Agnieszka Urazińska: Umiemy rozmawiać z dziećmi?
Prof. dr hab. Kinga Kuszak: To dziwne, ale często mówimy do maluchów, gaworzymy z nimi, opowiadamy im świat, pokazujemy. A kiedy trochę podrosną, wydaje nam się, że rozmowa nie jest już taka ważna.
Zapytałam moich studentów, jak wspominają rozmowy z dorosłymi, kiedy byli dziećmi. Co z nich wynieśli, czego im zabrakło. To studenci pedagogiki. Bardzo poważnie podeszli do sprawy.
Co sobie przypomnieli?
Powtarzał się ważny wniosek – że często dorośli nakładają swoją wizję świata na potrzeby i oczekiwania dziecka. A one są przecież zupełnie inne. Wszyscy czekamy na wakacje i cieszymy się na wspólny wyjazd nad morze. Dla dorosłego to jest jeden z wielu wyjazdów – wie, jak się do niego przygotować, czego oczekiwać, jak wygląda morze. Dla dziecka, które będzie tam pierwszy raz, to fascynująca niewiadoma, a później wielkie odkrycie. Dlatego rozmowy przed wyjazdem mogą by pełne pytań: jak tam będzie? co będziemy robili? dlaczego akurat to, a nie co innego? jak tam dojedziemy? Jeśli jedziemy pociągiem, a nie – jak zwykle – samochodem, to może wywołać kolejną lawinę pytań, i przed podróżą i w trakcie.
Na które dorosły powinien cierpliwie odpowiadać.
Dzięki temu, że słuchamy i odpowiadamy, poznajemy dziecko przez tę rozmowę. To bardzo cenne doświadczenie. Dziecko jest wymagającym rozmówcą. Moi studenci zwrócili uwagę, że dzięki rozmowie z dzieckiem dorosły uczy się pokory.
W bardzo znanym fragmencie „Małego Księcia” Mały Książę prosi pilota: „Narysuj mi baranka”. Pilot umie narysować węża, ale Mały Książę nie chce węża. Jeden baranek mu się nie podoba, bo wygląda na chorego, drugi na za starego. Dzięki odkrywaniu nowych potrzeb dziecka pilot dochodzi do tego, czego ono oczekuje. Rysuje skrzynkę. „Baranek, którego chciałeś mieć, jest w środku.” – mówi. A Mały Książę się rozpromienia. Właśnie o to mu chodziło. „Jak myślisz, czy baranek potrzebuje dużo trawy?” – pyta dalej. Perspektywa dziecka to zupełnie inna perspektywa, niż dorosłego. Możemy ją poznać tylko wtedy, kiedy rozmawiamy.
I to bardzo uważnie.
Czasem dziecku trudno odpowiadać na nasze pytania, ale to, co je interesuje, widać w tym, o co pyta. Mały Książę zasypuje pilota pytaniami. „Co to za przedmiot?” – pyta o samolot. „Spadłeś z nieba?”. Kiedy pilot potwierdza, Mały Książę, wbrew oczekiwaniom dorosłego, reaguje śmiechem. Dla niego to bardzo zabawne. Dziecko reaguje w sposób naturalny i spontaniczny. Często zaskakuje. Te spontaniczne reakcje uczą dorosłego takiego mówienia, aby dziecko mogło uporządkować swój świat.
I pokazują, że to, co dla nas oczywiste, dla dziecka wcale nie musi takie być. Często wydaje nam się, że wiemy wszystko. Jak pilotowi, który po namalowaniu baranka w skrzynce proponuje Małemu Księciu, że da mu linkę i palik, żeby mógł przywiązać baranka. Mały Książę jest urażony propozycją. Pilot, który ma przecież bagaż życiowych doświadczeń, przekonuje, że baranek może gdzieś sobie pójść i zginąć. „Idąc prosto przed siebie nie można zajść daleko” – odpowiada Mały Książę. To przykład, z jakim zdumieniem dorosły odkrywa perspektywę dziecka. A może nawet może się czegoś nauczyć.
