Filmuj mnie oczami

Czy każda publikacja zdjęcia dziecka w internecie jest zła albo niebezpieczna?

Część rodziców decyduje się nie publikować wizerunku dzieci w internecie w ogóle lub robi to naprawdę sporadycznie. To najbezpieczniejsze. Nikt nie wykorzysta wizerunku dziecka bez naszej zgody, nie budujemy w sieci jego historii, unikamy ryzyka opublikowania zdjęcia, które może dziecku zaszkodzić. Sam publikuję zdjęcia swoich dzieci bardzo rzadko i zawsze za ich zgodą. Jeśli dziecko ma cztery, pięć, sześć lat, to już możemy o tym rozmawiać.

Jeśli publikujemy zdjęcia dzieci, to warto zadbać o prywatność – nie udostępniać zbyt wielu informacji na ich temat, ograniczać dostępność zdjęć poprzez ustawienia prywatności – np. ograniczając krąg odbiorców do grona znajomych albo wręcz rodzinnego – w serwisach, z których korzystamy.

Warto się też zastanowić, co stoi za publikowaniem wizerunku dziecka. Często w ten sposób spełniamy własną potrzebę – potwierdzenia wyjątkowości dziecka, bycia zauważonym, pochwalonym, uznanym za fajnego rodzica.

No i są kategorie zdjęć i filmów, które jednoznacznie należy uznać za nieodpowiednie.

Jakie to kategorie i sytuacje?

Zdjęcia nago czy prawie nago. W przyszłości dzieci mogą uznać, że naruszyliśmy ich prywatność i intymność. No i rzecz jasna takie zdjęcia mogą posłużyć dewiantom seksualnym. Kiedy policja rozbija struktury pedofilskie, to okazuje się, że w ich kolekcjach zdjęć cześć pochodzi właśnie z prywatnych profili nieświadomych niczego rodziców.

Nieodpowiednie są też zdjęcia dzieci podczas czynności higienicznych albo przeżywających trudne emocje, płaczących, smutnych, bezbronnych, chorych. Dziecko jest za małe, by chronić swoje granice, o to musi zadbać rodzic.

Oddzielną kategorią są zdjęcia dzieci w pozornie zabawnych sytuacjach. Część rodziców wrzuca je do sieci, żeby zaistnieć, zebrać lajki, rozbawić znajomych. Takie przedmiotowe traktowanie dzieci w celu budowania swojej popularności ma nawet nazwę – parental trolling. Do tego czasami to nie są sytuacje z życia, tylko specjalnie stylizowane kadry – małe dziecko z butelką alkoholu, z papierosem, dziecko stylizowane na dorosłą osobę, skrępowane. Żeby tylko było „zabawnie”. Po pierwsze, to ośmieszające, poniżające, po drugie – a co, gdy za kilka, kilkanaście lat na te materiały trafią rówieśnicy i zaczną się drwiny albo wręcz regularny hejt?

Ostatnio coraz więcej przykładów takiego zachowania obserwujemy na TikToku, gdzie ludzie publikują filmy w odpowiedzi na różne challenges, czyli wyzwania. Ostatnio bardzo popularny był challenge polegający na niespodziewanym oblaniu niemowlęcia wodą. Szok, płacz, rodzice są rozbawieni, odbiorcy jeszcze bardziej. To niepojęte. Przecież taka sytuacja jest dla dziecka mocno stresująca, może nawet zagrażać jego zdrowiu.

Takie zachowania mogą mieć odroczone konsekwencje. Dzieci, traktując nas jako wzór, będą naśladowały je w swoim życiu albo kiedyś zorientują się, że były traktowane bezmyślnie i przedmiotowo. Już są pierwsze sprawy sądowe, w których dorośli już ludzie skarżą rodziców za nadużywanie w sieci ich wizerunku w dzieciństwie.

Potencjalnie zagrażające prywatności i intymności dzieci jest też czerpanie przez rodziców korzyści finansowych z prezentowania ich wizerunku w sieci. Mam na myśli między innymi niektóre z instamatek.

