Druga w nocy, nastolatka pisze mi na Messengerze, że jej koleżanka żegna się ze znajomymi. Udało nam się ją uratować

Agnieszka Jucewicz: Pod koniec listopada w Rzeszowskiem 13-letnia dziewczynka popełniła samobójstwo w swoim pokoju, w trakcie lekcji zdalnych. Dobra uczennica, miła koleżanka, wydawałoby się bez większych problemów. Za ścianą byli jej rodzice. Spodziewa się pan, że takich sytuacji będzie więcej?

Tomasz Bilicki: Nie prowadzę badań w tym kierunku, więc mogę mówić wyłącznie na podstawie swoich doświadczeń, i powiem tak – nie jestem zaskoczony. Natomiast wierzę, że niektórzy mogą być, ponieważ wciąż istnieje dużo stereotypów zarówno na temat zaburzeń psychicznych, jak i samobójstw. Wielu osobom wydaje się, że nastolatek doświadczający trudności to ktoś, kto chodzi cały czas przygnębiony, unika kontaktu wzrokowego, zasłania oczy grzywką i tak dalej. Tylko że to totalna nieprawda!

Niedawno dzwoniłem do szkoły jednego z moich pacjentów, który ma w tej chwili silną eskalację objawów, żeby porozmawiać o tym z psychologiem szkolnym. Dziesięć minut musiałem go przekonywać, że na pewno chodzi o tego ucznia. Ponieważ ten ciężko chory na depresję 17-latek, po trzech zamachach samobójczych, w szkole znany jest z dowcipu, uśmiechu, aktywności. Przed innymi udaje silnego.

Wielu moich pacjentów jest teraz w znacznie gorszym stanie niż przed marcem zeszłego roku. Więcej osób się samookalecza, myśli o śmierci albo ją planuje. Ale są i tacy, którzy zgłaszają poprawę komfortu. Zwykle to nastolatkowie, którzy są silnie introwertyczni albo mają tak zwane fobie – społeczne czy szkolne. W zdalnym nauczaniu lepiej się odnajdują.

Pracuje pan nie tylko jako terapeuta, ale również jako nauczyciel WOS-u w jednej z łódzkich podstawówek. Co z tymi, którzy wcześniej nie mieli problemów natury psychicznej?

– Ostatnio spotkałem się z moimi uczniami na żywo podczas zbiórki darów bożonarodzeniowych, którą co roku organizujemy w szkole. Zauważyłem dwie rzeczy. Po pierwsze, prawie wszyscy mówili: „W życiu bym nie uwierzył/nie uwierzyła, że kiedyś to powiem, ale ja chcę do szkoły!”. Po drugie, wiele osób, które wcześniej nie doświadczały trudności, teraz je przeżywa. Mówili na przykład: „Uświadomiłem sobie niedawno, że wszyscy kiedyś umrzemy, że moi rodzice kiedyś umrą. I teraz ciągle o tym myślę, co będzie, jak ich zabraknie”.

Ile oni mają lat?

– 13, 14. To są ósmoklasiści. My, dorośli, nie zdajemy sobie sprawy, jak dużo mówimy teraz o śmierci, o zagrożeniu. Dzieci mają dużo czasu na myślenie o tym. Czasu, który jest przytłaczający, bo spędzany w izolacji. Jednocześnie jest to czas nasilonych konfliktów w domu. Do tej pory nie było to tak odczuwalne, bo rodzice widzieli się z dziećmi pięć godzin dziennie, z czego godzinę się kłócili. Teraz widzą się 24 godziny, z czego kłócą się przez 15. I nawet w zdrowych, dobrze funkcjonujących rodzinach pojawiają się problemy.

Kontaktuje się pan z psychologami i pedagogami szkolnymi w sprawie pacjentów albo osób, które zgłosiły się do telefonu zaufania, pod którym pan dyżuruje. Jak teraz wygląda w szkole pomoc psychologiczna?

– To zależy od placówki. Są szkoły, w których ta pomoc ogranicza się do: „Potrzebujesz kontaktu z psychologiem? Wyślij maila”, co niczego nie rozwiązuje. Ale są i szkoły, gdzie psycholog jest dostępny na bieżąco pod telefonem, na Messengerze, na Teamsach. I jest w regularnym kontakcie z wychowawcą.

