Przedsiębiorczość dla nastolatków. "Ja w ich wieku nie zapytałabym prezesa ile zarabia"

Po co robić warsztaty z biznesu dla nastolatków?

– Przedsiębiorczości powinniśmy uczyć dzieci od najmłodszych lat. Edukujemy się, aby w przyszłości pracować i zarabiać. Im wcześniej zaczniemy poszukiwać własnej drogi, tym szybciej dowiemy się, co chcemy robić w życiu.

To brzmi tak materialistycznie, że aż boli.

– Dylemat: żyjemy po to, aby pracować, czy pracujemy po to, aby żyć, wcale nie jest taki zero-jedynkowy, to się przecież przeplata – bez pieniędzy nie da się funkcjonować w naszym świecie, a jednocześnie warto pracować w dziedzinie, która nas ciekawi. Ja dosyć późno się dowiedziałam, że uczę się nie po to, by mieć dobre oceny i pasek na świadectwie, tylko dla siebie – żeby zdobyć kompetencje i móc pracować w zawodzie, który mnie interesuje. Myślę, że nastolatki dzisiaj mają większą świadomość i potrzebę rozwoju. Zdecydowanie częściej sami sięgają po różne kursy i warsztaty. Dzięki nim mają okazję poznać swoje mocne strony i słabości. A im wcześniej dowiedzą się, czy zawód, który ich pociąga, na pewno jest dla nich, tym lepiej.

Pracujecie z dziećmi między 13. a 19. rokiem życia. Czy szkolenie tych młodszych nastolatków w biznesie nie kradnie im beztroski dzieciństwa?

– Zaczynałam od prowadzenia warsztatów dla klas szkolnych pod hasłem „Świetlice pasji" – chciałam odczarować świetlice, które większości osób kojarzą się negatywnie jako nudne przechowalnie. Sądziłam, że dzieci będą w tych warsztatach chętnie uczestniczyć. Po serii kilku spotkań stwierdziłam jednak, że to bez sensu – z całej klasy zainteresowane były dwie, trzy osoby. A ja nikogo nie chcę zmuszać. Jestem zdania, że do dzieci trzeba podchodzić indywidualnie, każde rozwija się w swoim tempie, w swoich obszarach. Nie uważam, że każdy 13-latek ma się interesować biznesem. Zachęcam, ale nie widzę tego jako jedynej słusznej ścieżki. Np. moja córka pasjonuje się gimnastyką, poświęca dużo czasu na treningi, to całe jej życie. Nie zapisuję jej więc do tego projektu teraz, bo zrobiłabym to na siłę. Jak będzie gotowa, to sama się zgłosi. Jako White School pracujemy tylko z tymi, którzy się zgłaszają indywidualnie, czują, że to im się przyda.

Czyli z młodymi z duchem przedsiębiorczości. A nie jest tak, że to rodzice wysyłają do was dzieci?

– Tak, czasem mamy zapisują, zwykle to one są bardziej zaangażowane w wyszukiwanie dzieciom zajęć. Zdarza się, że na spotkaniu zapoznawczym, gdy mówimy, po co tu przyszliśmy, dziecko mówi: „Bo mama mnie zapisała". To niczemu nie służy, jeśli ktoś nie wie, dlaczego tu jest, jeśli nic go tu nie przyciągnęło. Tworzymy przestrzeń pozaszkolną, w której dzieci mogą się inspirować, rozwijać w projektach społecznych i biznesowych. Po to, by na pierwszej w życiu rozmowie kwalifikacyjnej ci młodzi mogli uczciwie powiedzieć, że mają doświadczenie w tworzeniu projektów. I nie chodzi o to, by od razu odnieśli sukces i znaleźli się na liście „Forbesa", tylko by czuli się pewni siebie i kompetentni. Zdarza się, że uczestnicy dzwonią do mnie i pytają: „Mam taki pomysł na projekt, co pani o tym myśli?". Nastolatki potrzebują mentorów.

Skąd pomysł na takie zajęcia?

– Mam dwóch nastoletnich chrześniaków i to oni mnie zainspirowali. Jeden pasjonuje się lotnictwem, rysunkiem i grami komputerowymi. Dużo szkicuje, czyta o modelach samolotów, ale też zdobywa kolejne poziomy w wirtualnej rzeczywistości. Staram się być dla niego wsparciem i mocno wierzę, że kiedyś połączy te umiejętności w swoim życiu zawodowym. Już teraz tworzy proste gry. Drugi zaczynał od aktorstwa, ale jak był przed kamerą, to stwierdził, że chciałby zobaczyć, jak to jest być po tej drugiej stronie. Super się czułam, pomagając mu w tworzeniu scenariuszy i spotów. Brał udział w różnych konkursach i wspólnie ze znajomymi założył kanał na YouTubie z nagranymi przez siebie teledyskami. Dzięki temu, zanim poszedł do szkoły filmowej, wiedział, że naprawdę chce to robić. Zdałam sobie sprawę, że takich dzieci jak oni, potrzebujących wsparcia w rozwijaniu pasji, jest mnóstwo. Na warsztatach młodzież ma okazję dotknąć świata, który je pociąga – mogą pójść do studia projektowania ubioru, porozmawiać o kosmosie ze specjalistą w dziedzinie inżynierii kosmicznej, o prowadzeniu bloga z profesjonalnymi blogerami, o start-upach z założycielem inkubatorów.

Czyli chodzi o to, by dzieci mogły zweryfikować swoje marzenia?

– Dokładnie tak! Bo to spotkanie może np. położyć kres ułudzie, że zostanę projektantką mody – okaże się, że tak naprawdę wolę być stylistką albo sprzedawać ubrania, a to przecież zupełnie inne rzeczy! Chodzi o to, by znaleźć swoją drogę. I nie tracić czasu np. na studia, które w istocie nas nie interesują, na które idziemy, bo tak jakoś wyszło. Po co tracić pięć lat swojego życia? Uważam, że powinniśmy wiedzieć więcej o sobie, zanim podejmiemy tę decyzję.

Nastolatki najpierw uczestniczą w warsztatach, potem w grupach robią projekty, autorzy tych najlepszych dostają się na staż do wybranej firmy. Warsztaty są bezpłatne i otwarte dla każdego nastolatka?

– Tak! Robimy to społecznie i każdy może wziąć w nich udział. Mam nadzieję, że z czasem będę mogła sfinansować koszty dojazdu dla uczestników spoza Warszawy. Ale do tego potrzebujemy partnerów. Najważniejsze dla nas jest pozyskanie firm, które zorganizują staż dla młodzieży. W pandemii jest to sporym wyzwaniem, ale podołamy. Zależy nam, by nastolatki zostały włączone w realizowanie projektu z ludźmi w realu, nie online. Dzieciaki mają ogromną potrzebę kontaktu z rówieśnikami, jest to szczególnie odczuwalne teraz, po długim czasie zdalnej nauki i życia w odosobnieniu. Zależy mi też, żeby to nie był staż pod tytułem „Przyjdź zniszczyć dokumenty w niszczarce". Bardziej na zasadzie „CEO na miesiąc" – staż na wyższym stanowisku przy wsparciu mentorskim pracowników firmy, by realnie mogli zdobyć doświadczenie.

Ile osób przeszkoliliście do tej pory?

– 200.

Z Warszawy?

– Jakieś 70 proc. z woj. mazowieckiego. Reszta dojeżdżała z Lublina, Wrocławia, Poznania, mniejszych miejscowości.

Wydaje mi się, że świat nastolatków jest dla nas enigmą. Czego wy dowiedzieliście się o nich?

– Dzisiejsza młodzież to zupełnie inne pokolenie. Trzeba ich traktować z szacunkiem i po partnersku – jak w firmie, gdzie nieważne, ile mamy lat, jaki staż czy stanowisko, mówimy sobie po imieniu i szanujemy zdanie każdego współpracownika. Nastolatki są dziś bardzo świadome, wiedzą i oczekują więcej niż my w ich wieku. Potrzebują, byśmy traktowali ich poważnie i liczyli się z ich zdaniem. Jeśli uciekają z domu i unikają kontaktów z dorosłymi, to mają poważny powód, to nie jakaś fanaberia. Mam wrażenie, że wielu dorosłych nie ma świadomości problemów, jakie siedzą w głowach ich dzieci.