Ale instamatki często normalizują macierzyństwo. Na przykład profile „Jak lubimy”, „Dzieciakicudaki”, „Pauka Chmielewska” czy „10 minut spokoju” pokazują prawdziwe, a nie wyidealizowane życie – wielodzietnej rodziny, dzieci z niepełnosprawnością, rodzinę po rozwodzie. Z wpisów pod postami wynika, że są wsparciem dla innych matek.

To prawda, pytanie jednak, czy to się nie dzieje kosztem prezentowanych dzieci. Cel w tym wypadku nie uświęca środków. Nie oceniam negatywnie tego typu profili, ale widzę w nich potencjalne ryzyko. Przy czym, nawet zachowując ostrożność i dbając o prywatność dziecka, warto mieć świadomość, że ono w przyszłości może widzieć rzecz inaczej. Decydujemy za nie, bo jest małe i nieświadome. Dobry i wspierający post o doświadczeniach rodzicielskich nie musi być ilustrowany wizerunkiem dziecka.

Kobiety coraz częściej otwarcie piszą o depresji poporodowej. Przeczytanie o tym może być dla dziecka równie bolesne jak zdjęcia, ale taka otwartość jest bardzo potrzebna społecznie, pomaga innym oswoić duży problem.

Kluczem znowu jest odpowiedź na pytanie „jak”. Jeśli dziecko trafi na nasze publikacje jako dojrzała osoba, to zrozumie, rodzicielstwo bywa trudne i nie musimy tego ukrywać. Ale uważajmy na słowa, pamiętając, że nawet małe dzieci posługują się wyszukiwarkami, szukają informacji o rodzicach. I jeśli dziecko natknie się na post typu „Mam dość bycia matką” albo „Mam dość swojego dziecka”, który nie pokazuje kontekstu i nie tłumaczy, że odnosi się do stanu chorobowego, to może być dla niego przykre.

Mamy bywają często obiektem szyderstw przez to, że publikują zdjęcia swoich dzieci. Mam wrażenie, że to się staje synonimem bycia egocentrycznym, bezrefleksyjnym rodzicem.

I niestety rzeczywiście wiele tych krytycznych osób posługuje się nie argumentami, tylko hejtem.

Kluczowe jest to, dlaczego i jak publikujemy wizerunek dziecka. Jeżeli robimy to z miłości, chęci podzielenia się naszym doświadczeniem, kiedy towarzyszą temu refleksja, uważność, dbałość o bezpieczeństwo i umiar, to OK. Jeśli traktujemy dziecko podmiotowo, mamy z nim bliski, uważny kontakt – to kiedy po latach zapyta, dlaczego tak a nie inaczej dysponowaliśmy jego wizerunkiem, będziemy potrafili się wytłumaczyć. Zresztą pewnie nawet nie zapyta, bo właśnie dzięki takiej relacji będzie wiedziało.

A co pan odpowie na taki argument: przecież dziecko na co dzień mija wiele osób, zabieramy je w różne miejsca, jest widoczne dla przypadkowych ludzi.

To zupełnie coś innego. Przecież kiedy dziecko biega nago po plaży, rodzice raczej nie pozwalają, aby ktoś obcy stał i się w nie wpatrywał. Nie mówiąc już o robieniu mu zdjęć. A publikując takie zdjęcia, właśnie na to pozwalamy. Potencjalnie każdy ma do nich dostęp, może je przybliżać, przerabiać, powielić. Taka jest specyfika sieci – raz wrzucone zdjęcie zostaje tam na zawsze. Dziecko może być przedmiotem drwin, niezdrowych fascynacji, gdy stanie się dorosłe, będzie można, dodając informacje, które wrzucamy do sieci, zbudować jego profil psychologiczny.