Ostatnio miałem taki przypadek. Niedziela, druga w nocy, skończyłem właśnie dyżur w telefonie zaufania, kiedy nagle na Messengerze dostałem wiadomość od nastolatki, która napisała, że jej koleżanka żegna się ze znajomymi. Takie pożegnania w stylu „pamiętaj, zawsze cię lubiłam, przepraszam, że zrobię coś głupiego” są dość często wstępem do zamachu samobójczego. Ponieważ kojarzę tę nastolatkę i wiem, do której chodzi szkoły, natychmiast zadzwoniłem do tamtejszej pani psycholog. A ona nie dość, że odebrała telefon, to od razu znalazła numer do rodzica tej dziewczynki i przeprowadziła fenomenalną interwencję, która pozwoliła zabezpieczyć jej życie i zdrowie. Z tego, co wiem, była potem w stałym kontakcie z tą rodziną i zasugerowała zgłoszenie się z córką do szpitala psychiatrycznego, bo sytuacja ulegała pogorszeniu. Także są też i tacy psycholodzy.

Natomiast praktycznie nie mówi się o tym, że bardzo dużo wsparcia kryzysowego odbywa się w relacjach rówieśniczych. Szczególnie teraz, w pandemii.

W swoim życiu poznałem pewnie kilkuset nastolatków, którzy zamachnęli się na swoje życie, i właściwie sto procent z nich powiedziało o swoich zamiarach jakiemuś rówieśnikowi, a mało kto powiedział o tym dorosłemu.

Tylko co nastolatek ma z tą wiedzą zrobić?

– No właśnie. Niedaleko mojego miasta jest szkoła ponadpodstawowa, gdzie kilkanaście miesięcy temu uczeń popełnił samobójstwo. Przygotowania do niego pokazywał najbliższym przyjaciołom na Snapchacie. Nauczyciele, rodzice mieli potem ogromne pretensje do nich, że nikt nic z tym nie zrobił, nie powiedział nikomu. A ja spytam: a kto tych młodych ludzi uczy, co mają zrobić w takiej sytuacji? My, dorośli, mamy kłopot, jak się zachować, a co dopiero oni.

W relacjach rówieśniczych pojawia się konflikt lojalności. Powiedzieć dorosłym to znaczy zdradzić, nadużyć zaufania.

– W przypadku zagrożenia życia i zdrowia nawet psychoterapeutę przestaje obowiązywać tajemnica. Ale nastolatki tego nie wiedzą. Dlatego razem z Ogólnopolskim Stowarzyszeniem Kadry Kierowniczej Oświaty wydaliśmy niedawno broszurę pod tytułem „Rówieśnicza interwencja kryzysowa” (jest dostępna na stronie OSKKO) – to konspekty trzech godzin wychowawczych poświęconych temu, co należy zrobić w takiej sytuacji, gdzie są granice lojalności właśnie.

Nastolatki nie zdają sobie sprawy, że jeśli naprawdę chcą pomóc koledze czy koleżance, muszą o tym powiedzieć dorosłemu. I nie chodzi tylko o planowanie śmierci, ale także o przemoc fizyczną, psychiczną, molestowanie.

Znam ludzi, którzy latami byli krzywdzeni przez bliskich, a ich koledzy, koleżanki, wiedząc o tym, w dobrej wierze, pomagali im to ukryć. Ponieważ nie wiedzieli, że mogą pomóc inaczej.

Takiego dorosłego, któremu można zaufać, też trzeba umieć znaleźć. To nie musi być przecież rodzic. To może być zaufany nauczyciel, psycholog szkolny, ale też numer 112 czy telefon zaufania, gdzie można anonimowo zgłaszać takie sprawy.

Dosłownie kilka dni temu miałem przyjemność wręczać nagrodę trójce piętnastolatków, którzy poruszyli niebo i ziemię, żeby uratować koleżankę. Zadzwonili na nasz telefon zaufania, na policję, do ośrodka pomocy społecznej. Odnaleźli nawet telefon komórkowy do wychowawcy tej dziewczyny. Zrobili to wszystko sami.

Jak reagują na taką interwencję osoby, których ona dotyczy?

