Nie bój się faktów, dziewczyno

Dlaczego łatwiej dajemy się przekonać mężczyznom niż kobietom?

Jeżeli z czymś obcujemy na co dzień, to mamy tendencję do myślenia, że jest to naturalny składnik naszej rzeczywistości. A od wieków znacznie częściej słyszymy mężczyzn. To oni głównie występują w roli ekspertów i dlatego jesteśmy przekonane, że kiedy ekspertem jest kobieta, to jest rodzaj odmienności. Dlatego łatwiej nam uwierzyć, gdy przemawia do nas męski głos.

Pytam o to, bo zaskoczyły mnie badania dziennikarki i naukowczyni Marzeny Mazur. Z jej eksperymentu wynika, że mężczyzna, który używa argumentów emocjonalnych, zyskuje w oczach kobiet. Te same argumenty w ustach kobiety były odbierane jako wiarygodne. Natomiast kiedy używała argumentów racjonalnych – traciła na sympatii odbiorców.

Są też inne badania pokazujące, że awansująca kobieta oceniana jest w dwóch wymiarach: kompetencji, ale także, mówiąc bez ogródek, tego, czy nie stała się „zimną suką”. Mężczyzna może być niemiły, oschły, ostry. Może być, jaki chce, i z reguły nie wpływa to na postrzeganie jego kompetencji. Kobieta zachowująca się w ten sam sposób, dążąca do celu jest oceniana gorzej. Taki paradoks.

To po co się starać, skoro wszystko jest już zdeterminowane? A my z góry jesteśmy na gorszej pozycji?

Ale to nie jest żadne prawo naturalne jak to, że niebo jest na górze, a ziemia na dole, lecz taka sytuacja, do której kulturowo się przyzwyczailiśmy. Jeżeli będziemy coraz częściej zabierały głos, to głosy kobiecy i męski staną się równie „naturalne”. I jest duża szansa, że ekspertki przestaną być odbierane mniej poważnie i wiarygodnie. Musimy zadziałać prawem statystyki. A tymczasem często kobiety same sobie kneblują usta.

W trójmiejskiej redakcji „Wyborczej” piszę o inwestycjach i architekturze. Kiedy zajęłam się tą działką, brakowało mi głosu kobiet, ekspertek, które skomentują ważne inwestycje. Niemal wszystkie odmawiały, że nie chcą wychodzić przed szereg, odsyłały do kolegów. Co odpowiadali mężczyźni? „Nie widziałem projektu, ale chętnie się wypowiem!”.

Wcale mnie to nie dziwi. Według amerykańskiej psycholożki Carol Dweck dziewczynki są częściej chwalone za swoje cechy i za to, jakie są, natomiast chłopcy za działania, za to, co zrobili. Dlatego mężczyźni, kiedy coś im nie wychodzi, rzadziej postrzegają to jak cios w swoją tożsamość czy poczucie własnej wartości. Doświadczyli tego, że inni i oni sami mogli potraktować to jak naturalną część życia – ot, wypadek przy pracy.

Z grubsza można powiedzieć, że ich doświadczenia opisują czasowniki mówiące o działaniu, podatne na zmianę. Doświadczenie dziewczynek byłoby opisywane przez przymiotniki. Nieważne aż tak bardzo, czy jest grzeczna, czy niegrzeczna, piękna czy brzydka, mądra czy głupia. Ważne, że przymiotnik określa coś, co jest stałe. Jeśli skłamię, to dlatego, że nie jestem grzeczna. A nie dlatego, że to w sumie fajnie sprawdzić, czy ktoś się nabierze. Jeśli nie umiem zrobić zadania, to nie chodzi o zadanie, tylko o to, czy jestem mądra.

Znacząca różnica.

Każde potknięcie podważa sens przymiotnika, który taką dziewczynkę opisuje, więc ona daje sobie mniejsze prawo do próbowania, popełniania błędów, testowania granic. Do działania, osiągania celów, konfrontacji. Przymiotniki są w porządku, ale kiedy nadużywamy ich do opisywania siebie samych, koncentrujemy się na „jaka jestem”, zamiast na „co chcę zrobić”. Żadna z nas nie jest zawsze ładna, dobra, miła i mądra ani nawet sympatyczna. Ale co, jak ktoś to zauważy? Podważy konstrukt, którym się opisuję, a zamienię jeden przymiotnik na inny. Popełniam błąd, czyli jestem głupia, kiepska, nie nadaję się. Myślę, że mówienie o sobie dobrze czy w ogóle zabieranie głosu to jeden ze sposobów, by zająć właściwą dla siebie życiową przestrzeń. A to jest dla nas trudne.

Dlaczego?

Bo wiele kobiet wychowano w poczuciu, że rolą kobiety nie jest istnienie samo dla siebie, tylko bycie użyteczną, potrzebną, wsłuchaną w potrzeby innych. To sprawia, że skierowanie uwagi na siebie wydaje się uzurpacją, odebraniem tej uwagi innym. Kobiety, z którymi pracuję, często pytają mnie, jak mówić o sobie dobrze, żeby jednocześnie nie wkurzać innych. „Nie chcę, żeby otoczenie przestało mnie lubić”.

