"Ja dla mamy znaczę tak mało, że nawet nie chce jej się na mnie krzyczeć" - usłyszałam kiedyś od dziecka

Najnowsze dane dotyczące samobójstw dzieci są przerażające.

Lucyna Kicińska, Polskie Towarzystwo Suicydologiczne: I bardzo smutne. Ze statystyk Komendy Głównej Policji wynika, że w ubiegłym roku wzrosła liczba prób samobójczych i samobójstw dzieci i nastolatków do 18. roku życia. W ubiegłym roku od stycznia do listopada włącznie aż 119 dzieci i nastolatków odebrało sobie życie.

Rok wcześniej w analogicznym okresie życie odebrało sobie 97 osób poniżej 18. roku życia. W 2021 roku dzieci podejmowały też więcej prób samobójczych. W 2020 roku od stycznia do listopada policja zanotowała 276 prób chłopców, a w ubiegłym roku w ciągu 11 miesięcy – aż 377. Dużo gorsza jest sytuacja w przypadku dziewcząt. Z policyjnych statystyk wynika, że aż 962 dziewczyny próbowały odebrać sobie życie od stycznia do listopada 2021 roku. Ta liczba wzrosła dramatycznie, bo prawie o sto procent, w porównaniu do tego samego okresu 2020 roku – wtedy policja odnotowała 489 prób samobójczych dziewczynek.

Co się dzieje? I dlaczego głównie z dziewczętami?

Wobec dzieci wyraźnie stawiamy granice związane z płcią: dziewczynce wypada okazywać smutek, żalić się, płakać. Chłopcu już nie bardzo. To zdecydowana różnica. My, dorośli, dajemy dziewczynkom nieporównanie większe niż chłopcom przyzwolenie na okazywanie emocji.

To chyba dobrze.

Dobre to by było, gdybyśmy umieli te emocje odczytywać, bo wtedy byśmy je w wielu przypadkach na czas diagnozowali jako manifestację kryzysu. Ale my często na te emocje nie umiemy odpowiednio reagować. Zdarza się, że dziewczynka płacze albo mówi mamie lub tacie: „nie mam już siły", „nie chce mi się żyć", a w odpowiedzi słyszy: „no co ty za głupoty wygadujesz", „weź się w garść". W takiej sytuacji czuje się odtrącona, pogłębiają się problemy z samooceną. Bo ona czuje, że nawet gdy cierpi, gdy płacze, nikt tego nie traktuje poważnie i nie chce pomóc. W takich sytuacjach mogą się pojawiać myśli samobójcze.

Z danych wynika, że dziewczynki podejmują więcej prób samobójczych, ale to w przypadku chłopców częściej kończą się one śmiercią. Z czego to wynika?

Rzeczywiście w jedenastu miesiącach ubiegłego roku 72 chłopców popełniło samobójstwo, rok wcześniej – 62. A jeśli chodzi o dziewczęta, to rok temu było ich 47 , a w 2020 roku – 37, oczywiście bez danych za grudzień.

Możliwe wytłumaczenie jest takie, że dla dziewcząt próba to często wołanie o pomoc. One rzeczywiście często sięgają po metody, które są mniej śmiertelne. Albo są, ale wtedy dziewczyna wzywa pomocy – na przykład dzwoni do kogoś znajomego czy na pogotowie. Chłopcy, jeśli już decydują się odebrać sobie życie, to nie szukają pomocy, skupiają się na tym, żeby pozbawić się życia. Dlatego oni częściej doprowadzają swój zamiar do końca. Ale chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – te dane, o których informuje policja, to są tylko przypadki, gdy sprawą próby samobójczej interesuje się policja. Samobójstwo nie jest przestępstwem, policja zbiera tylko te dane odnoszące się do prowadzonych postępowań. Czyli na przykład w sytuacjach, gdy istnieje prawdopodobieństwo, że ktoś namawiał, doprowadził dziecko do targnięcia się na własne życie, albo mu to umożliwił. Dlatego dane policyjne to tylko część zjawiska zachowań samobójczych. I to ta mniejsza. W rzeczywistości prób samobójczych wśród dzieci jest zdecydowanie więcej i kryje się za tym morze ludzkich dramatów. Mówimy o ciemnej liczbie prób, które nie są nigdzie rejestrowane.