Edyta Pazura pokazała publicznie zdjęcia dzieci, gdy jej córka zapytała, dlaczego na wszystkich zdjęciach w mediach społecznościowych stoi tyłem. Zasugerowała nawet, że rodzice się jej wstydzą.

Nie mam pewności, czy to trafna interwencja. Z dziećmi na pewno warto rozmawiać i tłumaczyć im nasze decyzje. W takim przypadku ważne, żeby dziecko usłyszało: „Oczywiście, że się ciebie nie wstydzę, ale dbam o twoją prywatność i bezpieczeństwo”. Ważne, żeby się dowiedziało, że za zachowaniem rodziców stały miłość i troska. Można też skorzystać z okazji i porozmawiać, czym jest ta prywatność, jakie ryzyko wiąże się z publikowaniem wizerunku.

To tak jak np. z limitami na korzystanie z internetu. Kiedy stawiamy ograniczenia czasowe bez komentarza, to dziecko może się czuć ich ofiarą. Kiedy jednak tłumaczymy, że to wynika z naszej troski o zdrowie, rozmawiamy o potrzebie równowagi, o ryzyku uzależnienia itd., wtedy wygląda to zupełnie inaczej. Być może w tej sytuacji doszło do rozmowy, dziecko poznało motywacje rodziców i to rozwiało jego obawy, a jednocześnie wyraziło chęć publikacji swojego pełnego wizerunku. Wtedy OK.

Dzieci warto słuchać, odpowiadać pozytywnie na ich chęć pojawienia się w naszych postach, jeżeli nie uznajemy tego za ryzykowne, a z drugiej strony – ustalać z nimi każdorazowo publikację zdjęć, kiedy tylko są wystarczająco świadome.

Uczymy je wtedy dbałości o prywatność, wspieramy poczucie podmiotowości, uczymy samostanowienia. Dziecku, które wie, że jego ciało i wizerunek należą do niego, będzie łatwiej zareagować, kiedy ktoś będzie chciał przekroczyć granice.

Bardzo wiele dzieci chce być youtuberami z zawodu. Widzą, że niektórym udało się w ten sposób spełnić swoje marzenie i podzielić się pasją. I nie wszyscy ci youtuberzy są puści i głupi. Na przykład Red Lipstick Monster, makijażystka, która jest wzorem dla wielu dziewczynek i nastolatek, to bardzo pozytywna postać. A przecież wyrosła na lajkach.

Na całym świecie zawód youtubera jest pierwszym wyborem dzieci pytanych o przyszłość, jedynie w Chinach przegrywa z kosmonautą. Jako rodzice musimy dostrzec i próbować zrozumieć ten fenomen. Tylko wtedy będziemy mogli o tym z dziećmi sensownie rozmawiać, na przykład tłumacząc, że Red Lipstick Monster z jej ideą body positivity jest czymś innym niż wiele innych influencerek przekazujących szkodliwe wzorce urody i podejścia do ciała, promujących nierealny standard wyglądu.

Mówi pan o powściągliwości. Ale przecież sami robimy selfie, informujemy o śmierci bliskich, szukamy wspólnoty, aprobaty. Często impulsywnie i emocjonalnie.

Znam wiele osób, które świadomie zrezygnowały z obecności w mediach społecznościowych. A jeżeli intensywnie kreujemy siebie online, jeżeli to, co się dzieje w sieci, absorbuje nas, jest punktem odniesienia, to warto zadać sobie pytanie, czy to jest rzeczywiście świat, którego chcemy dla siebie i dla naszej rodziny, czy też nam się to nieświadomie przydarza, bo na przykład próbujemy online spełnić różne potrzeby – przynależności, podziwu, osiągnięć, poczucia bycia ważnym etc. I może jednak powinniśmy więcej czerpać z prawdziwych relacji i życia tu i teraz.