– Bardzo często na początku mają pretensję. Czują żal. Mają poczucie, że już nigdy nie zaufają tej przyjaciółce czy przyjacielowi, że już w ogóle nikomu nie zaufają. Ale po jakimś czasie zwykle słyszę: „Wiem, że to musiała być dla niej trudna decyzja, że zrobiła to dla mnie. Ona jedyna/on jedyny tak naprawdę chciał mi pomóc”. Często te osoby potem wracają do przyjaźni, są wdzięczne, że przyjaciele nie zachowali tej informacji dla siebie.

Marzę o tym, żeby każde dziecko mogło przejść przez taką godzinę wychowawczą, dostało tę podstawową wiedzę na temat interwencji kryzysowej. Bo my, dorośli, nie jesteśmy w stanie wejść w środowisko młodych ludzi tak mocno i tak głęboko jak ich rówieśnicy.

Czym tak naprawdę jest interwencja kryzysowa?

– Żeby było jasne, nie chciałbym z młodych ludzi robić niepełnoletnich psychologów czy interwentów kryzysowych. Nie chodzi o to, żeby teraz chodzili w kamizelkach z napisem „Masz problem? Przyjdź do mnie”. Bo oni nie są profesjonalistami, ale i tak już siłą rzeczy świadczą taki rodzaj wsparcia najbliższym, więc chciałbym, żeby potrafili robić to lepiej, bardziej efektywnie.

Interwencja kryzysowa to pierwsza pomoc psychologiczna w sytuacji kryzysu. Z definicji bardzo przypomina pierwszą pomoc przedmedyczną. I tak jak pierwszej pomocy przedmedycznej nie udzielają ratownicy medyczni czy lekarze, tak samo interwencji kryzysowej nie prowadzą psycholodzy czy psychoterapeuci, tylko w zasadzie my wszyscy.

Różnica polega na tym, że pierwszej pomocy medycznej uczy się w szkole.

– Właśnie! Niemal każdy zna podstawowe zasady resuscytacji, pierwszej pomocy po wypadku. Dzieci uczą się tego chociażby na edukacji dla bezpieczeństwa, ale podstawowego wsparcia psychologicznego nie uczy nikt. Nastolatki nie wiedzą, jak się zachować, kiedy koleżanka czy kolega powie: „Zerwałam z chłopakiem, mam dość”. A tym bardziej jak mają się zachować w sytuacji bardzo poważnej, jaką jest zagrożenie zdrowia czy życia. Jest tu jakaś olbrzymia luka w systemie. Takie podstawowe umiejętności bardzo by nam również pomogły w relacjach rodzinnych, przyjacielskich, partnerskich. Wszystkim byłoby lepiej, gdybyśmy wiedzieli, czym jest kryzys, jak wygląda, jakie rzeczy się mówi w kryzysie, a jakich nie, bo to nie pomaga, a nawet szkodzi.

Na przykład „weź się w garść”?

– Wciąż bardzo często to mówimy. A także: „Inni mają gorzej”, „Nie bądź taki mięczak”, „Takie jest życie”, „Co ty taki delikatny jesteś?”, „Bóg tak chciał”.

Często nie rozumiemy, że kryzys nie jest wydarzeniem czy sytuacją, tylko indywidualną, niepowtarzalną, subiektywną reakcją na jakieś wydarzenie lub sytuację. I każdy z nas może reagować różnie.

Niektóre osoby po rozstaniu mają przez tydzień trochę obniżony nastrój, a potem mówią: „Dobra, lepiej teraz niż później”. A inne pogrążają się w głębokim kryzysie. Powiedzenie takiej osobie: „Inni mają gorzej”, odbiera jej prawo do przeżywania tego, co przeżywa, wzbudza jeszcze większe poczucie winy, powoduje jeszcze większy spadek nastroju, a czasem i chęć do odebrania sobie życia. Wielu młodych ludzi po takich czynach jak samookaleczanie się czy próba samobójcza mówi mi, że po rozmowie z rodzicami czy nauczycielami jedyne, na co mają ochotę, to okaleczyć się czy zamachnąć się na swoje życie raz jeszcze. Tak bardzo czują się niezrozumiani. Mają poczucie, że dorośli bagatelizują ich problemy, stawiają im jakieś zarzuty.

