Dlaczego blog o córkach?
Jestem mamą dwóch, pięcio- i siedmioletniej. Blog jest moją metodą dokształcania się, stawania się coraz lepszą mamą. Spędzałam w przeszłości sporo czasu na placach zabaw, spotykałam się z innymi rodzicami i zauważyłam, jak dużo stereotypowych komunikatów jest kierowanych w stronę dziewczynek, ale i chłopców. Nie chciałam się z tym pogodzić, trafiłam na artykuł w magazynie „Science” z 2017 r., w którym omówiono badania dowodzące, że dziewczynki już w wieku sześciu lat są skłonne bardziej niż chłopcy wątpić w to, że są mądre.
Moja starsza córka miała wówczas 4,5 roku, pomyślałam sobie, że mam mało czasu. Chciałam coś zrobić, by do tego nie dopuścić. I tak powstał mój projekt edukacyjny. Na początku skupiałam się na dziewczynkach, widziałam tylko ten kawałek tortu, myśląc sobie, że dziewczynki są pokrzywdzone i trzeba o nie zadbać. Teraz widzę, że chłopcy też potrzebują pomocy, może nawet bardziej niż dziewczynki, bo o chłopcach mówi się zdecydowanie mniej. Jest mniejsze przyzwolenie, by wychowywać chłopców w szacunku do ich całości, jako osoby, a nie jakiegoś kawałka definiowanego przez stereotypowo pojmowaną płeć.
Czy pominięcie chłopców jest pokłosiem płytkiego rozumienia feminizmu, dla którego wrogiem jest mężczyzna?
Dlatego pozostali na bocznym torze. To niewłaściwe podejście, bo przecież wszyscy tworzymy ten świat. Chciałabym, aby wszystkie dziewczynki były pewne siebie, miały równe szanse. Jakich jednak partnerów będą miały moje córki, jeśli zostawimy chłopców z tyłu? Czy będą w stanie za nimi podążyć, jeśli moje dziewczyny będą bardzo pewne siebie? Jeśli chłopcy zostaną na etapie „silnego faceta”, to najprawdopodobniej nic z tego nie wyjdzie.
Wpajając dziecku idee równości, musimy się zmierzyć ze zróżnicowaniem. W jaki sposób rozmawiać z dzieckiem o różnicy płci i gdzie ją lokować?
Za bardzo koncentrujemy się na różnicach płciowych. Dzieci zauważają odmienność mamy i taty, ale czy przypisują temu wartości lepszy-gorszy? Na początkowym etapie widzą jedynie odmienność. Rodzice, skupiając się na tej odmienności, nadają jej zbyt duże znaczenie w oczach dziecka, które zaczyna dostrzegać w tym bardzo ważny element tożsamości. Bardzo szybko wkrada się wówczas antagonizm i hierarchia między chłopcami i dziewczynkami, pojawia się wartościowanie na lepszych i gorszych. Nie tłumaczymy im, dlaczego zwracamy uwagę na płeć, bo dla nas jest to przezroczyste kulturowo, a poza tym kategoryzowanie to naturalna i niezbędna umiejętność naszych umysłów. A dzieci pozostawione z tym zróżnicowaniem uzasadniają sobie jego istotność na podstawie własnych doświadczeń. Moim córkom nieraz zdarza się wrócić z przedszkola i poinformować, że chłopcy są gorsi. Preteksty do takiego stwierdzenia są różne, bo np. mają krótkie włosy.
Jak reagujesz?
Staram się na bieżąco rozbrajać takie miny, dopytuję. I przepracowujemy to wspólnie, aby do ich świadomości nie wkradały się krzywdzące stereotypy, aby patrzyły na drugą osobę jak na człowieka, a nie na dziewczynkę lub chłopca. Kluczowe jest zachowanie czujności przez rodziców i niezwracanie uwagi na płeć w momencie, gdy nie jest to konieczne i nie ma znaczenia. To ważne, aby odwoływać się do człowieka przez pryzmat jego indywidualności, z jego charakterem, zainteresowaniami i umiejętnościami. Nie ma sensu pogłębiać różnic poprzez ich lokowanie, odradzam proaktywność w tym zakresie, lepiej odpowiednio reagować na komunikaty dziecka.
