Kilka tygodni temu napisał pan na Facebooku: „Chciałem coś mądrego napisać, ale dzisiaj nie umiem, czuję bezradność. Dołują mnie te krzesła na ławkach w szkolnej pracowni”.
– Przytłacza mnie świadomość, jakie skutki ma pandemia i nauka zdalna dla młodych ludzi. Oraz nasza bezsilność. Przypomina mi to meduzy wyrzucone na brzeg. Jedną, dwie, trzy można odrzucić z powrotem do wody, ale nie sposób pomóc wszystkim. Już teraz nas to przerasta. A po powrocie do szkoły stacjonarnej przerośnie nas jeszcze bardziej.
Dlaczego?
– Nie tylko z badań, ale też z mojego doświadczenia wynika, że blisko połowa młodych czuje się gorzej z powodu pandemii. Jednak w ostatnich miesiącach nastąpiła pewna zmiana. Przybyło tych, którzy czują się dużo gorzej. W opowieściach moich uczennic, uczniów oraz pacjentek i pacjentów jest dużo przygnębienia, izolacji, lęku, anhedonii, czyli ograniczonej możliwości odczuwania radości. Jednocześnie zadziałał mechanizm polegający na tym, że człowiek jest istotą, która ma duże możliwości przystosowawcze. To znaczy, że choć czują się źle, do szkoły stacjonarnej się już nie wybierają.
Kiedy rozmawialiśmy w grudniu, mówił pan, że większość bardzo chce do niej wrócić. Nawet ci, którzy wcześniej jej nie lubili.
– A teraz coraz więcej osób zaczyna się przyzwyczajać do „korzyści”, jakie daje im edukacja zdalna. Mogą wstać na ostatnią chwilę. Jeść, kiedy chcą. Chodzić cały dzień w piżamie. Leżeć w czasie lekcji. Grać, ściągać, kombinować. Rozmawiać z przyjaciółmi na Discordzie. Mogą powiedzieć, że mają uszkodzony mikrofon, że zacina się internet. No i mogą zrobić coś, o czym wielu uczniów marzyło od dawna – wyjść z lekcji za naciśnięciem jednego klawisza, jak się im nie podoba.
Za tą niechęcią do powrotu kryje się jeszcze jedno. Uczniowie się nas, nauczycieli, zwyczajnie boją. Tego, że rozliczymy ich za okres edukacji zdalnej, że będziemy odpytywać, sprawdzać notatki. Zrobimy powtórki, które pokażą to, o czym wszyscy wiemy – że efekty edukacji zdalnej są bardzo słabe. Boją się też, że będziemy chcieli gonić z programem, nadrobić w klika miesięcy cały rok.
Znając niektórych nauczycieli, powiedziałabym, że słusznie się boją. W Wielkiej Brytanii ministerstwo edukacji zaleca, żeby nie używać takich określeń jak „nadrabianie zaległości”, „gonienie z materiałem” czy „stracony czas”, bo to tylko pogorszy sytuację.
– No i super! Natomiast u nas wielu nauczycieli nie wyobraża sobie poprowadzenia lekcji bez przypomnienia: „czeka was matura”, „czeka was egzamin ósmoklasisty”. Bez powiedzenia: „bardzo kiepsko wam idzie”, „jak wrócimy do klasy, to wam pokażę”, „ja tu sobie zanotowałam/zanotowałem, kto nie jest aktywny, kogo podejrzewam o ściąganie”, „Teraz dostałeś dobrą ocenę? OK. To się wykażesz wiedzą po powrocie”.
Niektórzy poszli w dwa złudzenia. Po pierwsze, że stresem i presją są w stanie doprowadzić do tego, że osiągną lepsze efekty edukacyjne. W edukacji zdalnej, która bazuje na samodzielności, na pewno nie da się tego uzyskać przez wzbudzanie lęku. A po drugie, że w momencie, kiedy wrócimy do szkoły stacjonarnej, wszystkie dotychczasowe problemy – kiepski nastrój, lęk, słabe relacje społeczne, totalne wdepnięcie w technologie – się naprawią. I nastąpi powrót do przeszłości sprzed marca ubiegłego roku. A to niemożliwe! Bo przez ten rok bardzo dużo się zmieniło. U wszystkich.