Twierdzi pan, że pod spodem depresji, uszkadzania się jest często bardzo niska samoocena.

– Ona może być objawem depresji, ale może też występować samoistnie. Generalnie zbudowana jest na trzech filarach. Pierwszym są negatywne komunikaty ze strony osób znaczących, w tym od rodziców i nauczycieli, czyli zawstydzanie, wpędzanie w poczucie winy, nieliczenie się z uczuciami, z potrzebami, porównywanie z innymi dziećmi, wpisywanie w rolę – „Bo ty nigdy nie zrobisz tego, o co cię poproszę”, „Ty to chyba będziesz rowy kopał” itd. Drugim filarem są bardzo trudne wydarzenia, które ciężko pokonać, na przykład przemoc rówieśnicza, różne problemy w rodzinie. A trzecim filarem niskiej samooceny, o którym rzadko się mówi, jest odbieranie dzieciom poczucia sprawczości.

Wyręczanie ich?

– Też duża nadopiekuńczość, przesadna kontrola, które dużo więcej mają wspólnego z projektowaniem na dzieci lęków i brakiem zaufania niż z troską i miłością.

Rodzice usprawiedliwiają się czasem, mówiąc: „Bo dziecko jest dla mnie całym światem”. No ja bym wcale nie chciał, żeby jakieś dziecko było całym dla światem rodzica.

Dla żadnego dziecka to nie jest dobre.

W tradycyjnej szkole dzieci też generalnie mają zerowe poczucie sprawczości. Samorząd uczniowski może zdecydować, czy dyskoteka rozpocznie się o 16.30, czy o 16.45. Tyle. Dzieci nie mają wpływu ani na to, w jaki sposób tematy są omawiane na lekcji, ani na to, jak są oceniane, a nawet na to, w jakim zeszycie piszą, jakim długopisem, gdzie siedzą, czy mogą otworzyć okno, czy nie.

Czasem nazywa się to pokolenie „pokoleniem płatków śniegu”. Też ich tak widzę. Są jak śnieżynki – przepiękne, niepowtarzalne, ale wystarczy trochę wiatru czy deszczu i taka śnieżynka się rozpada. Nazywam ich też czasem „kryształowymi dziećmi” – są cudowni, fajnie na nich popatrzeć, ale są też bardzo krusi. Dużo bardziej niż nam się wydaje. Częściowo ta kruchość wynika właśnie stąd, że wielu z nich jest „całym światem” swoich rodziców, że rodzice poszli w rekompensowanie im własnych niedoli z dzieciństwa poprzez prezenty, przebodźcowanie, nadopiekuńczość, przesadną kontrolę. Jednocześnie część rodziców totalnie gubi się gdzieś w zabieganiu. Nawet nie chodzi o to, że nie mają czasu. Nie mają już energii, żeby tak naprawdę porozmawiać z tym dzieckiem.

Tak naprawdę, czyli jak?

– Nie tylko o faktach: „Zjadłeś obiad?”, „Co było w szkole?”, „Może byś się czymś zajął?”, ale także o myślach i uczuciach.

Rzadko pytamy dzieci: „Słuchaj, a co ty o tym myślisz?”, „A co myślałeś wtedy, kiedy to się stało?”, „Co czujesz, kiedy o tym mówisz?”.

Wielu dorosłych nie potrafi tak rozmawiać. Sami często nie wiedzą, co czują.

– To prawda, jesteśmy w tym słabi… Często słyszę od dorosłych narzekanie, że co to za pokolenie, tyle depresji, tyle leków biorą. W ogóle – dramat. A to jest pokolenie, które myśmy uczynili.

Jak by pan nazwał rodziców tych „kryształowych dzieci”?

– Często przypominają helikoptery, bez przerwy latają nad dziećmi. Czasem są jak kosiarki. Najchętniej by szli przed dzieckiem i równo kosili trawę, żeby przypadkiem się nie potknęło. Bronią je przed jakimikolwiek konsekwencjami, nie dają odpowiedzialności adekwatnej do wieku. Jak pytam takich rodziców, kiedy ich zdaniem dziecko może sobie samodzielnie zrobić herbatę, to słyszę, że licealista może podjąć taką próbę, ale taki 10-12 latek – za wcześnie! Poparzy się! Inni rodzice są z kolei jak lotnicze pogotowie ratunkowe – właściwie nieobecni w życiu dziecka na co dzień, ale jeśli cokolwiek się dzieje, trzeba to dziecko obronić albo się wykazać, pokazać, zjawiają się natychmiast. Ratują je, na przykład od niezdania do kolejnej klasy, a potem odlatują.