No właśnie, jak?

Przestać używać przymiotników. Zacząć używać czasowników. Operować faktami i zauważać swoje sukcesy. Mierzone nie tym, jak widzą je inni, ale tym, czy udało się zrealizować to, co sobie zamierzyłyśmy. Kobiety często nie mają czasu ani nawyku, żeby zatrzymać się i rozkoszować tym, co udało im się osiągnąć. I dzielić się tym. A przecież to są dobre wiadomości: przekonałam szefową do swojego pomysłu. Zrobiłam dobry obiad. Pojechałam w podróż, o której marzyłam.

A my tak bardzo się boimy nimi dzielić, że nawet kiedy w końcu odważymy się otwierać usta – umniejszamy sobie. Pojechałam w podróż życia, ale tylko na dwa tygodnie. Byłam członkiem zarządu, ale to nie była największa firma w tej branży.

Kiedy same nie jesteśmy w stanie stwierdzić, że coś jest warte opowiedzenia, to kto inny zrobi to za nas? Myślenie o tym, że zostaniemy kiedyś zauważone, zakłada, że tylko inni mogą ocenić, czy to, co zrobiłyśmy, było czegoś warte. A gdzie jest nasza perspektywa?

Im mniej zabieramy głos, tym rzadziej się nas słucha.

Zauważyłam, że moje klientki, które uczą się opowiadać o sobie, w pierwszej kolejności muszą w ogóle skierować reflektor swojej świadomości na to, że mają jakąś historię. Że są rzeczy, które pamiętają, z których są dumne, które są dla nich ważne.

Jak było z tobą? Kiedy zauważyłaś i opowiedziałaś sobie swoją historię?

To był moment, gdy urodził się mój syn, który ma zespół Downa. Opowieść, którą miałam w głowie na temat matek dzieci z niepełnosprawnością, była dość straszna: chodzą w cielistych rajstopach, butach na klocku, ciągną za sobą dziecko, a ich życie się kończy. I to często słyszałam od innych: „Jesteś taka fajna, a tu ogromne nieszczęście! Twoje życie się skończyło”.

Co im odpowiadałaś?

„Nie ma mowy, żebym stała się częścią tej historii”. To był bunt, a zarazem moment refleksji, że istnieje jakaś opowieść o mnie i że sama mogę wybrać, jaka ona będzie. Był też drugi kluczowy moment. Gdy pracowałam jako redaktorka działu psychologia, zaczęłam czuć, że dziennikarstwo przestaje mi wystarczać. Napisałam tyle wywiadów, reportaży, ale ciągle były to czyjeś historie. Myślałam: „A gdzie jest moja perspektywa?”.

Każda opowieść wymaga spektakularnej przemiany, momentu przełomowego?

Tak, historia zawsze jest o zmianie. Ale nie musimy mieć gigantycznych osiągnięć, to my nadajemy znaczenie swoim opowieściom. To kontekst i osoba bohatera sprawiają, że najmniejsza rzecz może być największym osiągnięciem, czymś wyjątkowym, o czym chcesz opowiedzieć. Czy zrobienie jednego kroku to sukces wart opowiedzenia? Jeśli wykonujesz ich codziennie 10 tysięcy, to powszednieją.

Co twoim klientkom sprawia największą trudność?

Powiedzenie: „Mogę, chcę, żeby inni usłyszeli o tym, jaka jestem, co osiągnęłam”. W praktyce wcale nie jest najważniejsze, czy ta opowieść będzie miała dłużyzny, czy komuś zadrży głos, czy początek będzie nieudany. To wszystko nie ma znaczenia, dopóki historia jest spójna z tym, kto opowiada.

Opowiadamy historie, odkąd nauczymy się mówić, i nieustannie słuchamy historii. Moja praca polega bardziej na skupianiu się na szczegółach niż na uczeniu wszystkiego od początku. To trochę tak, jakbyś jeździła na rowerze i pewnego dnia postanowiła zatrudnić trenera. I wtedy on mówi: „Jeśli się wyprostujesz, to nie będzie cię bolał kręgosłup, a kiedy uniesiesz kierownicę przed przeszkodą, to łatwiej ją ominiesz”.

Z czego zbudować swoją opowieść?

Proszę kobiety, które do mnie przychodzą, żeby opowiedziały o tym, co jest dla nich ważne. O najtrudniejszym dniu w karierze, o tym, co porusza ich emocje. Z jakiegokolwiek punktu historii wyjdziemy, ona zacznie płynąć.

Często pokutuje myślenie: nie odezwę się, bo moja historia nie jest wystarczająco ciekawa.

Wiele razy to słyszałam, i to od kobiet, których historii słuchałam potem z otwartą buzią. Ale to naturalne. O ekspertach czasem mówi się, że zmagają się z „klątwą wiedzy” – ich wiedza wydaje im się czymś oczywistym. Trudno im postawić się w pozycji kogoś, dla kogo to, co mają do powiedzenia, byłoby interesujące. A my jesteśmy ekspertkami od własnego życia. Znamy je na pamięć, mamy je na co dzień. Co w tym ciekawego, myślimy. Dlatego opowiadanie historii jest tak ważne, żebyśmy mogli na nowo z kimś, kto słucha, przyjrzeć się temu, co przeżyliśmy. Prof. Jerzy Trzebiński mówi, że historie, których nie opowiadamy, umierają, choćby były to rzeczy bardzo ważne.