W debacie zorganizowanej niedawno przez fundację Dajemy Dzieciom Siłę, w której pan uczestniczył, psychiatrzy, psychoterapeuci pracujący z dziećmi i z młodzieżą mówili, że ich zdaniem powrót do szkoły stacjonarnej odsłoni jeszcze więcej problemów psychicznych. I są przerażeni, bo już dziś system jest niewydolny. Dochodzenie do równowagi będzie trwało, i to powinien być priorytet. Tymczasem w komunikatach Ministerstwa Edukacji ta myśl się nie pojawia. Mówi się o jakiejś diagnozie, ale kto te dzieci będzie diagnozował? I kto im później pomoże, skoro już teraz brakuje miejsc?
– Jest też program redukcji szkód, który w znaczącej mierze obejmuje dodatkowe zajęcia sportowe. I dobrze, ale w tej strategii brakuje choćby przygotowania nauczycieli z podstaw interwencji kryzysowej. Marzy mi się, żeby w każdej szkole była dwójka, trójka nauczycieli, którzy ukończyliby taki kurs. Bo my nawet w perspektywie kilkunastu najbliższych lat nie damy rady wyszkolić tylu psychiatrów i psychoterapeutów dziecięcych, ilu potrzebujemy, a studia z interwencji kryzysowej trwają rok. I w ten sposób można by szybko odciążyć system. Oczywiście, interwent kryzysowy nie poprowadzi psychoterapii depresji, zaburzeń lękowych czy zaburzeń odżywiania, ale rozpozna te problemy. I będzie w stanie zareagować chociażby krótkoterminowo. Na przykład zaproponować osobie, która się tnie, inne sposoby redukcji napięcia. Interwenci kryzysowi dobrze też sobie radzą w przeciwdziałaniu zamachom samobójczym.
No i może ktoś by spytał: a co z samopoczuciem nauczycieli? W jaki sposób można ich wesprzeć? Może to kwestia stworzenia jakiejś infolinii, teleporad, punktów oferujących pomoc psychologiczną?
Brakuje po prostu globalnego, a teraz byśmy pewnie powiedzieli: „narodowego”, programu „Powrót do szkoły”. Może ktoś go tworzy, nie wiem. W każdym razie chciałbym wiedzieć, że to zostało gruntownie przemyślane.
Jest jeszcze jeden pomysł ministerstwa, tak zwane lekcje wyrównawcze.
– Ja zamierzam zacząć lekcje od warsztatów z uczniami, a nie od nadrabiania zaległości. W ogóle nie będę wracał do edukacji zdalnej. Nawet jeśli wiem, kto przysyłał niesamodzielne prace, kto się nie uczył.
Jakiś nauczyciel spyta: „No dobrze, ale z czego ja mam wystawić oceny? Przecież muszę się rozliczyć z podstawy programowej”.
– Rozliczyć w jaki sposób? Przed kim? W ogóle jak jakiś nauczyciel mówi: „Bo to jest w przepisach”, „Bo muszę to zrobić”, nie do końca mówi prawdę. W podstawie jest zapis mówiący o tym, że należy ją realizować „proporcjonalnie do potrzeb i możliwości ucznia”. W obecnej sytuacji potrzeby i możliwości wielu uczniów są takie, że trzeba odpuścić część tego materiału. Zresztą podstawę programową od strony „formalnej” realizuje się bardzo prosto. Jeżeli ja jako nauczyciel WOS-u mam napisane, że uczeń ma znać mniejszości narodowe i etniczne w Polsce, to mogę ją zrealizować w przeciągu 60 sekund. „Na terenie Rzeczpospolitej Polskiej zamieszkują różne mniejszości narodowe i etniczne. Są to: Kaszubi, Ślązacy, Łemkowie, Czesi, Słowacy, Białorusini, Ukraińcy, Niemcy, Karaimi”. Dziękuję, zrealizowałem podstawę programową.
Ha, ha, ha.
– A teraz, chodźcie na kanapę, pogadamy.
Rozumiem, że koleżanki i koledzy, którzy uczą przedmiotów obowiązujących na egzaminie ósmoklasisty i maturze, mogą czuć presję związaną z wynikami. Tym bardziej ja, ucząc WOS-u, chcę zwolnić miejsce w głowach swoich uczennic i uczniów. Dobra, zajmijcie się polskim, matematyką, angielskim, a jeśli będziecie chcieli zostać prawnikami, ekonomistami czy politykami, to fakt, że akurat teraz nie zapamiętaliście, czym się różni burmistrz od starosty, nie oznacza, że już nigdy tej wiedzy nie posiądziecie. Przysłowie „Czego się Janek nie nauczył, Jan nie będzie umiał” jest bzdurą! Poza tym uczennice i uczniowie i tak zapominają większość materiału poznanego w szkole.
Jak pan mówi, że zacznie powrót do szkoły od warsztatów, to co ma pan na myśli?
– Chciałbym się przyjrzeć, co się zmieniło w psychodynamice i socjometrii klasy. Być może pojawią się nowi liderzy. Być może ktoś przygasł. Może w tym czasie rozpadły się stare przyjaźnie, a nowe zostały nawiązane. Chciałbym porozmawiać z uczniami o ich uczuciach, emocjach, o tym, jakie odczuwają skutki pandemii. Oraz przygotować z nimi listę ciekawych, przyjemnych i pożytecznych spraw, które możemy razem zrealizować. Jestem ciekawy, kto w ogóle przyjdzie do szkoły. Trzeba pamiętać, że oni się martwią rzeczami, o których my, dorośli, nawet nie myślimy. Ktoś ma trądzik, ktoś przytył, ktoś inny zobaczył coś na kamerze u kolegi, co go poruszyło. To też mogą być znaczące bariery w powrocie.
Dopuszczam możliwość, że ci, dla których powrót jest za trudny, będą mogli brać udział w lekcjach zdalnie. Ale tylko tymczasowo.
Myśli pan, że wzrośnie liczba wniosków o nauczanie domowe?
– Spodziewam się, że czeka nas boom nie tylko edukacji domowej, ale też nauczania indywidualnego.
Ale powtórzę to raz jeszcze: jeśli czujesz się źle albo jeśli twoje dziecko czuje się źle, ma objawy podobne do depresji, zaburzeń lękowych, nie czekaj na magiczny powrót do szkoły, licząc, że wszystko mu wtedy przejdzie, tylko szukaj wsparcia psychologicznego już teraz.
Bo po pierwsze, może się okazać, że przygnębienie i smutek po powrocie do szkoły staną się jeszcze większe, kiedy na przykład dziecko wystawi się na ocenę rówieśników. Po drugie, obawiam się, że jak już wrócimy do szkoły, to nikt mu nie pomoże. Nie dlatego, że nie będzie chciał, tylko nie będzie miał jak.
Brał pan ostatnio udział w dyskusji „Technologie cyfrowe czy relacje” i od razu zaprotestował pan, że te dwie rzeczy się nie wykluczają. Pomyślałam, że łatwiej do szkoły będzie wrócić tym nauczycielom, którzy potrafili w okresie nauki zdalnej zadbać o te relacje. Trudniej może być tym, którzy tylko podają wiedzę i ją egzekwują.
– Oparcie edukacji wyłącznie na podawaniu wiedzy jest w ogóle słabym pomysłem, bo znacząco redukuje rolę i nauczyciela, i ucznia. Uczeń nie jest pendrive’em, a nauczyciel gniazdem USB, które ma przepchnąć na tego pendrive’a jak największą ilości informacji. Edukacja zdalna jest trudna, to prawda, natomiast ja naprawdę nie mam poczucia, że rozmawiam z monitorem, kiedy prowadzę lekcję. Mam świadomość, że po drugiej stronie są żywi ludzie ze swoimi przeżyciami, emocjami, marzeniami. Podczas nauki zdalnej można te relacje i nawiązywać, i je pielęgnować. To kwestia wyłącznie kompetencji i przekonań nauczyciela. I jeśli ktoś wcześniej tego nie robił, może spróbować od zaraz.