Zastanawiam się, czy ten krzyk rozpaczy dziewczyn dobrze słychać.

Niestety, bywa bagatelizowany. I to zarówno krzyk dziewcząt, jak i krzyk kobiet. Bo kobiety, podobnie jak dziewczynki, też dużo częściej podejmują próby samobójcze niż mężczyźni, ale rzadziej kończą się one śmiercią.

Często pojawiają się głosy, że przecież one wcale nie chcą umierać, tylko tak straszą. Albo że to kobieca domena, ta cała emocjonalność.

Że histeryzują?

I tak to bywa określane. Z takim podejściem trzeba zdecydowanie walczyć, bo pamiętajmy, że podjęcie jednej próby samobójczej to jest najsilniejszy czynnik ryzyka podjęcia kolejnej takiej próby. I ta następna może się okazać śmiertelna.

Jakie są inne czynniki ryzyka?

Trzy udowodnione i przebadane, mające największy wpływ na zachowania samobójcze dzieci i młodzieży, to zaniedbanie emocjonalne przez dorosłych, przemoc emocjonalna ze strony dorosłych oraz przemoc rówieśnicza. Ta pierwsza – najpoważniejsza. Zaniedbane emocjonalnie dzieci i nastolatki 11 razy częściej podejmują próby samobójcze niż te, które nie doświadczają zaniedbania. Z kolei dzieci, które doświadczyły przemocy emocjonalnej, osiem razy częściej próbują odebrać życie. A te, które stały się obiektem przemocy rówieśniczej – fizycznej, słownej, relacyjnej, albo cyberprzemocy – to siedmiokrotnie większe ryzyko.

Czym zaniedbanie emocjonalne różni się od emocjonalnej przemocy?

Przemoc emocjonalna jest wtedy, gdy na przykład dziecko słyszy, że jest nic nie warte, jest zakałą, kretynem, że niszczy rodzicom życie, matka żałuje, że je urodziła. Gdy pojawiają się przekleństwa i obelgi. A kiedy mamy do czynienia z zaniedbaniem – jest kompletna cisza. Dorosły nie odpowiada na potrzebę miłości, bezpieczeństwa, szacunku. „Ja dla mamy znaczę tak mało, że nawet nie chce jej się na mnie krzyczeć" – usłyszałam kiedyś od dziecka.

Zaniedbanie kojarzy się raczej z rodzinami niewydolnymi materialnie, finansowo, z nałogami.

A może mieć miejsce wszędzie, gdzie dorośli nie słuchają, co dziecku jest potrzebne. Jeśli więź pierwotna nie jest zawiązana prawidłowo. Taką więź tworzymy od pierwszych dni życia dziecka, tuląc je, śpiewając, dając poczucie bezpieczeństwa. Czasem rodzice są w depresji, pochłonięci przez swoje problemy i nie nawiązują tej więzi. Dziecko rośnie, a dorośli realizują swoje potrzeby, angażuje ich praca i na słuchanie dziecka nie ma energii, czasu, ochoty, pomysłu. Tak się dzieje także w tak zwanych dobrych domach, gdy dziecko na pierwszy rzut oka ma wszystko – dobrą szkołę, jedzenie, ubrania, zajęcia dodatkowe i dobry komputer – tyle że jego potrzeby emocjonalne, znaczenia, spędzania czasu z rodzicami są bagatelizowane. Rodzic stawia dziecku oczekiwania: zapisałem cię na kolejne lekcje baletu, wysłałem na wakacje, finansuję kurs angielskiego, więc bądź wdzięczny i doceniaj, ja teraz mam czas dla siebie.

Kiedyś usłyszałam od nastolatki: „Dla mojej mamy ważniejsze jest zrobienie nowych hybryd niż to, że ja nie chcę już żyć".

I to bagatelizowanie i pomijanie jest gorsze, niż gdy matka mówi: „żałuję, że cię urodziłam"?

