Mówimy: "Czujcie się jak u siebie w domu". Nie wiem jak dla was, ale dla mnie czuć się jak w domu to przede wszystkim nie być niczym skrępowanym
Pamiętam przede wszystkim zawstydzenie. Ten moment, kiedy koleżankę z klasy czy potem z uczelni musiałam odciągnąć na bok i szeptem poprosić o podpaskę czy tampon. Dziś jest z tym u mnie dużo lepiej, w dużej mierze dzięki temu, że wysiłkiem wielu pojedynczych kobiet i całych organizacji temat menstruacji przestaje powoli być tabu. Sporo czasu poświęciłam też na jego przerobienie w swojej głowie. Miałam taki czas kilka lat temu, że często pisałam, siedząc w uniwersyteckiej bibliotece. Wstęp z plecakiem był zabroniony, laptop, portfel, notatnik i inne niezbędne rzeczy należało przełożyć do całkowicie przezroczystej uczelnianej reklamówki. Przez kilka dni w miesiącu stawałam więc przed dylematem, czy zapasową podpaskę włożyć do siatki z całą resztą rzeczy, czy dyskretnie przy szafce w szatni wsunąć ją do tylnej kieszeni spodni. Długo wybierałam spodnie, ale z czasem zaczęłam wkładać ją do reklamówki i ćwiczyć się w nieprzejmowaniu się tym, co pomyśli przypadkowy student czy profesor, który tuż obok mnie też przekłada swoje notatki i komputer z plecaka do torby i właśnie, jeśli przypadkiem rzuci okiem w moją stronę, dowiaduje się, że mam okres. Nauczyłam się nie kulić w sobie, nie uciekać wzrokiem i nie robić nerwowych ruchów, ale szczerze? Dyskomfortu nie udało mi się pokonać. Mimo że w moim domu o menstruacji rozmawiało się otwarcie, że jestem feministką i osobą dość otwartą, wciąż raczej nie powiedziałabym koledze z pracy, że źle się czuję przez miesiączkę.
Te refleksje wróciły do mnie w ostatnich dniach, kiedy do Polski przybyły dwa miliony uchodźców z Ukrainy, z których większość to kobiety i dzieci, a wśród tych dzieci jest olbrzymia liczba nastolatek. Przyjmujemy ich w naszych domach i gościmy najlepiej, jak umiemy. Karmimy, ścielimy łóżka, zabawiamy dzieci, matki wciągamy do codziennych aktywności. Mówimy: "Czujcie się jak u siebie w domu". Nie wiem jak dla was, ale dla mnie czuć się jak w domu to przede wszystkim nie być niczym skrępowanym. Mało szykownym dresem, niedbałą fryzurą, pozą na kanapie, w jakiej nie usiadłoby się w biurze czy autobusie. Bycie gospodarzem nie jest łatwe, ale - zwłaszcza w obecnej sytuacji – bycie gościem jest o niebo trudniejsze. Przyjmowanie pomocy jest tym bardziej kłopotliwe, im mniej mamy, a ludzie, którzy są w naszych domach, nie przyjechali – jak to goście - z butelką wina czy kwiatami dla gospodarzy oraz słodkościami dla ich dzieci. Stanęli w naszych drzwiach w tym, co mają na sobie, ewentualnie z mniejszym lub większym tobołkiem. Ukrainki, które gościmy, nie tylko nie mają tu swoich ulubionych sukienek, wypielęgnowanych roślin doniczkowych z parapetów kijowskich i charkowskich domów czy perfum, ale często nie mają też ani grosza przy duszy, więc są na nas zdane całkowicie. A że prosić im na pewno trudno, musimy umieć przewidywać ich potrzeby. Jestem w stanie poczuć piekący wstyd, jaki odczuwa osoba, której zaczął się okres, a nie ma podpaski czy tamponu. Warto o tym pomyśleć w kontekście swoich gościń. Poproszenie o materiały higieniczne może być szalenie trudne, gdy chodzi o rozmowę z gospodynią, i niemożliwe, gdyby była konieczność rozmowy z gospodarzem. Żadna kobieta nie powinna musieć prosić o podpaskę obcego mężczyzny. Dlatego najlepszym rozwiązaniem wydaje mi się po prostu wyłożenie w toalecie wszystkiego, czego potrzebuje osoba z miesiączką. To z pewnością ułatwi Ukrainkom i tak trudny pobyt w naszych domach. Zwłaszcza tym bardzo młodym, które właśnie dołączyły do klas naszych dzieci. Wiem to dobrze, bo obawę przed plamą na spodniach też dobrze pamiętam ze swoich dziewczęcych lat. Ona również nie minęła do dziś.