Jak?
– Już teraz nie mów uczniom o tym, jak ważne są oceny i realizacja podstawy programowej. Może warto zacząć lekcję od opowiedzenia, co cię ostatnio spotkało? Albo od podzielenia się swoimi słabościami, obawami? Może fajnie by było, gdyby każdy ocenił swoją energię rano? Można to zrobić na wesoło. W smartfonach są kreseczki, które pokazują siłę zasięgu, to może niech każdy powie, na „ile kresek się czuje”? Można też wykorzystać grafiki, ilustracje, koła fortuny dostępne na różnych platformach na temat uczuć i przekonań uczniów. W ogóle warto traktować ich holistycznie. Mózg jest ważny, ale emocje, historie, codzienne zdarzenia to też istotne elementy edukacji.
Jeśli natomiast chcesz wpadać na lekcje, mówić, jak ważny jest przedmiot, którego uczysz, gonić z programem, żałować, że czas ci się skończył, przedłużać, zadawać prace domowe, straszyć rozliczaniem, to wiedz, że to bezużyteczne. Bo uczniowie i tak ściągną na sprawdzianie, jak będą chcieli. A nawet jeśli nie ściągną, to za miesiąc zapomną. Kto z naszych czytelniczek i czytelników, którzy mieli piątkę czy szóstkę z biologii, pamięta, jak się rozmnażają okrytonasienne? Proszę.
Co jeszcze by pan zalecił nauczycielom, jeśli chodzi o przygotowanie się do powrotu do szkoły?
– Na pewno bardzo ważna będzie współpraca nauczycieli z rodzicami. Teraz wygląda ona różnie. Część z nas pisze do rodziców tylko o tym, jakie zadanie trzeba oddać, kto czego nie zrobił, czasem z prośbami o wyjaśnienie, czasem z pretensjami. A przecież warto napisać też, co się fajnego dzieje na lekcji. Podzielić się uwagami, wątpliwościami. Poprosić rodziców o sugestie, okazać zrozumienie, że im też jest ciężko. Przecież oni nie są rodzicami pendrive’ów, tylko rodzicami swoich dzieci. A te dzieci są myślącymi, czującymi ludźmi.
Myślę, że rodzicom bardzo by się też przydała jakaś psychoedukacja przed powrotem do szkoły na temat tego, co się może z ich dzieckiem dziać, jak może reagować, co jest zdrowe, a co powinno zaniepokoić. Już można by zacząć organizować takie webinary.
Kto miałby je robić?
– W mojej szkole ja byłem tą osobą.
Ale pan jest pedagogiem, psychoterapeutą, ma pan wiedzę.
– To pedagogów i psychologów już nie ma w innych szkołach? Są też przecież poradnie psychologiczno-pedagogiczne, które można zaprosić do współpracy. Poza tym nie wierzę, że nie ma nauczycieli, którzy sami nie mogliby takich webinarów poprowadzić. A może któryś z rodziców jest psychologiem albo psychoterapeutą?
Gdyby zapadła decyzja, że od poniedziałku wracamy do szkoły, na pewno w sobotę będę chciał się spotkać z rodzicami swoich uczennic i uczniów. Na kawę, herbatę, ciastko. Chciałbym im powiedzieć o kryzysie, o tym, jak się go przezwycięża, ale też o tym, że sam się czuję gorzej. I żeby się nie obwiniali, jeśli ich dziecko będzie miało kłopot z powrotem do szkoły, bo to nie jest ani ich wina, ani kwestia złośliwości tego dziecka czy lenistwa. Przede wszystkim jednak chciałbym, żebyśmy uświadomili sobie, że gramy do jednej bramki.
Porozmawiaj z dzieckiem o tym, jak się czuje, o ewentualnych niepokojach – to jedno z pańskich zaleceń dla rodziców.