Ktoś mógłby spytać, jak to możliwe. O przemocy werbalnej, o biciu, o wykorzystywaniu seksualnym, sporo się mówi. Dziecko, które doświadcza takiego traktowania, ma świadomość, że tak się nie powinno się postępować, że ktoś mu robi krzywdę. O zaniedbaniu emocjonalnym nie mówimy. Dziecko nie wie, że nie ma wpływu na to, jak traktują je najbliżsi, że to, czego doświadcza, jest krzywdzeniem. Wydaje mu się, że to w nim jest coś złego, że nie zasługuje na uwagę i szacunek. Robi się przecież starsze, obserwuje innych i widzi, że są rodziny, gdzie mama lub ojciec głaszczą po głowie, przytulają, pytają o samopoczucie. „Dlaczego ja tak nie mam?" – myśli. „To moja wina" – pojawia się odpowiedź w głowie. Im dłużej taka sytuacja trwa, tym więcej negatywnych myśli ma na swój temat i na temat świata, który zaczyna się jawić jako pełen niebezpieczeństw, wrogi. Stąd blisko do obniżenia nastroju, stanów depresyjnych, zniechęcenia, a w końcu także samobójczych myśli.

Łatwo dorosłym te problemy przegapić.

To się dzieje bardzo często. Gdy pojawiają się niepokojące zachowania u nastolatka, tłumaczymy, że nam się dziecko buntuje. A trzaskanie drzwiami, pyskowanie, silne i nadmiernie – naszym zdaniem – emocjonalne reakcje to może być właśnie przejaw kryzysu. I często właśnie tak jest, bo bunt nastolatków wcale nie jest taki powszechny, psychologowie oceniają, że manifestuje go mniej niż 30 proc. młodych ludzi. Dlatego, gdy nastolatek krzyczy nam w twarz, że nas nienawidzi i nie chce mu się żyć, nie odwracajmy się plecami, mówiąc „uuu, bunt idzie". Trzeba się dowiedzieć, co się za tym krzykiem kryje. Trzeba być z dzieckiem i mu towarzyszyć.

Niełatwo towarzyszyć pyskatemu nastolatkowi, który całym sobą manifestuje, że nas nie potrzebuje.

To jest ten wiek, gdy po czasie cementowania więzi rodzinnych młody człowiek w naturalny sposób testuje swoje umiejętności, ma potrzebę odseparowania od rodziców, rozszerzenia więzi i stworzenia własnej grupy rówieśniczej. Tak wygląda dorastanie. Ale to wcale nie znaczy, że nastolatek nie potrzebuje rodzica. Ta troska, uważność i wsparcie mogą pomóc przezwyciężyć poważny kryzys albo go powstrzymać.

A zamiast tego dzieciak dostaje karę.

No właśnie – robi awanturę i słyszy „nie tak cię wychowałem, zawiodłem się na tobie". Dostaje szlaban, bana na komputer. Rodzic zabiera mu komórkę, krzyczy, ma pretensje. Często wychodzi na to, że reagując w ten sposób, karzemy dziecko za przeżywanie kryzysu emocjonalnego. Gdy dziecko ma stany depresyjne, myśli samobójcze, to jest w nim wielkie emocjonalne napięcie. W takich sytuacjach wystarczy leciutki zapalnik, żeby ta krucha równowaga emocjonalna się posypała.

Ten krzyki i kary to jest przecież często bezsilność rodzica.

My przede wszystkim w zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów traktujemy potrzeby dzieci w inny sposób niż potrzeby dorosłych. Gdy ktoś dorosły wyprowadza nas z równowagi, nie dajemy kary. Jeśli szef nie chce dać premii – nie wrzeszczymy na cały głos, nie zabieramy mu komórki. Nie wdajemy się w awanturę z każdym, kto nas nie słucha. Dlaczego więc dziecko traktujemy inaczej? Dlaczego przy nim nie możemy się powstrzymać? Przemoc werbalna nie pomaga, nie zbliża nas ani do dziecka, ani do rozwiązania problemów, które mogą się kryć za jego „nieposłuszeństwem". Wystarczyłoby się cofnąć, nabrać powietrza w płuca, policzyć do dziesięciu, żeby przeszła ochota na krzyk. Bo czy śmieci naprawdę muszą być wyniesione w tej chwili? Czy to jest najważniejsze na świecie?

Inny przykład? Dziecko płacze, rozpacza. My zostawiamy je samo sobie: „dzieci tak czasem mają" albo „dziewczynki muszą się wypłakać". To mi się nie mieści w głowie! Czy koleżankę z pracy, która zalewa się łzami, też byśmy zostawili, żeby się wypłakała? Nie, bo jest dorosła, więc traktujemy ją poważnie i jej problemy też. Dlaczego problemy dzieci nie chcemy traktować poważnie?

