Uwierzyć wbrew sobie

Kobieta, która cierpi na syndrom oszustki, to taka, która kłamie?

– Nie. Syndrom oszustki bywa też nazywany syndromem uzurpatorki. Jego istotę dobrze ujmuje określenie „nie w swojej skórze”, którego użyła Anna Dziewit-Meller w felietonie na łamach „Tygodnika Powszechnego”.

Zdefiniowały go dwie psycholożki amerykańskie w 1978 r.: nie jako jednostkę chorobową, ale zjawisko psychologiczne. Nie jest też do końca synonimem braku wiary w siebie czy pewności siebie. Polega na tym, że w momencie osiągnięcia sukcesu podaje się w wątpliwość swoje możliwości i zdolności intelektualne. Badania wskazują, że kobiety o wiele częściej niż mężczyźni swój sukces przypisują czynnikom zewnętrznym: zbiegowi okoliczności, wsparciu innych albo szczęściu. Mężczyźni częściej przypisują sukces sobie samym.

Jak działa syndrom oszustki u nas, kobiet?

Na przykład wątpimy, że zasłużyłyśmy na awans czy na zajęcie kluczowej pozycji w firmie, gdy to osiągamy. Własny sukces wywołuje stres – musimy udowodnić, że to nie była pomyłka, więc nie można teraz zawieść. Mamy poczucie, że nasz sukces to trochę oszustwo, że na niego nie zasługujemy, że tylko na chwilę udało się wszystkich zwieść. Przeżywamy stres, że przy najbliższej okazji wyda się, że to był przypadek.

Jest pani kobietą sukcesu, ale pani też cierpiała na ten syndrom.

Po latach pracy na uczelni, zachęcona przez koleżanki, stanęłam do konkursu na stanowisko pełnomocniczki prezydenta Poznania ds. równego traktowania. Ale najpierw sprawdziłam, że wymagania spełniam w 100 proc. Nie wiem, czy aplikowałabym, gdyby to było 70 proc. Wygranie konkursu było sukcesem. I wtedy nastąpił kryzys wywołany zmianą systemu pracy i kultury organizacji, której nie znałam. Na samym początku zostałam też rzucona na głęboką wodę, bez wsparcia. Byłam nowa i nie wiedziałam, jak poprosić o pomoc, ba! nie sądziłam, że mogę w ogóle się o nią zwrócić.

Doszło do tego, że bałam się podnieść słuchawkę telefonu, by nie usłyszeć, że osoba po drugiej stronie nie ma czasu ze mną rozmawiać. W końcu uznałam, że tak nie mogę funkcjonować. Zatrudniłam trenerkę, bo nie widziałam wokół siebie nikogo, kto mógłby mi w tym paraliżu pomóc. Dzięki niej zaczęłam robić listy małych osiągnięć każdego dnia i uznałam, że nawiązywanie kontaktów i tworzenie koncepcji to też efektywna praca. Moim pierwszym dużym sukcesem w urzędzie była organizacja Ogólnopolskiego Kongresu Kobiet, który po raz pierwszy wyjechał poza stolicę.

Co pani myślała po pierwszym tak dużym sukcesie?

Że ten sukces był okupiony tytaniczną pracą, co było prawdą. Ale byłam też wdzięczna wszystkim dookoła, tylko nie sobie. Widziałam to jako solidnie wykonane zadanie – bo od tego przecież jestem – a mniej myślałam o tym, że to także wynik moich umiejętności i talentu.

Tymczasem trzeba pamiętać, że funkcja, wynikające z niej kompetencje oraz wsparcie innych to tylko elementy układanki. Że nie każda osoba na moim miejscu wykorzystałaby je tak dobrze jak ja. Trzeba uznać swój udział na zasadzie: OK, dostałam szansę i znakomicie potrafiłam ją wykorzystać. To poczucie jest niezbędne, aby celebrować sukces, bo sukcesu należy sobie pogratulować. Jednak trudno celebrować sukces, gdy uważamy, że nie jest on naszą zasługą, że przecież to nic wielkiego, że każdy by to zrobił. Sęk w tym, że nie każdy. Dzisiaj to wiem, czytam na temat syndromu oszustki, rozmawiam o tym z koleżankami.

Kobiety nie rodzą się z syndromem oszustki. Skąd się bierze?

Spróbujmy zdefiniować kobietę sukcesu. Kim jest? To kobieta na stanowisku zarządczym w firmie albo polityczka, dobrze zarabiająca, posiadająca władzę i wpływy, wysoki status w jasno określonej hierarchii. Myśląc o kobiecie sukcesu, nie widzimy matki wychowującej czwórkę dzieci, co nie jest wciąż pracą rozpoznawaną rynkowo. Definicja sukcesu dotyczy sfer, w których początkowo funkcjonowali tylko mężczyźni. Jest zorientowana na obszary oparte na męskich regułach. Dla kobiet, które chcą osiągać sukces poza sferą tradycyjnie im przypisaną, to właśnie męski świat jest punktem odniesienia, niestety.

Czy syndromu oszustki nie dostajemy w prezencie od szkoły, gdzie uczy się nas stereotypowych ról?

Absolutnie tak! Najpierw ten prezent dostajemy w domu, od najbliższego otoczenia. W szkole jesteśmy socjalizowani do męskości i kobiecości. Warto tu przytoczyć świetne badania prof. Lucyny Kopciewicz, z których wynika, że chłopcy i dziewczynki przechodzą w szkole trening do (stereotypowych) ról społecznych. To wpływ ukrytego programu nauczania, przekonań nauczycieli i nauczycielek, wzmocniony przez krzywdzące i ograniczające przekazy z podręczników dotyczące wzorców kulturowych kobiecości i męskości.

Uczennica jest staranna, grzeczna, sumienna, miła, wrażliwa. Uczeń jest samodzielny, asertywny, konkretny, aktywny, poszukujący przygód, przedsiębiorczy, niezależny, otwarty na doświadczenia.

Ten trening uczy chłopców wiary we własne zdolności, podejmowania ryzyka, samodzielnego podejmowania decyzji. Dziewczynki uczy pasywności, uległości wobec autorytetów i niepewności co do własnych zdolności. Swoją cegiełkę dokładają media i praktyki społeczne, gdzie kobiety milczą, a mężczyźni objaśniają nam świat – żeby nawiązać do książki Rebekki Solnit.

I tu koło się zamyka. Jeśli tak wytrenowane kobiety wkraczają w męski świat sukcesu, to nic dziwnego, że zaczynają cierpieć na syndrom oszustki.

Tak, to są wnioski z wielu badań. Ten syndrom wywołują perfekcjonizm i skłonność do prokrastynacji, a te obniżają efektywność i stanowią blokadę na drodze do awansu. Dlatego warto rozpoznać swoje mocne strony, znaleźć mentorkę i podpisywać się pod własnymi sukcesami, żeby nie dać się oszukać wewnętrznej oszustce.

Z Martą Mazurek rozmawia Anna Dobiegała

  • Marta Mazurek - była pełnomocniczka prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka ds. przeciwdziałania wykluczeniom.

Wywiad ukazał się w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” z 18 lipca 2020 r.

 

 

Artykuł po raz pierwszy ukazał się w ramach akcji „Czułość i wolność. Budujmy równowagę w relacjach