Jeśli będzie umiał słuchać.
I jeśli będzie traktował dziecko jak partnera do rozmowy. Moi studenci wspominali, że często słyszeli „idź do swojego pokoju, to rozmowy dorosłych”, albo to słynne: „dzieci i ryby głosu nie mają”. To wcale nie wynika ze złej woli. Wśród współczesnych mitów mit szczęśliwego dzieciństwa jest szczególnie popularny. Żyjemy w przekonaniu, że mały człowiek powinien żyć w swoim świecie, wypełnionym tylko miłymi doświadczeniami. Dążenie do zapewnienia mu szczęścia urasta do rangi rzeczy najważniejszej. A to wywodzi się z przekonania, że dziecko to jednostka niekompletna, która wraz z wiekiem rozwija się, aby stać się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa. Wtedy będzie gotowe zmierzyć się z problemami. A póki co, trzeba je za wszelką cenę chronić.
A nie trzeba?
Moi studenci mówili wprost, jak bardzo żal im, że w ważnych i trudnych tematach byli, jako dzieci, pomijani. „Nikt ze mną nie rozmawiał o śmierci dziadka”, „Rodzice nie rozmawiali ze mną o rozwodzie”. Wymieniali, że te tematy tabu to choroba, śmierć, rozstanie, odchodzenie, kłopoty finansowe.
Bo to tematy trudne.
Jeśli dziecko w rzeczowej rozmowie nie uzyska odpowiedzi na nurtujące je pytania, będzie samo szukało, a dziecięca wyobraźnia zostanie uruchomiona niekoniecznie w dobrym kierunku. Najgorsze, co można zrobić, to zbywać niepokój dziecka – uważać inne sprawy za ważniejsze, niż to, co się z nim dzieje. W „Dzieciach z Bullerbyn” Ollemu rusza się ząb. Zajmuje się nim na lekcji, a nauczycielka, której to oczywiście w prowadzeniu zajęć przeszkadza, upomina chłopca, że teraz trzeba zająć się lekcjami, a ząb niech wyrwie w domu, to jutro wszyscy będą oglądać dziurkę.
Źle mówi?
Mówi jak dorosły. Nie chce tracić czasu. Ale zostawia go samego z problemem i jeszcze stawia oczekiwania. Olle wraca więc do domu z wielkim problemem. Inne dzieci próbują mu pomóc, proponując drastyczne rozwiązania, z przywiązywaniem zęba nitką do płotu i machaniem przed nosem rozżarzonym węglem. To wzmacnia uczucie strachu, chłopca boli brzuch i bardzo się martwi.
Ale wszystko kończy się dobrze.
Jak to u Astrid Lindgren. Ale pomyślmy sobie – my, dorośli, też czasem znajdujemy się w sytuacji trudnej, gdzie dużo jest niewiadomych. I bardzo źle to znosimy. Przed planowym zabiegiem chirurgicznym wolimy wiedzieć, jak będzie wyglądał. To nam daje poczucie komfortu, nawet jeśli wiemy, że nie będzie łatwo. Ciekawość jednych łatwiej zaspokoić, inni będą szukali szczegółów w internecie i dopytywali.
Z dziećmi jest podobnie?
Tak. Nie musimy od razu zasypywać ich drastycznymi, w naszym mniemaniu, szczegółami trudnej sprawy. Jeśli przestają pytać, to oznacza, że już im informacji wystarczy. Jeśli na przykład rodzice się rozwodzą i mówią dziecku: „nie będziemy już razem mieszkać, ale nadal cię kochamy i będziemy się tobą opiekować”, to jedno dziecko zada kilka kontrolnych pytań, a inne będzie chciało poznać każdy szczegół – czy będzie miało dwa łóżka, dwie piżamki, co z wakacjami, kto będzie czytał przed snem, kto odbierał ze szkoły.
I nie chce usłyszeć: „idź do pokoju, to sprawy dorosłych”.