Jeszcze inny przykład przychodzi mi do głowy. Dziecko się skarży, że koledzy się na nim wyżywają – przezywają, popychają, zabierają tornister, a nawet plują w twarz. A rodzic na to: „daj spokój, przeczekaj, to im się znudzi". I to jest dramat. Czy tak byśmy uspokajali przyjaciółkę, która skarży się na przemocowego męża? Przecież my dajemy dziecku wyraźny sygnał, że jego problem jest błahy i niewart uwagi. Mamy niestety tendencję do ignorowania i umniejszania dziecięcych kłopotów, przez co one mogą się robić jeszcze większe. Czy gdy dorosła znajoma mówi, że nie chce jej się żyć, to zabieramy ją na lody czy do psychologa? Niejedno dziecko słyszy w takiej sytuacji od rodzica: „Spróbuj pomyśleć o czymś innym". Spróbuj nie mieć myśli samobójczych? To przecież niemożliwe.

Potężny wzrost prób samobójczych w drugim roku pandemii może mieć z nią coś wspólnego?

Pandemia oczywiście nie jest odpowiedzialna za wszystkie problemy dzieci, ale na pewno znacząco pogorszyła sytuację. Badanie „Zdalne nauczanie" pokazało, że już po 2-3 miesiącach lockdownu w 2020 roku około 30 procent dzieci i nastolatków miało wysoki poziom nasilenia nastroju depresyjnego. Gdyby te dzieci trafiły do psychiatry, byłyby traktowane jak pacjenci w epizodzie depresyjnym. Oczywiście zdecydowana większość nie trafiła. I te dzieci – często same – próbowały radzić sobie z problemami. A problemy są potężne. My, dorośli, dobrze je znamy. Od niemal dwóch lat zmagamy się z wymuszoną izolacją, towarzyszy nam lęk o zdrowie własne i bliskich, strach przed tym, jak koronawirus wpływa na sytuację gospodarczą i jak to się odbija na naszym statusie materialnym. Dzieci to widzą. Tylko że są zależne od nas, od naszych decyzji. My możemy działać. One nie są samodzielne. Dlatego ich strach może być dużo większy. Mówimy: „Już na nic nam nie starcza", a dziecko słyszy: „Nie będziemy mieli co jeść, nie będziemy mieli gdzie mieszkać".

My sobie gderamy: „Wszyscy pójdziemy z torbami". A dziecko nie wie, że mamy oszczędności, 500 plus, że nie jest tak źle, tylko po prostu narzekamy na drożyznę. Ono słyszy dokładnie, że pójdziemy z torbami.

Skąd mamy wiedzieć, że dziecko nie radzi sobie z problemem i potrzebuje pomocy?

Obserwujmy. Alarmująca jest nagła zmiana w zachowaniu dziecka. Napady złości, wroga postawa względem otoczenia, nieumiejętność radzenia sobie z krytyką, nagłe zmniejszenie albo wzrost apetytu, problemy ze snem, rezygnacja. Czasem dziecko staje się płaczliwe, innym razem bardzo spięte, zdarza się nawet zgrzytanie zębów. Bywa, że pojawiają się problemy z koncentracją, pogorszenie wyników w nauce. Alarmujące bywa też, gdy dziecko zaczyna się izolować, zdradza objawy pobudzenia psychoruchowego. Zdarza się też, że bez reszty angażuje się w nową aktywność – na przykład wchodzi do świata gier i jest oderwane od rzeczywistości.

Warto zwrócić też uwagę, gdy podejmuje zachowania ryzykowne, na przykład używając alkoholu czy innych substancji psychoaktywnych. To może być eksperyment, ale może być też przejaw problemów. Czasami takie aktywności jak parkour, przebieganie przed jadącym autobusem to próba dostarczenia sobie przeżyć innych niż cierpienie. Tych zachowań, które mogą wskazywać na kryzys, jest sporo. I nie zawsze są one jego przejawem, czasem mogą być wywołane presją rówieśniczą, chęcią sprawdzenia granic, formą buntu. W żadnym wypadku nie należy ich jednak bagatelizować ani czekać, aż dziecko „samo wyrośnie". I w żadnym wypadku nie powinniśmy dziecka karać, bo kara nie uczy, tylko odrzuca.

