulczyk, który wspiera pracodawców w tworzeniu przyjaznych miejsc pracy. Pierwsza edycja skupia się wokół tematu zdrowia menstruacyjnego. Jak zadbanie o zdrowie menstruacyjne w firmach mogłoby wpłynąć na relacje pracownik – pracodawca?
– Gdybym się zatrudniła w takiej firmie, czułabym się bardziej zaopiekowana. Poczułabym, że jestem akceptowana jako kobieta. W firmach, gdzie są szefowie z otwartymi głowami, to się wydarzy szybko. Ale w gminnych urzędach to może potrwać dłużej. Problemem nie jest niechęć, tylko brak świadomości. Myślę, że taka inicjatywa mogłaby wyjść od dołu, od kobiet. Mój tata jest wójtem w gminie na Mazurach i myślę, że gdybym do niego poszła i spytała: – Tata, czy w twoim urzędzie są podpaski?, to pewnie by powiedział: – No co ty. Ale teraz pomyślałam, że pogadam z nim o tym. Być może się zgodzi.