A jakich rodziców te dzieci potrzebują?

– Przede wszystkim bardzo autentycznych. Dających dużo akceptacji, empatii. Ale też konsekwentnych, stawiających wymagania i niechroniących przesadnie dziecka przed konsekwencjami jego postępowania. Rodziców usamodzielniających, a jednocześnie dostępnych. Niesięgających po przemocowe rozwiązania. Już nie mówię o przemocy fizycznej, bo ona jest chyba jednak coraz rzadsza, ale też o przemocy psychicznej. O uciekaniu się do manipulacji. Rodziców szczęśliwych nie tylko z faktu, że mają dzieci, ale też żyjących w szczęśliwych związkach, mających pasje.

Często trafiają do mnie rodzice z nastolatkiem i mówią: „Proszę pana, on się niczym nie interesuje! Tylko siedzi i gra”. Pytam ich wtedy: „A proszę powiedzieć, czym pani, pan się interesuje”.

Najczęściej słyszę, że ich pasją jest chodzenie do pracy, sprzątanie i wychowywanie dzieci.

Dziecko potrzebuje też rodzica, który pokazuje swoje słabości i się ich nie wstydzi, potrafiącego przeprosić za błędy. Nie potrzebuje Supermana czy Zbawiciela. Dzięki temu może sobie pomyśleć: „Wow, to ta moja wspaniała mama, ten mój wspaniały tata też ma jakieś wady. Ja też je mam. To może nie jest wcale ze mną tak źle?”.

Rodzice wcale nie muszą starać się być autorytetem. To przyjdzie samo, jeśli dziecko tak zadecyduje. To zresztą tyczy się też nauczycieli.

Jak pan myśli, w jakiej kondycji dzieci wrócą do szkół? Większość osób zakłada, że jak tylko wrócimy do nauki stacjonarnej, to wszystko znów będzie „normalnie”. A psychoterapeuci, psychologowie uprzedzają, że niekoniecznie. W każdym razie nie od razu.

– Według mnie mimo wszystko najbardziej na edukacji zdalnej ucierpieli nauczyciele. Wyniki badań, które to potwierdzają, można prześledzić na stronie zdalnenauczanie.org. Nauczyciele bardzo dostali w kość, choć oczywiście dużo się też nauczyli. Przez kilkanaście lat próbowaliśmy opanować tak zwane techniki informacyjno-komputerowe, tymczasem wystarczyło kilka miesięcy i już wszyscy wiedzą, czym są Discord, Teams, Zoom i Skype. Z kryzysu wrócimy poturbowani, ale też z nowymi umiejętnościami. Myślę jednak, że wiele się zmieni. Przede wszystkim zmianie może ulec struktura grupy rówieśniczej w klasie.

Czyli?

– W czasie zdalnej nauki niektóre przyjaźnie mogły się rozpaść, a inne zostać nawiązane. Może się okazać, że ktoś, kto wcześniej był gwiazdą socjometryczną w klasie, z którą wszyscy chcieli siedzieć w ławce, kolegować się, nagle stał się osobą wykluczoną. Może się zdarzyć, że sąsiad, który mieszka blisko, stał się bliższy niż najlepszy przyjaciel od przedszkola, który mieszka na drugim końcu miasta. Poza tym w szkole pojawią się osoby, które będą ponosiły psychiczne konsekwencje izolacji. Mówiliśmy o tym. Jestem pewien, że przybędzie młodych z objawami lękowymi, depresyjnymi. Może też pojawić się więcej przemocy rówieśniczej. Częściowo może to wynikać ze zmiany struktury w klasie, ale też stąd, że ktoś w trakcie nauki zdalnej zobaczył na przykład, że koleżanka czy kolega żyją w biedzie, i zaczął ich z tego powodu prześladować.

Generalnie kryzys, wymęczenie psychiczne powodują, że części osób puszczają hamulce, pojawia się większa skłonność do agresji. A wszyscy są już bardzo wymęczeni. Dlatego tak mi strasznie żal, że dzieci nie mogły mieć normalnych ferii, odpocząć.

Dużo ma pan teraz zgłoszeń o przemocy rówieśniczej?

– Trochę ich jest. Co ciekawe, przemoc pojawia się w klasach, w których przed marcem jej nie było. Nawet wczoraj byłem w takiej sprawie w jednej ze szkół. Na telefon zaufania zgłosił się świadek przemocy na grupie klasowej na Messengerze. Pytał, co ma robić. Przesłał nam skany korespondencji, żebyśmy mogli zweryfikować, czy to, co się tam dzieje, można nazwać przemocą rówieśniczą, czy nie. Nie mieliśmy co do tego żadnych wątpliwości.

Co dalej?

– Z dyrekcją szkoły będziemy podejmowali interwencję. Spotkamy się z tym uczniem, z jego rodzicami. Zdecydujemy, co dalej. Uważam, że dobrze by było przeprowadzić też zajęcia z uczniami, którzy byli świadkami tej przemocy, ale milczeli. Albo się z tego śmiali. W przypadku przemocy rówieśniczej świadkowie są niezwykle ważni. Oczywiście rola nas, dorosłych, jest kluczowa, ale to świadkowie mogą sprawić, że przemoc ulegnie wzmocnieniu albo zostanie wyeliminowana. W tym przypadku jest jeden czytelny sprawca uporczywego krytykowania, poniżania, obrażania jednego z uczniów. Notabene sprawca powszechnie lubiany i przez uczniów, i przez nauczycieli. Myślę, że podobnych sytuacji czeka nas więcej.

Po powrocie ujawnią się też bardzo różne postawy wobec samego koronawirusa i pandemii. To też może stanowić punkt zapalny.

W sensie, że będą tacy uczniowie, którzy będą twierdzić, że pandemia to spisek?

– I tacy, którzy będą cały czas nosili maseczki i co kilka minut dezynfekowali ręce.

Optymizmem napawa mnie natomiast to, że oni są spragnieni relacji. Bardzo się za sobą wytęsknili. Wielu uczniów sobie teraz pomaga i potem to na pewno zaprocentuje, będą sobie wdzięczni.

Niektóre relacje się osłabiają, ale inne wzmocnią. Wielu z nich zaczęło rozmawiać ze sobą w sposób dużo głębszy, bardziej szczery.

Oczywiście będą też osoby, które będą miały problem z ponownym przystosowaniem się do edukacji ławkowej.

To ci, którzy czują się lepiej w nauczaniu zdalnym.

– Tak, ale to, że teraz są z tego zadowoleni, nie oznacza, że to jest dla nich dobre. Budowanie relacji wymaga od nich ogromnego wysiłku i z tego powodu powrót do szkoły może się okazać dla nich bardzo trudny. Wiele się mówiło ostatnio o dzieciach, które „wypadły z systemu” w trakcie nauki zdalnej. Pytanie, ile dzieci wypadnie z systemu w związku z powrotem do edukacji stacjonarnej. Prognozuję, że wzrośnie liczba wniosków o indywidualne nauczanie.

Czego najbardziej będzie potrzebować szkoła po powrocie do, jak to pan nazwał, edukacji ławkowej? Szkoła jako zbiór ludzi – uczniów, rodziców i nauczycieli?

– Wydaje mi się, że przede wszystkim będzie potrzebować stopniowego powrotu do nauki. A także stabilności w podejmowaniu decyzji co do jej funkcjonowania, żeby to wszystko nie działo się na ostatnią chwilę, w chaosie… Może to niefajne, co powiem, bo sam jestem nauczycielem, ale wiem, że nauczycielom bardzo brakuje zwykłego dobrego słowa. Zdaję sobie sprawę, że część z nas nie poradziła sobie z edukacją zdalną, że być może część z nas w ogóle sobie nie radzi z byciem nauczycielem, ale wiem też, że wielu z nas włożyło serce w to, żeby te lekcje jakoś wyglądały. Mimo że wielu nauczycieli też ma dzieci, część z niepełnosprawnościami, i też musieli jakoś godzić pracę z opieką nad dziećmi.