To, co ciekawe dla nas, nie zawsze interesuje innych. Jak nie zanudzać?

Świadomie zbudować opowieść. Kiedy pracuję z mówczyniami, zazwyczaj proces przygotowania dzielimy na kilka etapów.

W pierwszym robimy research, zbieramy materiał, gromadzimy bazę, czyli to wszystko, czym chcemy się podzielić. To ważne, bo pozwala uporządkować wiedzę. To jak seria szkiców przed malowaniem obrazu.

Potem zastanawiamy się, o czym ma być ta historia. Co mówczyni chce powiedzieć? Jaka jest odważna, ekscytująca i wywrotowa teza, którą chce udowodnić? Ja nazywam to tezą, ale chodzi po prostu o to, żeby zająć stanowisko, pokazać, jak widzisz świat.

W kolejnym kroku robimy selekcję, a dopiero potem zajmujemy się strukturą, czyli układaniem tego.

I rzeczywiście warsztaty ze storytellingu przekładają się na codzienne życie?

Bardzo często spisanie i opowiedzenie historii swojego życia to szansa poznania samej siebie. Dostrzegamy wzorce, które się w naszym życiu powtarzają. Nieraz było tak, że na warsztatach ktoś zaczynał płakać albo odkrywał, że powinien się rozwieść, zmienić pracę albo miejsce zamieszkania.

Podczas jednych zajęć spotkałam dziewczynę, która powiedziała: „Wiesz, na ogół nie mam kłopotów z zabieraniem głosu, ale za każdym razem, kiedy mam powiedzieć coś o sobie, o tym, jaka jestem, to zaczynam płakać”. Wydobycie z siebie głosu było obwarowane u niej wieloma wewnętrznymi zakazami. To, że w ciągu dwóch dni udało nam się przepracować historię i sprawić, że opowiedziała ją, płacząc tylko na początku, było dla nas wielkim osiągnięciem.

Co chcą zmienić kobiety, które przychodzą na warsztaty?

Często to osoby, które występują publicznie i chciałyby to robić lepiej. Dla części z nich motywacje są bardziej zawodowe, dla innych psychologiczne, inne chcą się dowiedzieć czegoś o sobie. Czasami przychodzą kobiety, które czują, że ich historia w nich dojrzewa, ale nie potrafią jej opowiedzieć. A warsztaty to bezpieczne otoczenie, w którym mogą zacząć.

Poza tym udział w takich warsztatach przekłada się na to, że możemy opowiadać świadomie, także na poziomie codzienności, rozmów z ludźmi.

I to działa?

W książce opisuję przypadek Darii Mejnartowicz, osoby, która miała trudne dzieciństwo, ale na szczęście z czasem zaczęła się z tego wydobywać. Ostatecznie postanowiła, że będzie pomagać innym. Nie działa w żadnej konkretnej fundacji, lecz na własną rękę. Za granicą zorganizowała ponad 30 akcji pomagających młodym kobietom odbić się od dna. Na przykład kupuje maszyny do szycia i leci do Tanzanii, by przekazać je nastolatkom. Dzięki temu mogą nauczyć się szyć, zarabiać, stają się niezależne.

Darię poznałam, gdy miała wystąpić na konferencji Sieci Przedsiębiorczych Kobiet „Be the change”. Na początku zaznaczyła, że chętnie opracuje ze mną historię, ale żebym to ja ją za nią opowiedziała, bo nienawidzi wystąpień publicznych. Pracowałyśmy kilka tygodni. Dzień przed wystąpieniem mówiła mi, że woli, aby jej tam nie było.

Udało się?

Ustaliłyśmy, że przeczyta opowieść, którą razem napisałyśmy. I tak ją przeczytała, że pierwszy raz w historii tej konferencji były owacje na stojąco. Chwilę potem trafiła na okładkę „Wysokich Obcasów”, a później została laureatką specjalnej nagrody plebiscytu na Superbohaterkę „Wysokich Obcasów”. A wszystko zawdzięcza temu, że odważyła się otworzyć usta.

Z Aleksandrą Więcką rozmawia Ewa Karendys

  • Aleksandra Więckastory designer, dziennikarka, socjolożka. Moderator design thinking. Łączy storytelling z design thinking i treningiem kreatywności. Uczy innych, jak opowiadać o sobie, markach, firmach. Współpracowała m.in. z TVN, Agorą, PKN Orlen, Hellenic Coca-Cola, SheXo Deloitte, Idea Bankiem, mBankiem, BZ WBK, IMS Group. Wykłada na School of Form w Poznaniu oraz SWPS i Akademii Leona Koźmińskiego.

Wywiad ukazał się w magazynie „Wolna Sobota” „Gazety Wyborczej” z 5 września 2020 r.

 

 

 

Artykuł po raz pierwszy ukazał się w ramach akcji „Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach