Poszukujemy i domagamy się informacji, dyskutujemy i gdybamy, co będzie. My, rodzice, chcielibyśmy wiedzieć, a gdy nie wiemy, to - co naturalne - staramy się zapełnić niewiedzę domysłami. Zastanawiamy się, co zrobić w różnych przewidywanych wariantach rozwoju sytuacji. Pojawiają się więc scenariusze czarne, neutralne i te podważające sens przejmowania się pandemią.
Trudno nam jednak podejmować ważne decyzje bez wiedzy, która pozwala przewidzieć ich konsekwencje. Zrozumiałe więc jest, że możemy czuć się zagubieni i bać się o nasze dzieci, niepokoić o ich przyszłość i to nie tylko tę, związaną z wykształceniem, ale i z radzeniem sobie w społeczeństwie. Do tego dochodzi niepewność co do nowej, pandemicznej i postpandemicznej rzeczywistości, obawa o to, czy my sami będziemy potrafili się w niej odnaleźć, a co dopiero być opiekunami i przewodnikami naszych dzieci. Do tej pory to my tłumaczyliśmy im świat, a teraz sami jesteśmy w nim zagubieni i nie potrafimy odpowiedzieć na często podstawowe wydawałoby się pytania.
Nikt z nas oczywiście nie jest alfą i omegą i nie jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania dziecka i zaspokoić wszystkich jego potrzeb nawet w normalnie działającym świecie. Dlatego ten świat, który znaliśmy, był ułożony tak, że w pewnych sferach inni sprawowali opiekę nad naszymi dziećmi, a co za tym idzie, przejmowali część odpowiedzialności – nauczyciele, trenerzy, lekarze, kucharze, kolonijni wychowawcy, animatorzy rozrywek, wreszcie – inne dzieci. To był cały sztab ludzi, który zapewniał naszemu dziecku tak potrzebną edukację, socjalizację, wszechstronny rozwój i bezpieczeństwo.
Teraz często musimy przejąć wiele z tych ról, nie będąc na to przygotowanymi. Nic dziwnego więc, że czujemy się zagubieni, pojawia się frustracja i pretensje do świata, że już nie działa, jak powinien. Bo jak mamy wytłumaczyć dziecku fizykę, której już przecież ze szkoły nie pamiętamy? Jak zdecydować, czy to zwykła gorączka czy coś gorszego? No i jak przez 8 godzin zapewnić dziecku zajęcie, jednocześnie przy tym pracując, gotując i starając się nie zwariować?
Zrozumiałe jest więc, że czujemy się tym wszystkim wyczerpani i czekaliśmy na rozpoczęcie nowego roku szkolnego i przedszkolnego z mieszaniną tęsknoty, nadziei i lęków.
Ten poziom niepewności i ilość niewiadomych, wobec których wszyscy teraz stoimy, sprawia, że odczuwamy, że mamy kryzys. Kryzys nie jest doświadczeniem miłym, ale niesie ze sobą potencjał rozwojowy i możliwość zmian. Jesteśmy zmuszeni ustawiać na nowo różne elementy naszego życia, a wtedy pojawia się szansa ułożenia ich w lepszy sposób. Najważniejsze w tej układance jest, żeby nie zapomnieć o tym, kto powinien być w centrum tych działań – nasze dzieci i ich dobro. Zastanówmy się więc, co i kto może im pomóc, co jest dla nich ważne, czego się boją i z czym się mierzą i jak sprawić, aby z tej pandemii wyszły jak najmniej poobijane. Porozmawiajmy o tym z naszymi dziećmi. Być może usłyszymy coś, co uśmierzy niektóre nasze obawy albo otworzy oczy na rzeczy, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy. W końcu sami lubimy myśleć: „nic o nas bez nas”, więc dajmy taką szansę dzieciom.
Poszukajmy sojuszników – innych rodziców, nauczycieli. Zastanówmy się, co robić i jak spójnie reagować, aby dzieci miały poczucie, że dorośli nie próbują pozbyć się ich z domu lub szkoły, tylko robią wszystko, by zadbać o ich bezpieczeństwo i samopoczucie.
Ta współpraca z nauczycielami może się wydawać trudna, zwłaszcza gdy wzajemne nastawienie do siebie rodziców i nauczycieli pozostawia często wiele do życzenia. Ciekawie opowiedziała o niej Dorota Łoboda w swoim wystąpieniu „(Nie)łatwa współpraca. Rodzic i nauczyciel: jak rozmawiać i działać bez uprzedzeń” podczas naszego Forum Eksperckiego w 2018 r. Podpowiedziała również interesujące rozwiązania, które mogą sprawić, że obie strony spojrzą na siebie ze zrozumieniem. Bo przecież i przestraszeni, pełni niepokoju o swoje dziecko rodzice, jak i zagubieni i zestresowani nauczyciele, są w podobnej sytuacji. Chcieliby zapewnić bezpieczną edukację dzieciom w sytuacji, w której jest tak wiele niewiadomych. Jeśli obie strony skupią się na tym wspólnym przecież celu, istnieje większa szansa na dojście do porozumienia, wypracowanie najlepszych dostępnych w tej sytuacji rozwiązań i większą elastyczność. To również szansa na lepsze poznanie się wszystkich stron tej układanki – nauczycieli, rodziców i dzieci.
A co do poznawania się, to niezwykle istotne jest, abyśmy my, rodzice, również wykorzystali tę szansę na stworzenie społeczności. W skandynawskich szkołach na początku integruje się rodziców, dzięki czemu poznają lepiej nie tylko siebie nawzajem, ale również inne dzieci i nauczycieli. Co ciekawe, zaobserwowany został niezwykły dodatkowy rezultat tej integracji: spadek przemocy wśród uczniów.
Jakkolwiek to może być teraz trudne, to my, dorośli powinniśmy dźwignąć tę odpowiedzialność i dać naszym dzieciom poczucie, że robimy co w naszej mocy, aby zapewnić im to, czego potrzebują, w najbardziej bezpieczny i dostępny sposób. Nie możemy im obiecać rzeczy, na które nie mamy wpływu, nie rzucajmy więc obietnic bez pokrycia, urealniajmy oczekiwania i tłumaczmy, dlaczego coś jest teraz niemożliwe, niepewne lub zagrażające. Wszyscy martwimy się o przyszłość naszą i naszych dzieci, ale w tę przyszłość wejdą dzieci z doświadczeniami, które je ukształtują. Dlatego myśląc o przyszłości, bądźmy z naszymi dziećmi tu i teraz, bo to jest moment, w którym najbardziej nas potrzebują. Bo dzieci są teraźniejszością, jak pięknie powiedział Alejandro Cussiánovich.