Nauczyciele potrzebują usłyszeć: „Wiemy, że się staraliście, i dziękujemy wam za to”. Są zmęczeni ciągłą krytyką, presją, poniżaniem.

A czego potrzebują uczniowie i ich rodzice?

– Myślę, że zarówno uczniowie, jak i rodzice będą potrzebowali dużo wyrozumiałości. Czasu na oswojenie się z powrotem do szkoły. Mam nadzieję, że lekcje nie zaczną się od kartkówek, sprawdzianów, przepytywania, stawiania ocen, tylko od zainteresowania uczniowskimi, ale też rodzicielskimi uczuciami, emocjami. Od działań o charakterze integrującym, które będą pomagały jakoś zrozumieć tę nową psychodynamikę w grupie, poukładać ją na nowo. Ja przynajmniej na pewno od tego zacznę lekcję. A dopiero potem, powoli, będę przechodził do podstawy programowej. Musimy pamiętać, że uczeń nie jest pendrive’em, który trzeba koniecznie zapisać informacjami. Tym bardziej teraz, kiedy wraca do nauki stacjonarnej po tak długim, stresującym okresie edukacji zdalnej.

Stęsknił się pan za szkołą?

– Bardzo. Martwi mnie, że poznaję swoich uczniów po głosie, a nie po wyglądzie. Będę chyba musiał ponownie uczyć się ich imion, bo obecnych ósmoklasistów uczyłem bardzo krótko. I mimo że prowadzę dużo zajęć dodatkowych online, mam kilka grup tematycznych w tygodniu, staram się być aktywnym nauczycielem, prowadzę interaktywne lekcje, odwiedzam muzea, gdzie kręcę dla moich uczniów filmy, to mnie dużo lepiej było w szkole.

Najbardziej tęsknię za relacjami z uczniami. Co prawda edukacja zdalna, mimo że jest edukacją zapośredniczoną, też daje możliwość budowania relacji, ale…

…to nie to samo.

– Dokładnie. Nie to samo. W szkole mam tak urządzoną pracownię, że mogę podejść do każdego ucznia od przodu, wszyscy zresztą siedzą przodem do siebie. Mogę prowadzić więcej lekcji, korzystając z metod, gdzie niekoniecznie nauczyciel jest źródłem wiedzy, tylko jest nim np. materiał źródłowy, smartfon albo kolega, koleżanka, grupa. Te metody pracy uważam za najciekawsze i najprzyjemniejsze. Brakuje mi też interakcji między uczniami, która w żaden sposób nie wygląda na Teamsach tak jak w klasie. No i infrastruktury, którą udało się nam stworzyć w szkole. W pracowni mam huśtawkę, rower treningowy, 36 poduszek. Uczeń, który ma więcej energii, może brać udział w lekcji, pedałując na rowerze treningowym na przykład.

Super!

– Czasem zaglądam do tej mojej pracowni z rozrzewnieniem. Myślę sobie: kurde, jak mi brakuje tu uczniów. Dlaczego nikt się nie buja na tej huśtawce?

Jakie prowadzi pan zajęcia dodatkowe?

– Też z wiedzy o społeczeństwie. Aż 50 z 80 uczniów, których uczę, na nie chodzi. Mamy kilka grup tematycznych: „Polska polityka”, „Wybory w Stanach Zjednoczonych”, „Chcemy pomagać innym”, „Filmy o tematyce społecznej”, „Nasze pasje i zainteresowania”, „Dyskusje o uczuciach i emocjach”. Niektórzy chodzą na wszystko. Najpopularniejsze zajęcia to „Dyskusje o uczuciach i emocjach” oraz „Polska polityka”.

Pan sam je wszystkie prowadzi?

– To nie jest jakieś trudne. Przeznaczam na nie więcej czasu niż przy edukacji stacjonarnej, ale to nie jest jakieś szczególne poświęcenie. Czasami jak przyglądam się tym grupom, na przykład dyskusjom o polskiej polityce, to myślę, że spokojnie mogłyby one być transmitowane w telewizji. Wielu młodych jest naprawdę zainteresowanych sprawami społecznymi. Mają dużo bardzo sensownych argumentów. Często też dowiaduję się od nich rzeczy, których nie wiem.

Widzi pan jakieś plusy tej pandemii w kontekście szkoły?

– Na pewno, zaczęliśmy więcej mówić o zdrowiu psychicznym. Pochyliliśmy się nad kwestiami emocji. Nad tym, czym jest kryzys. Wielu uczniów, którzy uważali, że szkoła to zło konieczne, zmieniło zdanie. Nauczyciele znacznie się przewietrzyli. Ci, którzy mieli zwyczaj, że od 20 czy 30 lat przychodzą do klasy zawsze z tą samą książką, wiedzą, jak będzie wyglądać lekcja, bo od tych 20 czy 30 lat wygląda tak samo, musieli wymyślić coś nowego. Odświeżyć się. Myślę też, że wielu nauczycieli przekonało się, że rozwój technologiczny nie ma samych wad, ale ma też pewne zalety. A wielu rodziców doświadczyło, że praca nauczyciela nie jest prosta. Mam tu na myśli w szczególności rodziców młodszych dzieci, którzy musieli wejść w proces nauczania, uczenia pisania, czytania. Chociaż rodzice w ogóle też znacznie psychicznie ucierpieli na nauce zdalnej.

Czekałam, aż pan to powie.

– I nie chodzi tylko o pomoc dzieciom, o to, że musieli się zaangażować w naukę. Ale też o relacje rodzinne. Chociaż nawet ci, którzy przeżywają kłopoty, mogli coś pozytywnego z okresu pandemii wynieść. Coraz częściej spotykam się z tym, że ludzie podejmują teraz decyzję o tym, że jak tylko pandemia się skończy, pójdą na psychoterapię. Już wcześniej rozważali taką opcję, na przykład terapię małżeńską, ale zwlekali z decyzją, czasem latami.

A okres izolacji i edukacji zdalnej sprawił, że doszli do dna i zdecydowali, że dłużej już się nie da tego tak ciągnąć. I taka decyzja, że trzeba coś zmienić, podjąć leczenie, jest moim zdaniem czymś pozytywnym.

Świadczy o tym, że ludzie dojrzewają.

Jako mama dwójki nastolatków dodałabym jeszcze jedną pozytywną rzecz wynikającą z nauczania zdalnego. Miałam okazję podejrzeć, jak moje dzieci zachowują się na lekcjach, co mówią. Było to bardzo przyjemne, często zaskakujące.

– Fajnie, że pani o tym mówi. Właśnie z tego powodu co kilka miesięcy prowadzę tak zwane lekcje otwarte. To są normalne lekcje, nie ma tam żadnych wodotrysków. Różnica polega na tym, że zapraszam do klasy rodziców i transmituję te lekcje w internecie. Właśnie po to, żeby rodzice mogli zobaczyć, jak ich dzieci funkcjonują w szkole. Często potem słyszę: „Wow, nie wiedziałem, nie wiedziałam, że mam takie mądre dziecko”. I to jest super.

___

Tomasz Bilicki – terapeuta, pedagog, certyfikowany interwent kryzysowy. Od 20 lat pracuje w sferze pomagania ludziom. Od 2014 roku specjalizuje się wyłącznie we wsparciu nastolatków – swoje pierwsze poważne szkolenie w tym zakresie ukończył w 2008 roku na Uniwersytecie w Nowym Jorku. Szkolił się także na Uniwersytecie w Utrechcie i Uniwersytecie Harvarda. Zajmuje się interwencją kryzysową z krótkoterminową terapią oraz rozwojem umiejętności społecznych. Uczy w szkole na łódzkich Bałutach. Prowadzi także szkolenia dla nauczycieli w ramach niepublicznej, akredytowanej placówki doskonalenia nauczycieli Fundacji Innopolis.

___

Wywiad przeprowadzony przez Agnieszkę Jucewicz ukazał się po raz pierwszy w serwisie wysokieobcasy.pl 25 stycznia 2021 r. 

  • Strona główna
  • Baza wiedzy
  • Druga w nocy, nastolatka pisze mi na Messengerze, że jej koleżanka żegna się ze znajomymi. Udało nam się ją uratować