No to uświadamiaj.

– Internet jest dla nich pomocny, a zarazem opresyjny – są pod ciągłą presją oceniania. Niby o tym wiemy, ale wydaje mi się, że wciąż nie rozumiemy, z czym się mierzą i jak to przeżywają. Mało jest lajków pod ich zdjęciem, ktoś ich nie przyjął do grupy lub z niej usunął. Kiedyś, jeśli nastolatek czuł się dyskryminowany w swojej klasie, rozwiązaniem było przeniesienie do innej klasy czy szkoły. Teraz ta dyskryminacja nie dzieje się już tylko w obrębie klasy, ale zdecydowanie szerzej – bo ktoś umieścił w internecie jakąś szkalującą ich informację. Nie mogą przed tym uciec.

Rozmawiacie o tym na warsztatach o mediach społecznościowych?

– Tak, dzieci są w kontakcie z nami bardzo otwarte. Mówimy o tym, że nie trzeba mieć konta w mediach społecznościowych, pokazywać siebie prywatnie. Każdy ma wybór, czy chce tam być, czy nie chce. Nie musimy się porównywać do innych. Wielu rodziców zostawia nastolatki same sobie, a one potrzebują dużo wsparcia. Jedna dziewczyna w trakcie warsztatów podzieliła się pomysłem, aby stworzyć telefon zaufania dla dzieci w formie aplikacji. Gdy opowiadała o problemach, z jakimi się mierzą, miałam wrażenie, że doskonale zna podobne sytuacje. Bardzo jej zależało na tym, by tę apkę zbudować. Widzisz, niby prowadzimy warsztaty biznesowe, a dzieci same podejmują społecznie istotne tematy.

To opowiedz, jakie jeszcze projekty realizują wasze nastolatki.

– Maja zaczynała od opiekowania się swoją babcią. Później założyła z koleżankami grupę, opiekują się dziećmi i osobami starszymi. I jest to oczywiście forma zarabiania, a jednocześnie wypływa z wewnętrznej potrzeby tej dziewczyny. Inna dziewczyna, Lusia, sprzedaje ekologiczne mydła własnej produkcji przez internet, Kinga zakłada sklep z opowiadaniami pisanymi przez nastolatki. Szymon zaangażowany jest w szkolny Klub Praw Człowieka. Uważa, że coraz częściej dochodzi do łamania praw człowieka, dlatego wspólnie z kolegami chcą promować postać Pawła Włodkowica i popularyzować te prawa. Zosia udziela się w samorządach, jest członkiem stowarzyszenia Czwarty Świat walczącego z ubóstwem, realizuje różne projekty, np. „Dziewczynki mają moc". Jest też jedną z 20 młodzieżowych ambasadorów zrównoważonego rozwoju z ramienia UNAP. Antoni pasjonuje się fotografią, projektuje i sprzedaje kalendarze ze zdjęciami zrobionymi przez siebie. Ale mamy też nastolatki, które są świetne, potrafią się wypowiadać, mają ikrę, ale jeszcze potrzebują czasu, by znaleźć swój cel, swoją drogę.

Zatem większość z nich pociąga mała przedsiębiorczość i projekty społeczne, bardzo idealistyczne. Nie przychodzą do was dzieciaki, które chcą po prostu zarobić miliony monet?

– Na spotkaniach rozmawiamy otwarcie, kasa też ich interesuje. Ja w ich wieku nie zapytałabym prezesa czy dyrektora firmy, ile zarabia, wydawałoby mi się to nietaktowne. Oni nie mają z tym problemu. Interesuje ich, w jaki sposób dojść do takiego stanowiska, co trzeba zrobić, jakie szczeble pokonać.

Ile przeszkoliliście chłopców, a ile dziewczynek?

– 106 dziewczynek, 94 chłopców. Z tym że dziewczynki na warsztatach pojawiają się częściej i bardziej regularnie, są niezwykle zaangażowane.

