Niektóre kobiety nigdy nie widziały swojej wulwy, nie przeżyły orgazmu ani nie wiedzą, gdzie mają mięśnie dna miednicy. Niejedna dała sobie wmówić, że ból miesiączkowy lub w trakcie współżycia to „taka pani uroda". Wiele kobiet milczy w samotności, bo myśli, że tylko one tak mają. To z myślą o nich powstała ta książka?
Ze współautorką książki Kamilą Raczyńską-Chomyn pracujemy z kobietami i dla kobiet od wielu lat. Kamę poznałam, kiedy przyszła do mnie jako pacjentka. Okazało się, że na co dzień zajmuje się treningiem dna miednicy, którego wtedy nikt inny w naszym kraju nie prowadził. Ja z kolei zajęłam się osteopatią ginekologiczną i ludzie też pukali się w głowę, że to jakieś wydumane widzimisię. Połączyła nas więc chęć pomocy kobietom i droga trochę pod prąd.
Wspólnie utworzyłyśmy grupy wsparcia dla kobiet. I zaczęłyśmy wsłuchiwać się w te kobiece problemy. To, co usłyszałyśmy, tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że droga przed nami jest bardzo długa. Bo nawet te kobiety, które wiedziały, że powinny pracować nad ciałem, zapominały o tym, jak ważne jest jego połączenie z psyche. A braki wiedzy o własnym ciele pojawiały się już na bardzo podstawowym poziomie. Miałam kiedyś pacjentkę, której pokazałam model dna miednicy. Mówię: „Tu masz wejście do pochwy, to jest cewka moczowa, wyżej masz łechtaczkę…". Na co pacjentka: „O kurczę, a ja myślałam, że to w ogóle jest w zupełnie innym miejscu, że tam, gdzie jest odbyt, to jest cewka!".
Wiedza kuleje, bo nikt nas tak naprawdę nie edukuje. Nie ma porządnych zajęć w szkole, w domu ciągle pokutuje przeświadczenie, że rozmowa o ciele to tabu.
Dlatego chcemy, aby nasza książka dotarła jak najszerzej. Choć myślę, że ta pokoleniowa zmiana już idzie. Ze mną też rodzice o seksualności nie rozmawiali, ale moje dzieci wiedzą już, co to jest cipka, co to jest siusiak. Często jeździmy na plażę naturystów, bo dla mnie ciało jest do kochania i traktowania go normalnie, każdej jego części. Fajnie by było, gdybyśmy zaczęli szczerze i bez skrępowania rozmawiać na ten temat. Choć czasy przyszły ekstremalnie trudne i wiem, że kilka tematów poruszonych w naszej książce może przez niektórych zostać odebrane jako kontrowersyjne.
Ale nie boicie się ich poruszać. We wstępie do rozdziału o terminacji ciąży piszecie: „Uważamy, że rozmowa o kobiecym zdrowiu intymnym i reprodukcyjnym jest niepełna, jeśli nie mówi się uczciwie i szczerze o aborcji".
Bardzo nam zależało, aby ten rozdział był napisany bez odwoływania się do skrajnych emocji. I myślę, że Kamili się to udało. Nie nam przecież osądzać kobiece decyzje, ja nigdy swoich pacjentek nie oceniam, bo tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. I naprawdę, mówienie „zawsze" i „nigdy" w ogóle nie działa. Też kiedyś myślałam, że coś „nigdy" lub „zawsze", a potem życie to szybko weryfikowało. Życie uczy pokory, jeśli chcesz zrozumieć przychodzące do ciebie lekcje.
Chciałabym, aby w moim gabinecie pacjentki o terminacji ciąży mówiły całkowicie swobodnie, i fajnie by było, żeby coraz więcej lekarzy i lekarek również wyzbyło się oceniającego podejścia.
Piszecie też o kobiecości i seksualności osób po chemio- i radioterapii. Burzycie mit, że kobieta po leczeniu onkologicznym, często usunięciu narządów, nie jest już w pełni sobą. Podkreślacie, że wciąż ma prawo cieszyć się życiem w każdym jego aspekcie, że nie musi stać z boku.
Rozmawiamy z psychoonkolożką, która sama przez to przeszła. Uparłyśmy się, żeby ten wywiad powstał, bo tej tematyki też nikt jakoś nie chce w naszym kraju poruszać. Nikt się nie zastanawia nad tym, jak pacjentki czują się po leczeniu. One naprawdę są odsuwane na boczny tor, żyją w poczuciu, że nic ich już w życiu więcej nie czeka. A przecież po leczeniu onkologicznym nadal mamy seksualność, nadal mamy swoje potrzeby.