– Fajnie jest rozmawiać na trzech płaszczyznach – o faktach, myślach i uczuciach. Czyli nie tylko powiedzieć: „Słuchaj, w poniedziałek wracasz do szkoły”, ale też zapytać: „A co ty o tym w ogóle sądzisz? Czy gdybyś była/był ministrem edukacji, też byś wydała/wydał taką opinię? Co twoim zdaniem jest plusem, a co minusem?”. I dalej: „Co cię najbardziej cieszy? Czego się obawiasz? Co zrobisz, jak poczujesz lęk? Jak w ogóle sobie wyobrażasz ten moment, kiedy wchodzisz do szkoły?”. Dzięki temu mamy szansę zobaczyć, jakie przekonania ma nasze dziecko na ten temat i jak one się mają do rzeczywistości. Czy nie obwinia siebie? Czy nie przesadnie się lęka? Na przykład ktoś zobaczył, że ma śmieszną piżamę w czasie edukacji zdalnej i teraz wyobraża sobie, że cała szkoła tym żyje. Dla wielu dzieci takie wydarzenie są trudne. Warto rozwiewać tego typu lęki, że niekoniecznie inni przez cały rok żyli jego czy jej piżamą.
Kolejny punkt – „pamiętaj o zasobach”. Co to są zasoby?
– Zalety, zdolności, potencjał dziecka. Możemy je spytać: „Jak myślisz, czym się będziesz mógł wykazać po powrocie? Bo ja widzę dużo takich rzeczy w tobie”. Możemy porozmawiać z dzieckiem, czego się nauczyło nie tylko o sobie, ale też o innych w trakcie pandemii. I jak mu się może to przydać w przyszłości. Warto doceniać małe kroki. A przede wszystkim mówić o tym, że w ogóle wszyscy mamy taki zasób, który polega na tym, że potrafimy przepracowywać różne trudności.
W rodzicach lękowych może się pojawić chęć, żeby pozwolić dziecku zostać w domu, jeśli mówi, że nie chce wracać. Pan uważa, że bardzo ważna jest równowaga między wspieraniem a stanowczością.
– W ogóle, jeśli chodzi o chodzenie do szkoły i realizację tak zwanego obowiązku nauki, to przyznam, że jak na moje dość demokratyczne standardy jestem zwolennikiem sporej stanowczości. Bo jak mamy peleton i jeden z kolarzy z niego wypadnie, zrobi sobie postój na poboczu, to, żeby dogonić ten peleton, musi jechać dużo, dużo szybciej.
Oczywiście to nie może być autorytaryzm ani przemoc. Ważne, żeby w takich sytuacjach nie ulegać od razu, tylko pokazać dziecku, że wierzymy, iż jest w stanie się przełamać i wrócić do szkoły. A może potem będzie nawet dumne z tego, że mu się udało? Tej stanowczości musi jednak towarzyszyć wyrozumiałość. Bo są sytuacje, w których rzeczywiście trzeba będzie odpuścić.
Tylko skąd wziąć na to wszystko siłę? Mam na myśli i nauczycieli, i rodziców. Wszyscy są wykończeni – pandemią, pracą i szkołą zdalną.
– A może ci silniejsi mogą wesprzeć tych słabszych? Wszyscy możemy podchodzić do siebie z większym zrozumieniem, z akceptacją dla kryzysów, z brakiem potępienia. Jednym z pozytywnym skutków pandemii może być to, że nauczymy się wspierać siebie i szanować to, że jesteśmy różni.
To jest też w rekomendacjach dla uczniów – by się uwrażliwili na to, że każdy może inaczej przeżywać powrót do szkoły.
– I że naprawdę nie jest niczym fajnym to, że wyżyjesz się na koleżance czy koledze dlatego, że reaguje inaczej niż ty.
Ten problem będzie dotyczył też nauczycieli i rodziców. Rodzice, których dzieci będą miały problem z powrotem, mogą się obawiać, że wszyscy będą widzieć, kogo nie ma w klasie, że to może zostać odczytane jako ich porażka, że być może w pokoju nauczycielskim wszyscy będą rozmawiać, że „a ci to sobie nie radzą”. Tego myślenia trzeba się wyzbyć. Każdy ma prawo być w kryzysie w takiej sytuacji. Podobnie – nie można szydzić z koleżanki nauczycielki czy z kolegi nauczyciela, że mają kłopot z powrotem. To, że są nauczycielami, nie znaczy, że są kuloodporni.