Płynąłem kiedyś kilkanaście dni Wisłą na desce z wiosłem i zafascynowany przygodą, przyrodą, widokami dużo filmowałem, chciałem się dzielić doświadczeniem ze wszystkimi, publikowałem na Facebooku filmy, zdjęcia. Potem śledziłem reakcje znajomych. Jednego dnia wpadłem do wody i straciłem telefon. Na początku mocno to przeżyłem, ale kolejne dni były fascynującym odkryciem – nie szukałem kadrów, nie żałowałem straconych ujęć, na sto procent byłem w doświadczeniu przygody w kontakcie z naturą. To była naprawdę ogromna różnica. Innym razem lekcję dała mi córka, kiedy kilka lat temu filmowałem jej postępy na nartach. Powiedziała, że wolałaby, żebym filmował ją oczami. Od tego czasu robimy na każdym wyjeździe po kilka zdjęć na pamiątkę i tyle.

Weźmy rodziców na przedstawieniach w przedszkolu. Widownia wygląda jak sektor dla prasy – wszyscy z telefonami i aparatami. Dzieci wkładają w te przedstawienia dużo pracy, chcą naszej uwagi, a wszyscy je oglądają przez ekran smartfona. Rozświetlony wzrok zachwyconego rodzica, miłość, którą dziecko może zobaczyć, budują bliskość i poczucie wartości o wiele bardziej niż nagrany materiał.

Naprawdę nic nie zastąpi bycia obecnym, bycia tu i teraz w relacji z bliskimi osobami, doświadczania autentycznej wspólnoty. Przygotowanie relacji na Instagrama czy Facebooka można traktować jako dodatek. Wtedy także możemy uczyć tego dzieci, modelować ich zachowania.

Też lubiłem uchodzić za dobrego, aktywnego tatę i w mediach społecznościowych pokazywałem często nasze rodzinne życie. Dzisiaj robię to sporadycznie, koncentrując się raczej na tu i teraz.

U mam dochodzi jeszcze inna motywacja. Współczesne macierzyństwo bywa osamotniające. Spędzam mnóstwo czasu w domu, bywają dni, że nie mam kontaktu z nikim innym niż dziecko. Chciałabym podzielić się z kimś tym, jak żyję i co u mnie słychać, więc wrzucam zdjęcie ze spaceru, zabawy, żeby nawiązać kontakt.

To ważna potrzeba i dobrze, gdy kontakt online może ją zaspokoić. Wiem od znajomych kobiet, że korzystają z zamkniętych grup i dzięki temu ograniczają zasięg informacji i zdjęć do grona bliskich, zaufanych osób. To warta rozważenia alternatywa dla publikacji w profilu.

Przeciążeni rolą rodzica sięgamy też po telefon w chwili wytchnienia. Zapewnia to nam poczucie udziału w tym, co nas omija, pozwala się zrelaksować. Warto jednak poszukiwać innych sposobów zaspokojenia tych potrzeb, bo to pułapka – chcemy czegoś więcej niż rodzicielstwo i sięgamy po telefon, tworzy się nawyk i okazuje się, że rzeczywiście na nic nie mamy czasu, bo w naszym życiu mieszczą się już tylko obowiązki i internet.

A co, kiedy matka zdobywa popularność w sieci i przekuwa to w zawód, zaczyna reklamować robot kuchenny albo garnek do pieczenia domowego chleba? Niektóre instamatki są hejtowane za to, że zarabiają na macierzyństwie.

Tu znów wszystko zależy od nas, dorosłych. Zbyt intensywne sesje zdjęciowe, oczekiwanie współpracy od dzieci niezależnie od ich nastroju i potrzeb, ustawianie życia pod zdjęcia może być krzywdzące. A jednocześnie sam obserwuję na planach zdjęciowych naszych kampanii społecznych dziecięcych aktorów, którzy są naprawdę zaangażowani i jest to dla nich ciekawą przygodą.

Ostatnio w odpowiedzi na krytykę matek karmiących zrobiłam sesję podczas karmienia córki piersią. Zastanawiam się, czy dobrze postąpiłam.

Media społecznościowe ułatwiają społeczny aktywizm. Za pomocą zdjęcia czy postu możemy wyrazić sprzeciw albo poparcie dla ważnych spraw. Ale i wtedy uważnie przyglądajmy się swoim działaniom, jeżeli angażują dzieci. Jeśli pojawiają się wątpliwości, to znaczy, że mamy wewnętrzny konflikt. Wtedy dobrze jest się zatrzymać i przyjrzeć, czego one dotyczą – czy wynikają z presji społecznej, a może są wyrazem autentycznych obaw?

Zdecydowałem się np. opublikować zdjęcia z dziećmi podczas Parady Równości, bo uznałem, że i nasza obecność, i pokazywanie jej kształtuje oraz wspiera wartości, które chcę im przekazać.

Kiedy mówił pan o podawaniu zbyt dużej liczby informacji na temat dzieci, od razu przyszły mi do głowy facebookowe grupy dla rodziców, gdzie mamy konsultują różne problemy zdrowotne dzieci.

To szczególnie delikatne w przypadku starszych dzieci. Śledzę takie fora dla rodziców nastolatków. Czasem pojawiają się tam bulwersujące treści, ocenia się własne dzieci albo podaje bardzo dużo szczegółowych informacji o ich problemach. Na takich grupach potrafi być kilkanaście tysięcy rodziców, wśród nich mogą się znajdować również rodzice kolegów takiego dziecka. A jeśli na taki profil dostaną się rówieśnicy? Albo jeśli ktoś kiedyś postanowi zagregować dane? Każda informacja uzupełnia portfolio internetowe.

A co do zasady – zdrowie dziecka najlepiej konsultować ze specjalistami. Fora internetowe kipią od sprzecznych porad, w których trudno się odnaleźć. Choć oczywiście zupełnie ich nie skreślam, bo dają poczucie wsparcia, przynależności, nie czujemy się sami z rodzicielskimi wyzwaniami. To stara prawda, że do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska, a w dzisiejszych czasach ona skurczyła się do najbliższej rodziny, często nawet bez dziadków, cioć, wujków. Ale zawsze dbajmy o podmiotowość dziecka. Czy chcielibyśmy, żeby nasz partner czy partnerka konsultowali na forach nasze problemy zdrowotne, pisali o naszej wysypce czy bezsenności?

A jeśli wrócę do zdjęć, co do których mam wątpliwość, i postanowię je skasować, problem znika?

Usunięcie zdjęcia z profilu nie usuwa go z serwera, ale na naszym profilu nikt go nie zobaczy. Pytanie, czy ktoś wcześniej go nie skopiował. Nad tym nie mamy już kontroli. Ale i tak warto robić porządki na profilu, ograniczyć dostęp do wybranych zdjęć albo je usunąć.

Kiedy rozmawiam z przeciwnikami publikacji, często mam wrażenie, że ich intencje nie zawsze są czyste. Bywa, że taki rodzic ma silnie rozwiniętą potrzebę kontroli i wiele fantazji lękowych.

Tak, choć niepublikowanie zdjęć wydaje się dobrym rozwiązaniem, to nie zawsze świadczy bezwzględnie, że jesteśmy lepszymi rodzicami. Czasem rzeczywiście mogą stać za tym potrzeba kontroli oraz lęki, które rodzic przekazuje dziecku.

Dlatego to, do czego zachęcam, to coś więcej niż techniczna troska, to uważność, rozwaga, budowanie świadomości i refleksja wokół naszych motywacji związanych z upublicznianiem wizerunku dziecka.

 

____

Zobacz i pobierz plakat o rodzicielskich dobrych praktykach dotyczących upubliczniania zdjęć dzieci.

Z Łukaszem Wojtasikiem rozmawia Ewa Kaleta

  • Łukasz Wojtasik - specjalista do spraw bezpieczeństwa w internecie z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Wywiad ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 11 lipca 2020 r.

 

 

Pobierz plakat o rodzicielskich dobrych praktykach dotyczących upubliczniania zdjęć dzieci