Jeżeli zaobserwujemy problem, bardzo ważne, żebyśmy nie usypiali swojej czujności, bo kryzys będzie narastał. Musimy zaakceptować, że jest i nie stawiać się w roli eksperta w sprawie zdrowia psychicznego własnego dziecka. Od tego są specjaliści.

A rodzice?

Rodzice są po to, aby być blisko i otoczyć je opieką. Zaprosić o rozmowy: „Słuchaj, zauważyłam, że jesteś bardzo smutna. Chciałabym porozmawiać, co się u ciebie dzieje." Mówimy o faktach – od jak dawna dziecko źle się czuje, co wpływa na nastrój, jak próbowało sobie radzić. Nie kwestionujmy jego uczuć. Nie mówmy: „za bardzo to przeżywasz", tylko: „przykro mi, że tak bardzo to przeżywasz, spróbujmy coś z tym zrobić".

Jakie znaczenie taka uważna i otwarta reakcja dorosłego ma dla dziecka i dla jego procesu wychodzenia z kryzysu?

Kolosalne. Bo wielu młodych ludzi boi się, że swoim kryzysem dokłada rodzicowi problemów. Nie mówią o nim, bo nie chcą dorosłych zawieść. Obawiają się braku akceptacji. Przecież zawsze chwalili się córką czy synem na rodzinnym obiedzie, a jak tu się pochwalić dzieckiem, które nie chce żyć. Słyszę, najczęściej od dziewczynek: „Nie mówię nic mamie, bo pomyśli, że to jej wina. A ja nie chcę, żeby mama cierpiała". Jeśli więc dorosły zareaguje na kryzys dziecka, jeśli pokaże, że je w tym kryzysie akceptuje, że jest ważne, to tak, jakby otulił dziecko ciepłym kocykiem.

Trzeba podejść do dziecka z szacunkiem, docenieniem, akceptacją. A często trzeba też przejąć kontrolę i powiedzieć, że potrzebna jest wizyta u psychologa. Tylko nie pytajmy, czy dziecko tego na pewno chce, a może poczekamy i samo się poprawi? Nie mówmy nigdy: „jak ci się nie poprawi, to pójdziesz do psychologa", bo to nie może być kara albo groźba. Już nie raz słyszałam: „Dlaczego rodzice straszą mnie psychologiem? Przecież ja chcę tam pójść, potrzebuję pomocy".

Sporo się mówi o zapaści psychiatrii dziecięcej. Jak w tej sytuacji szukać dla dziecka pomocy?

To, że psychiatria dziecięca jest niedofinansowana, że mamy w Polsce czterystu psychiatrów na sześć milionów dzieci, to jedna strona medalu. Ale mało mówimy o reformie systemu opieki psychiatrycznej. A reforma zakłada poprawę dostępu do środowiskowej pomocy psychologicznej – takich ośrodków jest w Polsce już ponad 400. W wielu szkołach są psychologowie. Powstają środowiskowe centra zdrowia psychicznego, choć jest ich sporo mniej niż ośrodków psychologicznych. Są poradnie zdrowia psychicznego, gdzie można uzyskać poradę ambulatoryjną. Oddziały psychiatryczne to ostatni poziom reformy. Im więcej dzieci uzyska pomoc psychologiczną na wczesnym etapie, w szkole, w centrach środowiskowych, tym mniej będzie potrzebowało hospitalizacji. Polskie Towarzystwo Suicydologiczne uruchomiło dzięki wsparciu z Funduszu Prewencyjnego PZU serwis „Życie warte jest rozmowy", gdzie osoby w kryzysie mogą znaleźć informacje, gdzie i jak szukać pomocy.

Rodzicom też potrzebne jest wsparcie?

Zdecydowanie rodzic dziecka w kryzysie powinien szukać pomocy także dla siebie. Żeby ciężar był mniejszy, żeby był lepszym oparciem dla dziecka. W naszym serwisie są także treści dla osób wspierających, oni też mogą pisać do nas i uzyskać wsparcie. Dla rodziców dzieci, które podjęły próbę samobójczą, chcemy teraz uruchomić możliwość konsultacji telefonicznych lub online z naszymi specjalistami. Na ten cel zbieramy teraz fundusze przez serwis Patronite.pl.

 

 

Autorka: Agnieszka Urazińska

Ilustracja: unsplash.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 15 stycznia 2022 r.