Nikt nie pamięta też o zabezpieczeniu płodności tych kobiet. Naprawdę promil promila lekarzy mówi swoim pacjentkom o onkofertility (onkopłodność), a ten temat powinien pojawić się już podczas pierwszej wizyty! Pacjentki muszą wiedzieć, że mogą zamrozić swoje komórki jajowe.
To holistyczne podejście do kobiety, o którym wspomniałaś wyżej, czyli połączenie ciała z umysłem, to jedno z głównych założeń waszej książki. Stąd też wasz dwugłos – twoje rozdziały dotyczą kwestii medycznych, Kamili mówią o emocjach i psychice. Tymczasem wciąż dla wielu lekarzy kobieta składa się tylko z ciała.
Tych dwóch aspektów nie da się po prostu traktować oddzielnie. To, jak żyjemy, co jemy, jak przyjmujemy stres – to wszystko ma wpływ na funkcjonowanie organizmu. Zawsze mówię swoim pacjentkom, że życie nie jest stresujące, ono jest stresujące na tyle, na ile je takim bierzemy. Są więc kobiety, które będą cierpiały na więcej dolegliwości, bo bardziej się przejmują i to wszystko wrzucają w ciało. A będą i takie, których psyche działa super, i problem wtedy będzie miał faktycznie źródło stricte medyczne.
Dwugłos wziął się więc z tego, że same na co dzień tak z pacjentkami pracujemy.
Często słyszycie w gabinecie, że „przecież musi boleć"?
Tak, kobiety ciągle zderzają się z mitem, że „boli, bo taka nasza uroda". Zawsze wtedy im mówię: „Jeśli tak ci mówi twój lekarz, to zmień lekarza".
Pamiętam jedną z kursantek, która przyszła do mnie po porodzie, który przebiegł z nacięciem krocza, i którą lekarz prowadzący próbował przekonać, że nie ma sensu chodzić z tą blizną na fizjoterapię czy do osteopatki, bo przecież to „samo minie". Ciekawa jestem, co taki pan by powiedział, gdyby to jemu rozcięto obszar między odbytem a kroczem. Że jak boli, to przejdzie?
Wspaniały ginekolog Tomek Songin, z którym rozmawiamy w książce o bolesnych miesiączkach i bolesnym współżyciu, też to podkreśla: ból nie oznacza normy. Chciałabym, żeby po lekturze naszej książki kobieta w gabinecie lekarskim miała tego świadomość.
O ból pytamy często siebie i lekarzy. Odpowiedzi na pytania: „Czy posikałaś się kiedyś ze śmiechu?" albo „Czy potrafisz sikać?", mało która z nas chyba szukała.
Bo to wciąż tematy wstydliwe. A tymczasem problem wysiłkowego nietrzymania moczu dotyczy co trzeciej kobiety i wprawdzie zaczynamy więcej o tym mówić, ale wciąż poruszamy się w przestrzeni tabu. A to tak jak z tym bólem, który wcale nie musi trwać. Jeśli kichnę i popuszczę, to nie mogę przyjąć tego za fizjologiczną normę. I dobrze by było od razu zacząć nad tym pracować, bo potem będzie jeszcze gorzej.
Na szczęście dr Jacek Kociszewski, uroginekolog, z którym wspólnie odpowiadamy na te dwa pytania, potrafi mówić o tym problemie w niezwykle lekki i przystępny sposób, całkowicie zrozumiały nie tylko dla fizjoterapeutek czy osteopatek.
A osteopatię wciąż się traktuje jako metodę niekonwencjonalną?
W Polsce, by zostać osteopatą, należy ukończyć studia medyczne – lekarskie lub położnicze – bądź fizjoterapię. Osteopatia bazuje na anatomii i fizjologii. To nie są jakieś czary-mary.
W codziennej pracy mówimy o połączeniach, które dla wielu są nieoczywiste, ale mamy ku temu naukowe podstawy. Żeby pracować nad dnem miednicy, czasem muszę najpierw zająć się podstawą czaszki, by terapia przyniosła skutek. Takie po prostu mamy połączenia anatomiczne.
Może jeszcze nie wszyscy rozumieją do końca, czym się na co dzień zajmuję, ale na szczęście jest coraz więcej lekarzy, którzy potrafią już spojrzeć na pacjentki holistycznie i kiedy widzą taką potrzebę, kierują je do mnie na terapię. Trochę działa tutaj zasada niewiernego Tomasza. Gdy słyszą, że kobieta bardzo cierpiała, a po wizytach u mnie ten ból minął, to zaczynają wierzyć w to, że osteopatia jednak działa.
Ja jednak włożę kij w mrowisko i będę się upierać, że lekarze wciąż patrzą na nas pod kątem jedynie swoich specjalności. Kiedy mamy problem z płodnością, to dostajemy hormony. Który z lekarzy skieruje nas chociażby na ćwiczenia z oddechu?