Panu z jakiegoś powodu będzie trudno wrócić do szkoły?
– Mam jedną mikrokorzyść z nauczania zdalnego. Mogę dłużej spać. Ale bardzo chętnie z niej zrezygnuję, jak tylko dadzą sygnał.
Zresztą raz w tygodniu zaglądam do szkoły, a raz w miesiącu staram się wykonać jakąś aktywność z uczniami w świecie offline. Ostatni raz widzieliśmy się w tłusty czwartek. Jeździłem po osiedlu dookoła szkoły i kto chciał, mógł zejść do mojego samochodu i zjeść ze mną pączka w grupach dwu-, trzyosobowych.
W pierwszy dzień wiosny miałem wielką ochotę na akcję z uczniami pod tytułem „Ucieknij z domu do szkoły”. Zrobiłbym to, gdyby nie było takiego wzrostu zakażeń. Niestety, za duże ryzyko. Teraz szykuję się do wspólnego grania z uczniami w „Minecrafta”. Będziemy grali online, ale z jednej sali, żeby być ze sobą razem. Jak tylko skończy się lockdown.
W zaleceniach dla uczniów jest jeszcze taki punkt: „Zaplanuj swój dzień”. Dlaczego to takie ważne?
– Zaplanowanie dnia daje poczucie bezpieczeństwa. Jak zaplanujesz pewną rutynę i ją zrealizujesz, to masz poczucie: „Kurczę, panuję nad sytuacją”. Ten punkt odnosi się również do tego, co mamy teraz.
Tu widzę takie niebezpieczeństwo, że ktoś bardzo sumienny może sobie zaplanować dzień powyżej swoich możliwości. A jak tego nie zrealizuje, będzie się obwiniał.
– Dlatego w rozwinięciu jest od razu takie zdanie: „Nie miej do siebie żalu, kiedy ci się to nie uda”. Tu nie chodzi o jakieś wielkie, ambitne plany, ale o bardzo proste rzeczy. Na przykład: Wstaję rano. Zdejmuję piżamę. Do 9.00 jem śniadanie. Jem coś na obiad. To ja wychodzę z psem wieczorem. Dwa razy w tygodniu wychodzę z domu i spotykam się z kimś. Co dwie godziny robię sobie 20 minut przerwy przed komputerem, nawet jak gram, i tak dalej.
Jak pan myśli, jak długo zajmie uczennicom i uczniom powrót do względnej równowagi?
– Szacuję, że od 5 do 10 proc. ludzi może mieć realne kłopoty z powrotem. W takim sensie, że albo nie wyjdą z domu, albo przyjdą do szkoły i z niej zaraz wyjdą, albo w tej szkole będą wykazywali silne reakcje stresowe. Ta grupa będzie potrzebowała pomocy profesjonalnej. To niby niedużo. Ale jeśli to będzie 30, 50, 70 osób w każdej szkole, kto im pomoże? Gdzie są te wolne miejsca u psychoterapeutów i psychologów? Tym bardziej że podczas jednego spotkania cud się nie stanie.
Pozostałym też może być trudno, ale się przełamią i wdrożą. Myślę, że normalizacja tej sytuacji potrwa mniej więcej kilka miesięcy, bo tyle trwa zdrowe przepracowywanie kryzysu. Przy czym przez normalizację rozumiem nie powrót do tego, co było, tylko adaptację do nowej sytuacji. Bo chodzenie do szkoły stanie się nową sytuacją. W tej grupie będą tacy, co potrzebują na adaptację trzech minut, inni trzech tygodni, a jeszcze inni trzech miesięcy. A jeśli ktoś nadal będzie przeżywał trudności, to będzie wymagał konsultacji.
Bardzo bym chciał, żeby powrót do szkoły był wielkim świętem relacji. Nie świętem podstawy programowej. Nie świętem egzaminów. Tylko świętem kontaktów bezpośrednich, różnorodności i akceptacji.
Tomaszem Bilickim, pedagog, terapeuta, nauczyciel
Autorka: Agnieszka Jucewicz
Foto: unplash.com
Tekst ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” 3 kwietenia 2021 r.