Jakie konsekwencje ma stałe podkreślanie tej różnicy?
Wykształcają się stereotypy, np. wszyscy chłopcy lubią bawić się samochodami. Dzieci, słysząc takie komunikaty, nie chcą odstawać od reszty i wpisują się w schematy powstałe na bazie oczekiwań dorosłych, a te, które nie do końca dobrze czują się w tych ramach, przestają w pewnym zakresie być sobą. Dlatego tak ważne są pierwsze lata życia dziecka, kiedy to jeszcze rodzic jest niepodważalnym autorytetem i tworzy się fundament osobowości – pozwala to skutecznie walczyć ze schematami i daje dziecku inną perspektywę.
W środowisku domowym nie wolno ich ograniczać, formatować od samego początku. Prędzej czy później społeczeństwo „zaatakuje” nasze dzieci stereotypami, a one muszą wiedzieć, jak sobie z nimi radzić.
Mam wątpliwości na ile rozmawiać o stereotypach z moimi córkami proaktywnie, czy nie są jeszcze za małe, by mówić im o tym, jak działa świat. Wychodzę z założenia, że kluczem do walki z tymi stereotypami jest wiedza, dlatego tak skupiam się na edukacji.
Dużo się mówi o tym, że na naszych oczach kształtuje się zupełnie nowy model ojcostwa, bardziej świadomy, emocjonalny, zaangażowany. A czego oczekuje się od matek, partnerek tych „nowych” ojców?
Dobre pytanie, bo nie da się rozdzielić tych dwóch elementów: zmiana w jednym powoduje przeobrażenie drugiego. Większa aktywność ojców w życiu domowym, w podziale obowiązków wpływa zarówno na dziewczynki, jak i na chłopców, a dzieci widzą, że jesteśmy równi na tej płaszczyźnie.
Kobiety też muszą się zmienić, dla wielu z nich może okazać się to trudne, bo żyją w przekonaniu, że to one są predestynowane do pewnych zadań i wykonują je najlepiej. W tym nowym modelu muszą odpuścić i dać przestrzeń ojcu, nawet jeśli będzie robił coś gorzej. Najważniejsze jest budowanie więzi i relacji z dziećmi. Czyli z jednej strony chodzi o odsunięcie się nieco na bok, a z drugiej o wyzbycie się potrzeby bycia perfekcyjną, która jest bardzo silna zarówno u kobiet, jak i dziewczynek. Kobiety muszą w relacji z „nowym” ojcem wyzbyć się przekonania, że są idealne i tylko one mogą się zajmować dziećmi. Wiele kobiet ma w sobie coś z męczennicy, ale w późniejszym etapie emocjonalne znajdują niezdrowe ujście. To leży w naszym interesie, aby oddać więcej pola mężczyźnie, mamy wówczas więcej czasu i przestrzeni dla siebie. Wszyscy zyskują.
Na ile rodzic stający na froncie walki ze stereotypami płciowymi powinien być pedagogiem, a na ile towarzyszem? Czy z jednej strony zbyt duża swoboda nie wepchnie dziecka w sidła stereotypów, a z drugiej strony zbyt silne wejście w rolę pedagoga może znacząco wpłynąć na pewność siebie dziecka? Jak to pogodzić?
Nie jest to łatwe. Musimy pamiętać, że matki są bardzo ważnym wzorem dla dziewczynek, co oznacza, że my też musimy nad sobą pracować. Muszę pamiętać, że one mnie stale obserwują i w różnych sytuacjach muszę postąpić we właściwy sposób. Chodzi o nasze działanie, a nie tylko gadanie. W sytuacjach konfliktowych nie chodzi o to, by uczyć dziecka wedle formułki „trzeba mu było coś odpowiedzieć”. Jeśli są świadkami takich sytuacji z naszym udziałem, to musimy sami postąpić właściwie, wówczas ma to znacznie większą moc. Oczywiście jest to rola pedagoga, ale nie wykładowcy teorii. Jeśli np. ktoś się śmieje z otyłości drugiej osoby, to wówczas musimy zareagować, by nasze córki wiedziały, jak postąpić w takiej sytuacji.