Musimy w końcu nauczyć się patrzeć na swoje ciała globalnie. Płodność to nie tylko miednica, macica i jajniki. Owszem, macica musi przyjąć zarodek, a jajnik wyprodukować komórkę jajową, ale te wszystkie narządy muszą być w dobrej kondycji, żeby w ogóle do tego doszło. I to nie tylko w tym konkretnym miejscu. Musimy pamiętać też o tym, co się dzieje na linii podwzgórze – przysadka – jajnik. Zatem OK, podejdźmy do pacjentki od medycznej strony, sprawdźmy odpowiednie hormony, zróbmy rozszerzoną diagnostykę, jeśli jest taka potrzeba, ale również zwróćmy uwagę na to, jak pacjentka funkcjonuje. Może warto jej zasugerować, że wyciszenie układu współczulnego i przejście na przywspółczulny przyniesie jej zdecydowanie więcej korzyści. Warto wspomnieć o oddechu – tak wielu przedmiotów uczymy się w szkole, ale nikt nas nie uczy, jak oddychać… Bo jeśli nie mamy świadomości swobodnego oddechu, to chodzimy w ciągłym napięciu, brzuch jest jak skała. Nie ma dobrego drenażu, więc narządy są gorzej odżywione, a co za tym idzie, słabiej funkcjonują.
To gdzie szukać pomocy? Poza Warszawą istnieją już ośrodki podobne do waszego?
Przyjeżdżają do mnie pacjentki z całej Polski, ale na szczęście mogę je odesłać bliżej ich miejsca zamieszkania, bo specjalistów znaleźć można już w zasadzie w każdym większym mieście w kraju. My, specjalistki, znamy się, jeździmy na wspólne szkolenia, więc wiem, kogo polecić w Krakowie czy w Suwałkach.
A możemy ćwiczyć np. mięśnie dna miednicy same?
Ważne jest właściwe zdiagnozowanie problemu. Zdarzają się pacjentki, które myślą, że ćwiczą, a w zasadzie nic nie ćwiczą, bo na przykład głowa zupełnie nie ma połączenia z dołem. Nie rozumieją, jak mają zaktywizować mięśnie dna miednicy.
Teraz jest trend, aby się wszędzie wzmacniać, więc wzmacniamy się często bez wcześniejszej weryfikacji, czy nam to przypadkiem nie zaszkodzi. Ogromną popularność zyskały np. kulki gejszy, za którymi niespecjalnie przepadam.
Co jest nie tak z tymi kulkami?
One zazwyczaj mają odpowiednią gramaturę, są więc ciężkie. Zatem jeśli zaaplikujemy je sobie dopochwowo i zaczniemy z nimi chodzić, to nie sprawdziwszy wcześniej, jak pracują nasze mięśnie, możemy zrobić sobie krzywdę. Bo co robisz, kiedy wkładasz kulkę do pochwy, a ona jest ciężka? Zaciskasz mięśnie. I chodzisz w podniesionym napięciu przez cały czas, a to może powodować dolegliwości bólowe, zastoje czy dyspareunię (bolesne współżycie). Możemy więc ich używać, ale w odpowiedni sposób. Może najpierw zróbmy sobie trening na leżąco, żebyśmy poczuły, na czym i jak się zaciskają. Najlepszym rozwiązaniem byłoby udanie się wcześniej do specjalistki/specjalisty zajmującej/zajmującego się uroginekologią, by się dowiedzieć, jaki trening jest dla danej osoby zalecany.
Praca ze sprzętami jest super – np. właśnie w przypadku pacjentek z dyspareunią – tylko wszystko musi być dobrze dobrane indywidualnie dla pacjentki.
Zaczęłam tę rozmowę pytaniem, dla kogo jest „Ona". A w zasadzie powinnam od razu powiedzieć, że dla wszystkich. To chyba pierwsza pozycja o takiej tematyce na polskim rynku, która jest tak inkluzywna.
Bardzo nam zależało, aby każda osoba czytająca naszą książkę czuła, że to pozycja dla niej. Żeby miała pełny komfort bez względu na to, czy ma macicę czy nie, jak się identyfikuje i gdzie się na szerokim spektrum umieszcza. „Ona" jest także dla was.
Ewelina Tyszko-Bury – osteopatka. Dzięki swojej pracy nauczyła się słuchać kobiecego ciała. Od dziewięciu lat zgłębia tajniki pracy z pacjentkami z problemami ginekologicznymi
Ewelina Tyszko-Bury, Kamila Raczyńska-Chomyn
„Ona", wyd. Znak Jednymsłowem
Autorka: Magdalena Keler
Ilustracja: Marta Frej
Tekst opublikowany w „Wysokich Obcasach" „Gazety Wyborczej" 19 lutego 2022 r.