Nikt by nie chciał. Bo odsunięcie sprawia, że czujemy się bezradni. Nie omijajmy tematów tabu. Dziecko – jak każdy z nas – chce wiedzieć, co się wokół niego dzieje. Moi studenci zwracali uwagę, że aby dziecko chciało się otworzyć, ważne jest, abyśmy tak z nim rozmawiali, jakbyśmy chcieli sami, aby z nami rozmawiano.
Czyli niekoniecznie „co tam w szkole?”, „zjadłeś kanapkę?”.
To za mało. Najlepiej zachęcić do rozmowy, opowiadając także o sobie, dostosowując oczywiście przekaz do wieku rozmówcy. Jeśli mówię o swoich radościach, o trudnościach, o sposobach, w jaki sobie z nimi radzę, to zachęcam, żeby dziecko podzieliło się swoimi odczuciami. Wyjaśniam swój nastrój i niepokoje. Wtedy obie strony mają poczucie budowania więzi. Mamy uczucie oswojenia.
Jak to z „Małego Księcia?”
Lis pięknie to Małemu Księciu wytłumaczył: „Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie”.
Na to trzeba czasu i cierpliwości. A my, dorośli, wciąż w biegu.
Kiedy się zadaje pytanie „co dla ciebie jest najważniejsze?”, dorośli najczęściej odpowiadają, że rodzina, że dzieci. Ale najwięcej czasu poświęcają pracy i pogoni za tym, czego za najważniejsze nie uważają. Najtrudniej zabiegać o to, co jest nam dane. Bo wydaje nam się, że będzie na zawsze. A to nieprawda. Jeżeli nie będziemy dziecka poznawać i się wzajemnie oswajać, to po latach nie będzie już z kim rozmawiać. Ta codzienna rozmowa to czasem trud. Ale rozmowa z dzieckiem, tym najważniejszym człowiekiem w moim życiu, musi być! To może być kilka chwil przed zaśnięciem. Albo w drodze powrotnej ze szkoły. Dobrym czasem na rozmowę jest wspólny posiłek, jeśli rodzina tak się spotyka. Mniej ważne gdzie i kiedy. Bardziej, żeby dziecko widziało w dorosłym gotowość do rozmowy i czuło się w tej komunikacji ważne.
My z synem – który jest już dorosły – mieliśmy specjalny kod. On mówił „mamo, pojeździmy samochodem”. A ja wiedziałam, że on potrzebuje rozmowy.
I jechaliście?
Czasem to było późnym wieczorem. Zdarzyło mi się prowadzić w piżamie. Ile ja ważnych rzeczy w tym samochodzie usłyszałam!
A czasem korci, żeby rozmowę przełożyć na lepszy moment.
Bo jestem zmęczona, bo jutro będzie więcej czasu, bo przecież zdążymy się nagadać. Nie. Nie zdążymy. Dziecko jest tu i teraz ma problem. Nie wiemy, co nam przyniesie kolejny dzień. Kto w grudniu był w stanie przewidzieć, że w kwietniu będziemy uwiezieni w czterech ścianach i że dopadnie nas pandemia? W życiu nie ma nic stałego. Dlatego tak bardzo trzeba dbać o to, co się ma.
Studenci naprawdę zapamiętali, w jaki sposób dorośli z nimi rozmawiali?
Oczywiście. I widzą, jak wpłynęło to na ich przyszłe życie. Jedna ze studentek mówiła, jak nieważna czuła się, gdy słyszała, że ma się nie wtrącać w sprawy dorosłych. Ktoś słyszał „nie odzywaj się niepytany”, ktoś inny „nie popisuj się”. Pamiętają, jak źle się z tym czuli.
Jeżeli my podobnie spojrzymy na dziecko w sobie, możemy uchronić się przed popełnieniem błędów, jakie robili dorośli w kontakcie z nami. Możemy unikać słów, które podcinają skrzydła.
Z prof. Kingą Kuszak rozmawia Agnieszka Urazińska
- Prof. dr hab. Kinga Kuszak - kierownik pracowni edukacyjnych badań nad językiem i komunikacją dziecka na Uniwersytecie Adama Mickiewicza.
Wywiad ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 30 maja 2020 r.