Zgłaszają się tak samo chętnie? Czy specjalnie wybierasz dziewczynki, żeby był parytet?

– Same się zgłaszają. Wśród nastolatków zgłoszonych przez rodziców więcej jest chłopców.

Dostrzegasz bariery, które ograniczają dziewczynki?

– Kiedy organizowałam zajęcia dla klas szkolnych, widziałam np., że dziewczynki stresują się przed zabraniem publicznie głosu, nawet nie wychodząc przed klasę, a pozostając na swoim miejscu. Na naszych zajęciach, gdzie dzieci pojawiają się dobrowolnie, jest inny świat. Dziewczynki wiedzą, po co tu przychodzą, są pełne inicjatywy, wypowiadają się, zgłaszają. A my chcemy stawiać na rozwój dziewczynek, bo wiemy, że za ścianą świat wygląda drastycznie inaczej, ale też dlatego, że to dziewczynki często mają większą świadomość potrzeby działania na rzecz zmiany w związku z katastrofą klimatyczną czy nierównościami. To kobiety częściej reprezentują sektor CSR, społecznej odpowiedzialności biznesu, którego celem jest, by firma dbała o środowisko i uwzględniała interesy różnych grup społecznych. Obecność dziewczynek jest ważna również po to, by inspirować chłopców. Wiesz, kiedy na tych nastolatków patrzę, widzę piękną przyszłość. Mówią otwarcie o problemach, z jakimi się mierzą: depresji, mniejszościach, dyskryminacji. A są przecież w środowisku osób, których dobrze nie znają.

W czym tkwi sekret?

– Kluczowy jest prowadzący, sposób, w jaki angażuje uczestników, zachęca do rozmowy, otwiera ich na dyskusje, często inspiruje własną historią, dzieli się swoim doświadczeniem, sukcesami i porażkami. Nie bez znaczenia są także wykorzystywane narzędzia pracy, nowoczesne aplikacje i format „grywalizacji", czyli połączenie schematu gry i rywalizacji.

A mówią ci, co by chcieli zmienić w szkole? Czego potrzebują?

– Chcieliby więcej wolności w ustalaniu harmonogramu uczenia się. Mamy dużo dzieci z edukacji domowej, kiedy słyszę, jak rozmawiają z tymi ze szkół, to widzę, że tym drugim podoba się taka idea: móc wybrać, czego, kiedy i jak się uczyć. Nasi uczestnicy mówią też, że zmieniliby tradycyjne relacje nauczyciel – uczeń na bardziej partnerskie, w których nauczyciel staje się mentorem i wskazuje ścieżkę rozwoju, a w razie problemów/aktów dyskryminacji jest wsparciem i ostoją.

Jakiego rodzaju zadania sprawiają nastolatkom trudność? Może z tego wypływają jakieś wskazówki, o co warto by zadbać w edukacji?

– Mają kłopot np. z wystąpieniami publicznymi. Ale na zajęciach prowadzonych przez weterankę TED-xów, nawet te bardziej nieśmiałe osoby nabierają ochoty, by się wypowiedzieć. Najważniejszy jest nauczyciel, który stworzy odpowiednią atmosferę. Widzę też, że nie wszystkie dzieci dobrze mówią po angielsku, a to przecież podstawa. I brakuje pracy projektowej od najmłodszych lat – moim zdaniem jest kluczowa. Praca w grupach integruje, ale też ogromnie się przydaje – całe nasze życie to jest projekt. Wszystko ma jakiś początek, środek i koniec oraz cel, który chcemy osiągnąć.

Eliza Wójcik – project manager, entuzjastka edukacji, założycielka inicjatywy White School, która w ramach bezpłatnych spotkań łączy nastolatki z biznesem i działalnością społeczną. Wspiera młodzież w świadomym zdobywaniu doświadczenia zawodowego. Wierzy w przyszłość przedsiębiorczości opartej na celach zrównoważonego rozwoju.

Autorka: Maria Hawranek

Ilustracja: pexels.com

Tekst opublikowany na wysokieobcasy.pl 12 lutego2022 r.