Rola towarzyszki jest bardzo trudna, bo zakłada wycofanie się rodzica i wejście w rolę czujnej obserwatorki, a nie przewodniczki. Jest to bardzo wartościowe podejście, bo nieustanne tkwienie w roli pedagożki nie jest najlepsze dla dziecka.
A jak uczysz córki przeżywania negatywnych emocji – złości, agresji?
W przypadku dzieci mamy podwójny standard dotyczący emocji. Smutek i lęk jest u dziewczynek akceptowany, ale już złość jest nie do przyjęcia. U chłopców jest odwrotnie, agresja i wyrażanie złości jest aprobowane, bo to taka „chłopięca wada”, ale smutek, poczucie bycia słabszym jest niemile widziane. Tłumaczę zatem moim córkom, że negatywne emocje są dla nas w pewnym sensie dobre, są informacją na nasz temat. Zachęcam je, aby się przyjrzały, dlaczego się zdenerwowały. Czy źródłem tej emocji jest wyrządzona im przykrość? Ktoś im coś zabrał? Ich granica została przekroczona?
Uważam, że dziecko ma prawo do każdej emocji bez względu na płeć. Ma prawo ją odczuwać i skanalizować. Trzeba pracować z dzieckiem nad sposobem jej wyrażenia, aby nie wyrządzały krzywdy innym osobom, mogą np. krzyknąć, tupnąć nogą. Najgorsze, co możemy zrobić, to uczyć blokowania emocji. Ukrywanie złości przez dziewczynki może doprowadzić do wyrzutów sumienia z powodu jej odczuwania. Negatywne skutki potęguje wdrukowany do dziewczęcych głów stereotyp, że powinny być grzeczne. Dziewczynki, a później kobiety cierpią na poczucie braku autentyczności. W środku odczuwają silne emocje, dla których wyrażenia nie ma akceptacji.
Dziewczynki mają poczucie zniewolenia emocjonalnego, mają zakładany swego rodzaju kaganiec uprzejmości?
I w efekcie nie komunikują tego, co czują, wprost, zaczynają plotkować, tworzyć zamknięte grupy, obmawiają się wzajemnie. Brak akceptacji dla jakiejś emocji w wieku dziecięcym może się odbić na całym późniejszym życiu. Pojawiają się problemy z asertywnością, zaznaczaniem granic i obstawaniem przy swoim zdaniu.
Nie masz poczucia, że duża część obecnego pokolenia dziewczynek wyrośnie na zupełnie inne kobiety?
Zmiana w modelu wychowania wpłynie w bardzo dużym stopniu na przyszłe pokolenie kobiet. Moim zdaniem jest to powiązane z bardzo dużym wzrostem liczby matek z wykształceniem wyższym, przez co są bardziej świadome i zdeterminowane, by wnieść nową jakość do swojego macierzyństwa. Niestety, czasami przeradza się to w chęć osiągnięcia perfekcji, co w efekcie prowadzi do presji w środowisku matek. Muszą być idealne i znać się na wszystkim, każda ma już za sobą całą listę lektur dotyczących macierzyństwa. Nie wszystkie kobiety radzą sobie z tą presją i oczekiwaniami wobec siebie. Podążanie tą drogą niestety nie wywoła efektu, którego byśmy sobie życzyły. Nie o to chodzi, by uczynić z dziecka projekt do realizacji. Trzeba dać sobie trochę więcej luzu, aby być fajną mamą.
Z Magdą Korczyńską rozmawia Mariusz Kania
- Magda Korczyńska - autorka bloga „Jak wychowywać dziewczynki”.
Wywiad ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 18 lipca 2020 r.
Artykuł po raz pierwszy ukazał się w ramach akcji „Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach”